JULIA ŁAWNICZEK

Warszawa, 14 lipca 1949 r. Członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce mgr Norbert Szuman, przesłuchał niżej wymienioną osobę, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Ławniczek Julia z d. Subda
Wiek 67 lat
Imiona rodziców Kazimierz i Franciszka z d. Wardaszko
Zawód ojca gospodarz
Przynależność państwowa i narodowość polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Wykształcenie 3 klasy szkoły powszechnej
Zawód przy synu
Miejsce zamieszkania Warszawa, ul. Czerniakowska 143 m. 10
Karalność niekarana

Wybuch powstania warszawskiego zastał mnie w domu przy ul. Czerniakowskiej 141. Dnia 2sierpnia 1944 roku około godz. 7.00 rano podjechało pod bramę auto z Niemcami. Od razu obrzucili nasz dom pociskami zapalającymi, które wrzucali przez okna do mieszkań. Ponieważ okna były pozasłaniane pościelą, ażeby w ten sposób bronić mieszkańców przed kulami, dom nasz szybko stanął w płomieniach. Mieszkańcy, oprócz Wesołowskich i dozorczyni, którzy zostali na pierwszym piętrze, byli ukryci w dole służącym nam jako schron, a wykopanym pod drewnianą szopą przylegającą do naszego domu. Ja także nie zeszłam do dołu i w chwili, kiedy Niemcy weszli na podwórze, stałam obok szopy. Uprzednio jeszcze wejście do dołu wychodzące na podwórko zakryłam dla niepoznaki sianem. Niemcy, wszedłszy na podwórze, podpalili znajdujące się na zewnątrz drewniane schody. Wskutek żaru, jaki powstał, zajęło się siano przykrywające otwór dołu. Ludzie w dole zaczęli się palić.

Tymczasem Niemcy zauważyli mnie (nadmieniam, iż byli to SS-mani) i kazali mi podejść do siebie. Gdy się zatrzymałam, młody SS-man na rozkaz jednego, przypuszczalnie oficera, strzelił do mnie z odległości około pięciu kroków. Kulka przeszyła mi szyję i wyszła przez plecy (świadek pokazuje niedużą bliznę na szyi po prawej stronie). Upadłam w pobliżu palącego się wejścia do dołu. Gdy poczułam, że zaczynają palić mi się włosy, poczołgałam się pod okap naszej szopy. Tu przeleżałam do chwili, kiedy Niemcy odeszli. Oni widzieli, że się czołgam, jednak drugi raz do mnie nie strzelali. Gdy odeszli, poczołgałam się dalej pod krzak bzu, gdyż szopa zaczęła się palić. Stąd podeszłam do dorożki niejakiego Wolskiego, mieszkańca naszego domu, i tu usiadłam. Widziałam z tego miejsca, jak z dołu wybiegł mój syn wraz z kolegą. Mój syn miał spalone ubranie, kolega jego wypalone oczy, co mi potem powiedzieli Wesołowscy. Syn mój ciągnął kolegę do opatrunku, czyli do punktu sanitarnego mieszczącego się w zakładzie s.s. nazaretanek przy ul. Czerniakowskiej 137. Niemcy do nich dwukrotnie strzelali, a następnie podeszli do leżących i zabrali ich ze sobą. Do dzisiaj żaden z nich nie wrócił.

W dniu tym zginęło więc 13 osób: 11 spaliło się w dole, w tym sześcioro dzieci, dwóch zaś mężczyzn zabili przypuszczalnie Niemcy.

Egzekucję tę prócz mnie widzieli Wesołowscy i dozorczyni, której nazwiska nie pamiętam, przypuszczalnie Wesołowscy będą wiedzieć.

Na tym protokół zakończono i odczytano.