STANISŁAW BRUNSTEIN

Strz. Stanisław Brunstein, ur. 27 października 1914 r.

15 listopada 1939 r., dostałem się w ręce sowieckie. Byłem zmuszony przekroczyć granicę, albowiem w czasach pokojowych pracowałem jako satyryk w gazetach na niekorzyść faszystów (mój zawód artysta malarz) i pozostawanie dalej w Warszawie pod okupacją Niemców groziło mi niebezpieczeństwem. Przekroczyłem granicę w Małkini, gdzie Sowieci mnie złapali i odesłali do więzienia.

Siedziałem w pojedynce, wspólnie z Teodorem Grabowskim, który zmarł na awitaminozę w więzieniu. W kwietniu 1941 r. odczytano mi wyrok, skazując mnie na mocy art. 120.22 na trzy lata łagiernych robót.

Jedzenie w więzieniu było bardzo złe. Cukier otrzymywaliśmy raz na dwa miesiące 2 dag albo i tego nie. W miejsce herbaty dawali wodę i to też nie czystą. Zupa składała się z czystej wody i pływających na niej kilku główek śledzi.

W maju 1941 r. odesłano mnie transportem do Workuty. Podczas podróży wiele osób zmarło (nazwisk nie pamiętam). Odżywianie podczas podróży było ordynarne, a mianowicie śmierdzące śledzie, które tylko powodowały pragnienie, a wody nie było, albo też suchary i zimna woda z bagien. W takich warunkach jechaliśmy sześć tygodni.

Pod koniec czerwca przybyliśmy do Usy – Workuta Wom [Workuta-Wom], gdzie dali nam miejsce w okropnie brudnych, ciasnych i zimnych namiotach. W dzień przyjazdu, umęczonych, wygłodniałych, bez ubrania (a innej odzieży nam nie dali), wysłali na kopanie [ziemi na] lotnisku. Pamiętam ten pierwszy dzień robót, który utkwił mi w pamięci. Było to w nocy widnej, w czerwcu, gdzie wiatr zimny z północy wiał okropnie, a miliony komarów gryzły nasze ciała nieokryte odzieżą. W takich warunkach musieliśmy kopać i to szybko, bowiem nad nami stał Sowiet z karabinem i bagnetem, którym kłuł za każdym naszym odpoczynkiem. Okropne były warunki na Workucie, pełne martyrologii i cierpień.

Aż 31 lipca 1941 r. doszła do nas wiadomość o pakcie polsko-sowieckim i o zwolnieniu wszystkich polskich obywateli z obozów i więzień. Mimo to męczyli nas jeszcze do 15 września. Wówczas to dali nam jedzenie, przewidując dwa tygodnie podróży. Podróż nasza trwała ok. ośmiu tygodni i czas ten również był przepędzony o głodzie, bowiem Sowieci żadnej pomocy nam nie dawali. Lecz cierpiało się z myślą, że niedługo przyjedziemy do armii, gdzie zostaniemy wcieleni i polepszy się nasze życie.

Zamiast do wojska, Sowieci zawieźli nas do północnego Kazachstanu, na roboty do kołchozów. Cierpienie w tym kołchozie trudno mi opisać. Bez ubrania, kompletnie w brudzie i chłodzie, gdzie wszy zagryzały nas, przesiedziałem tam do lutego 1942 r. Jedzenie, które otrzymywałem w kołchozie, składało się z 200 g mąki pszennej z otrębami i to wszystko.

Reasumując – wszystkie te cierpienia i męki spowodowały w moim organizmie zupełne wycieńczenie i nagłą olbrzymią temperaturę. Pamiętam, w lutym 1942 r., widząc i czując ostatnie moje siły, a mając powyżej 38 stopni gorączki i zdając sobie sprawę, że w kołchozie żadnego ratunku nie otrzymam, uciekłem w tym stanie, udając się do Wojska Polskiego.

Do wojska zostałem wcielony 16 lutego 1942 r. w Karabałcie [Karabasie], do broni pancernej. Pierwsze tygodnie w wojsku chorowałem i powoli, powoli, dzięki naszej opiece w wojsku i dobremu odżywianiu i ubraniu wróciłem do normalnego stanu zdrowia i w ogóle człowieka.

11 marca 1943 r.