Kpr. Piotr Forysz, ur. w 1901 r., zam. w osadzie Zagłobin, pow. Włodzimierz Wołyński, rolnik, żonaty, sześcioro dzieci.
10 lutego 1940 r. zostałem wywieziony przez władze sowieckie do Rosji. Dom mój zajęło dwóch Żydów i czterech Ukraińców – cały mój dobytek podzielili między sobą. Wywieziono [mnie] wraz z rodziną do archangielskiej obłasti, Homołorski [Chołmogorski?] rejon, Wołezeje Oziero [Wojeoziero?], gdzie zostałem przydzielony do pracy leśnej (cięcie lasu) i musiałem pracować przy normie dziennej [wynoszącej] osiem i pół metra sześciennego. Pracowałem dzień w dzień, bez świąt i dni wychodnych, zarabiając dziennie niecałe trzy ruble. Całej miesięcznej zapłaty otrzymywałem ok. 80 rubli i jeszcze z tego odliczano dziesięć procent na utrzymanie personelu ochronnego. A resztę dostawałem. Za te pieniądze musiałem utrzymać żonę i sześcioro dzieci.
Przydział chleba na wyżywienie pierwszego dnia: 800 g [białego i?] 50 [g] czarnego; a żonie i dzieciom [dali] po 400 g, za który musiałem zapłacić gotówką z góry. Zupy postnej dawano dwa razy dziennie dwa litry – dwa rano, dwa wieczorem, za [co] musiałem płacić półtora rubla i chodzić do stołowej trzy i pół kilometra, a kilogram chleba kosztował rubel i pięć kopiejek. W wyniku ogólnym nie starczało mi na wykup przydzielonego wyżywienia. Musiałem sprzedawać ostatnie ubranie lub rzeczy, jakie posiadałem. I tego mi nie starczyło. Żona i dzieci pochorowały mi z braku odżywiania się na ślepotę, [w końcu] dwóch synów zmarło.
Baliśmy się śmierci głodowej. Łapałem szczury i piekłem, tak dokarmiałem resztę dzieci, żeby mi nie zmarły. To może stwierdzić sędzia Grabowski i starosta powiatu Korzewski [?] Piotrowski, którzy prowadzili taki sam tryb życia.
Mieszkałem w baraku, który nie miał ani drzwi, ani okien. Pluskwy, prusaki i stonożki – tyle ich mieliśmy, że nie dały nam zasnąć, musieliśmy zapalać kawałek kory brzozowej i palić koło siebie ogień, żeby nie miały do nas dostępu. Za takie zakwaterowanie potrącali po dziesięć rubli miesięcznie. A do pracy chodziliśmy pięć kilometrów po bagnie do kolan. W takich warunkach przeżyłem półtora roku aż do dnia amnestii.
Po amnestii zwolniono nas i odwieziono do Kotłasu, gdzie zaopiekowała się nami polska placówka – dała nam utrzymanie i ułatwiła nam przejazd do Czambaja [Szambaju?], gdzie przeżyliśmy dwa tygodnie. Potem przewieźli nas do Bostonu [Bozdawanu?], zarmietański sielsowiet, gdzie mi zmarł trzeci syn. Wstąpiłem do polskiej armii, [do] 7 Pułku Artylerii Lekkiej, 3 baterii, z trzynastoletnim synem i czternastoletnią córką, a żona i dwie córeczki były też zatrudnione przy reperowaniu namiotów. Ja obecnie znajduję się w polskim wojsku przy dowództwie etapów w kompanii służbowej, a żona z dwojgiem dzieci została wywieziona do Afryki, syn jest w obozie junaków w Palestynie.
5 marca 1943 r.