Warszawa, 18 marca 1946 r. Sędzia śledczy Alicja Germaszowa, delegowana do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrała przysięgę, po czym świadek zeznała, co następuje:
Imię i nazwisko | Aniela Przybylska z d. Pasek |
Data urodzenia | 19 lipca 1895 r. |
Imiona rodziców | Maria i Leopold |
Zajęcie | krawcowa |
Wykształcenie | trzy klasy gimnazjum |
Miejsce zamieszkania | Warszawa, ul. Twarda 15 |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Karalność | niekarana |
W dniu wybuchu powstania znalazłam się przypadkowo w domu nr 151 przy ul. Wolskiej, w mieszkaniu mojego kuzyna Stanisława Przybylskiego. W pierwszych dniach powstania na terenie naszej posesji, składającej się z trzech podwórzy i czterech domów mieszkalnych, żadnych działań wojennych nie było, powstańców na naszym terenie również nie było. Mieszkańcy domów znajdowali się częściowo w mieszkaniach, częściowo w schronach.
3 czy 4 sierpnia usłyszeliśmy w mieszkaniu strzelaninę dochodzącą z pierwszego podwórza (okna naszego mieszkania wychodziły na drugie podwórze). Wybiegłam na klatkę schodową i stąd zobaczyłam przez okno, że na podwórzu znajduje się kilku SS-manów, którzy strzelają z ręcznych karabinów maszynowych na wszystkie strony. Na podwórzu leżały trupy kobiet i dzieci. Wiele kobiet i dzieci rozbiegło się bezładnie po podwórzu. Mężczyzn, z wyjątkiem jednego, który leżał zabity, nie widziałam. Uciekłam szybko do naszego mieszkania. Stąd słyszałam kroki Niemców na schodach, strzały, krzyki zabijanych ludzi. Słyszałam, jak dobijano się do sąsiedniego mieszkania, słyszałam dochodzące stamtąd krzyki i strzały. Wreszcie zaczęli się dobijać do naszego mieszkania i strzelać przez drzwi. W końcu jednak odeszli. Powtarzało się to parokrotnie w ciągu tego samego dnia. Po południu do mieszkania naszego wrzucono granat zapalający, mieszkanie zaczęło się palić. Postanowiliśmy wtedy uciec przez strych na drugą klatkę schodową naszego domu. W tym momencie wiele mieszkań w naszym domu już się paliło. Przez cały czas z podwórza i klatki schodowej dochodziły krzyki i strzały. Udało nam się, po opuszczeniu naszego mieszkania, ukryć się w jednym z mieszkań na drugiej klatce schodowej. Ja schowałam się w ubikacji, kuzyn położył się na podłodze w kuchni, udając zabitego. Tu będąc, cały czas słyszeliśmy krzyki Niemców, strzały i okrzyki zabijanych Polaków dochodzące z podwórza i poszczególnych mieszkań. W mieszkaniu, gdzie ukryliśmy się, cały czas kręcili się Niemcy i plądrowali je. W pewnej chwili słyszałam, jak weszli do sąsiedniego mieszkania. Usłyszałam stamtąd krzyk kobiety: „nie zabijajcie mnie!”, po tym stuk ciała spadającego ze schodów i strzał. Wieczorem przekradliśmy się z tego mieszkania (przechodząc, widziałam na schodach ciało kobiety, sądzę, że była to ta, którą zrzucono ze schodów i zabito) z powrotem do naszego. Mieszkanie było całkowicie spalone. Zeszliśmy cicho po schodach, chcąc dostać się do piwnicy. Na parterze w klatce schodowej, przechodząc, zobaczyłam kilkanaście leżących na ziemi trupów kobiet i dzieci. Gdy zobaczyłam zbliżających się żołnierzy niemieckich, położyliśmy się między ciałami zabitych. Żołnierze nas nie dostrzegli. Ukryliśmy się następnie w piwnicy pod schodami. Stąd wciąż słyszeliśmy głosy Niemców dochodzące z podwórza i ze schodów i wciąż strzały. Czwartego dnia, gdyśmy siedzieli tam ukryci, poczuliśmy ogromny żar i usłyszeliśmy ryk ognia. Z odgłosów zorientowaliśmy się, że palą się trupy, które widzieliśmy leżące na klatce schodowej. Następnego dnia rano przedostaliśmy się na strych domu. Przechodząc, widzieliśmy na parterze klatki schodowej zwęglone kości ludzkie bez ciała, całych zwłok już tam nie było.
Ze strychu obserwowaliśmy, jak Niemcy ratują z domu, co się da. Z piwnicy wynosili walizki i tłumoki. Poza tym przez wiele dni wjeżdżały na podwórze samochody ciężarowe, na które żołnierze ładowali maszyny i części z warsztatów znajdujących się w drugim podwórzu naszego domu. Pewnego dnia widziałam, jak leżącą na ziemi na podwórzu starszą kobietę, która błagała o wodę, żołnierz zabił strzałem z rewolweru.
Gdy wychodziłam ze strychu, by przekradając się, zdobyć trochę żywności, widziałam na parterze drugiej klatki schodowej również spalone kości ludzkie.
Na strychu byliśmy do 24 sierpnia, kiedy Niemcy nas znaleźli. Początkowo żołnierz wycelował w naszym kierunku rewolwer i miał strzelić, jednak na skutek naszych próśb odstąpił od tego. Ostatecznie pod konwojem odprowadzono nas do kościoła na Woli, skąd mnie wysłano do Pruszkowa, a kuzyna wzięto na roboty.
Do dzisiaj nie mam o nim wiadomości.
Jak się dowiedziałam od lokatorów domu przy ul. Wolskiej 151: Piętoszewskiej (obecnego adresu nie znam), Stefańskiej, Jordanowej, Sugielowej (wszystkie zam. przy ul. Wolskiej 151) i Mariana Krygiela (Grochów, ul. Pustelnicka 14 m. 9) prawie wszystkie kobiety i dzieci znajdujące się w tym domu (ja, nie zamieszkując tam, nie znałam ich) zostały zabite, mężczyźni zaś ukryli się w jednej z piwnic domu i uratowali się.
Odczytano.