Szanowna pani!
Na skutek artykułu w „Gazecie Ludowej” z dn. 17 kwietnia [1946], którą dopiero wczoraj przeczytałam, spieszę napisać wszystko, co wiem o morderstwach niemieckich i ukraińskich w szpitalu przy ul. Długiej 7.
W szpitalu tym przebywała moja siostra, Maria Lekisan, ciężko ranna 26 sierpnia [1944] na ostatnim posterunku w Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Poszukując jej, czerpałam wiadomości z następujących źródeł:
1. Ojciec Tomasz Rostworowski, jezuita, kapelan tego szpitala, jedyny świadek rozstrzeliwania wszystkich najciężej rannych w podziemiach. Rozmawiałam z nim w Milanówku w zakładzie s.s. urszulanek SJR i one będą wiedzieć, gdzie się obecnie ksiądz Rostworowski znajduje. Wiadomości tej mogą również udzielić pozostali jezuici w Warszawie. Zdaje mi się, że obecnie ksiądz przebywa w Łodzi.
2. W byłym gimnazjum państwowym w Milanówku, w szpitalu, było 28 rannych ocalałych w piwnicy. Wśród nich była dziewczynka z grupy 200 osób, wyprowadzonych na podwórze, między które Niemcy rzucali granaty; cudem ocalała. W szpitalu tym rozmawiałam z rannymi. Z dziewczynką nie widziałam się.
3. Przy ul. Grudowskiej, po prawej ręce, jak się idzie od rynku (w Milanówku) był szpital, zdaje mi się „Perełka”, gdzie były ranne z Długiej 7. Była tam siostra Mela i jeszcze jakaś siostra, zamieszkała przy ul. Bytowej 6.
4. Na Granicznej 33 (Milanówek), w drugim domu w głębi, mieszkała siostra Czajkowska, pielęgniarka z Długiej 7. Była tam prawie do końca. Siostra tej pani wydawała i wydaje może jeszcze obiady.
5. W Podkowie Leśnej Wschodniej mieszkał dr Zawadzki, jeden z lekarzy tego szpitala w czasie powstania.
6. W bramie głównej budynku od ul. Długiej, po prawej ręce po obu stronach jakichś drzwi znajdowały się dwie tablice marmurowe, na których ołówkiem skreślone były dzieje tych kilku godzin. I ja tam dołączyłam do innych pytań swoje pytanie. Było to 25 marca ub. roku. W lecie już ich nie było. Kto je zdjął? Komu zależało na zatarciu śladów? Kości męczenników walały się wtedy na podwórzu wśród spalonego stosu, po skrzydłach budynku, a w piwnicach na łóżkach leżały jeszcze zwęglone zwłoki. Było to w czasie, gdy na ulicach Warszawy odbywał się manifestacyjny pogrzeb żołnierzy P.S.L- u, którzy zginęli w ciągu kilku sekund od wybuchu bomby w jakimś schronie.Według tego, co wiem, męczeńska historia tego szpitala przedstawia się następująco.
1 września [1944], jak słusznie zaznaczono w gazecie, część lżej rannych i gros personelu szpitalnego opuściło szpital. 2 września rano wkroczyło SS i Ukraińcy. Pytali, czy nie ma broni i rzeczy wojskowych. Jak Pani wiadomo, był to szpital AK. Dwie siostry odpowiedziały, że to szpital cywilny, lecz znaleziono broń i mundury i obie siostry natychmiast rozstrzelano. SS zagroziło, że szpital zostanie spalony wraz ze wszystkimi rannymi. Przez szpital przewinął się również Wehrmacht i polemizował z SS, że takiej zbrodni dokonać nie można, że to zwykły mord. Polecono nawet spokojnie zająć się obiadem i nie bać się niczego!
Wczesnym rankiem ks. Tomasz w oczekiwaniu wszelkich możliwości z nadejściem Niemców, udzielił wszystkim rannym zbiorowej absolucji i rozdał komunię św. Jeden tylko młody chłopiec odmówił. Około 10.00 zaczął się mord.
Na parterze i na piętrach byli ci ranni, którzy mogli się poruszać i w czasie bombardowania schodzić do schronu. W piwnicach leżeli ci, którzy chodzić nie mogli. Siostra moja znajdowała się w lewym skrzydle od podwórza, jak się wchodzi od Długiej, na parterze, trzeci pokój po lewej stronie. Po prawej, zdaje się, znajdowała się kuchnia, bo było dużo naczyń.
200 osób spędzono na podwórze. Kilkudziesięciu, przeważnie starym kobietom, dwu sanitariuszom i ks. kapelanowi kazano iść przez Mariensztat do kościoła Karmelitów. Ksiądz kapelan nie chciał, lecz musiał iść, jednakże zawrócił z drogi i był przy egzekucji. Po drodze był świadkiem, jak młodą dziewczynę, która nie mogła iść, rozstrzelano. Na podwórze, gdzie byli zgromadzeni ranni, rzucono granaty i ustawiono karabin maszynowy. Podobno po piętrach polewano benzynę i podpalono. Wielu rannych jeszcze żyło. Ranni z piwnicy mówili mi, że pośród strzałów słyszeli jęki i krzyki kobiet. Gdy gmach zaczął płonąć, część rannych w panicznej ucieczce rzuciła się do bramy. Nasiekli ich z karabinów maszynowych, aż się utworzyła góra ciał, przez którą przejść nie można było.
Tymczasem dwu SS-manów zaczęło [robić] porządek w piwnicy. Ks. Rostworowski się jakoś do nich dołączył. Chodził za nimi i dawał umierającym absolucję. Jeden z Niemców świecił latarką, drugi strzelał w głowę leżącemu na łóżku ciężko rannemu i tak chodzili od łóżka do łóżka. Po wykończeniu każdej sali podpalali w siennikach słomę. Gdy doszli do ostatniej sali, ktoś z zewnątrz, pewnie któryś z Ukraińców, rzucił granat do piwnicy. Widząc, że mają drogę odciętą, bo z tyłu płomienie, zostawili resztę rannych na pastwę ognia i uciekli przez okno. Za nimi wyszedł ksiądz, udzieliwszy pozostałym rozgrzeszenia. Ksiądz wyszedł cało ze szpitala i schował się w jakimś domu na Mariensztacie, gdzie był do 3 października. Stamtąd wyszedł po kapitulacji z Warszawy.
Pozostałe w piwnicy kobiety stłumiły kocami ogień i jeszcze trzy dni i trzy noce, w zupełnych ciemnościach, bez kropli wody, jedzenia i opatrunku trwały aż do przyjścia ekspedycji sanitarnej od karmelitów.
W Milanówku, w gmachu gimnazjum państwowego, rozmawiałam z młodym chłopcem, który był czwartym do rozstrzelania. Co się stało z 800 rannymi? Czy wszystkich wymordowano? Kilku znalazło się w Gusen, wiem to od przygodnych znajomych, którzy uzupełniali moje wiadomości. Siostra Czajkowska mówiła mi, że niektórzy nie znieśli tego makabrycznego widoku, gdy żywi płonęli, i umierali na serce. Siostra dra Zawadzkiego, została na posterunku, nie chciała wyjść i zginęła.
Jak mówiłam wyżej, 25 marca ub. roku na podwórku, w również słoneczny, ciepły dzień, jak 2 września 1944, leżały spalone szczątki stosu, czaszki, piszczele, aluminiowe […] rannych. Zwłaszcza w lewym skrzydle w korytarzu, obok pokoju, gdzie leżała moja siostra, pełno było kości. W pokoju na prawo przy łóżku leżały zwęglone zwłoki z uchylonymi ustami, jak od duszenia się. Spotkałam tam kogoś, kto znał te dzieje, bo był tam wtedy… Chodził ze mną, przypominał sobie, lecz mało mówił. Do piwnicy nie zeszłam, gdyż nie miałam świecy, byłam sama i bałam się zbyt silnego wrażenia.
Siostra moja, pseudonim „Maria”, była łączniczką. Miała krzyż POW i Krzyż Walecznych z powstania. Miała lat 45, włosy zupełnie siwe, pracowała w konspiracji z synem i z synem też brała udział w powstaniu. Syn jej, Witold, odznaczony Krzyżem Zasługi i dwoma Krzyżami Walecznych widział matkę ostatni raz 28 sierpnia, w kilka godzin potem odkomenderowano go przez kanały do Śródmieścia. Po powrocie z niewoli z lazaretu w Altengrabow, po wielkich ranach, znajduje się obecnie tutaj, w Olsztynie, razem ze mną.
Siostra moja miała oparzony jeden policzek, drugi potłuczony i popękane w nim kości. Miała pęknięte trzy żebra.
Gdyby pani znała drogę, gdzieby można się dowiedzieć, czy znajduje się przy życiu ktoś, kto ją widział później niż syn, byłabym bezgranicznie wdzięczna.
Proszę pamiętać o tym, że ksiądz Rostworowski, o ile już się nie zgłosił, będzie świadkiem, który wie bardzo wiele. Kto zebrał kości (gdyż w lecie już ich nie było) z ramienia Urzędu Miejskiego, czy kogo? Gdzie się te kości teraz znajdują?
Cecylia Uchelam
asystentka Muzeum na Zamku
w Olsztynie Mazurskim
Adres: ul. Warmińska 7 m. 5