Teresa Dotkiewicz
kl. VI
Szkoła Powszechna im. Stanisława Konarskiego w Kielcach
[Nieczytelne] listopada 1946 r.
Chwila najbardziej pamiętna dla mnie z lat okupacji
Niemcy, odwieczny wróg Polski, napadli na nasze ziemie. Idąc, niszczyli wsie i miasta, bo dążyli do tego, aby zniszczyć i wytępić naród polski. W tym celu używali środków strasznych, a więc: wywozili do obozów koncentracyjnych, na przymusowe roboty, a także wieszano, dokonywano publicznych egzekucji, palono żywcem w krematoriach, co było najokrutniejsze i najohydniejsze.
W ciągłym strachu wywiezienia żyliśmy pięć lat z górą. Lata te przeżywałam z rodzicami i siostrą w Warszawie. Chodziłam do szkoły.
Było to po południu. Wróciłam właśnie ze szkoły i w domu zastałam wszystkich. Siedzieliśmy przy stole, gdy do uszu naszych doszedł krzyk i zgrzyt hamowanych tramwajów. Podbiegliśmy do okna i oczom naszym ukazał się widok, który prawie codziennie widywany był na ulicach Warszawy. Samochód z żandarmerią niemiecką zajechał i stanął [nieczytelne] budką tramwajową. Aż zielono było od mundurów żandarmów, którzy z nastawionymi karabinami zatrzymywali samochody, tramwaje i legitymowali ludzi.
Naraz zobaczyliśmy gromadę kobiet i mężczyzn prowadzonych do samochodu. Na nich to skupiły się wzrok i uwaga wszystkich. Nagle z tramwaju wyskoczył chłopiec mający lat 18 czy 19. Chciał on uciec do bramy domu stojącego po drugiej stronie ulicy. Biegnie. Chwila napięcia. Zauważą go czy też nie. Zauważyli. Karabinowa salwa… – i chłopiec padł na ziemię, a z piersi jego wyrwał się głuchy jęk. Po chwili zerwał się, by biec dalej. Drugi strzał. Padł ciężko ranny. Niemcy pierzchli. Zajechała karetka pogotowia i zabrała chłopca do szpitala.
Zdarzenie to wstrząsnęło mną do głębi, bo zrozumiałam, do jakiego barbarzyństwa zdolny jest naród, który z życia swego wyrugował Boga.