LUCYNA GOŁĘBIOWSKA

Lucyna Gołębiowska
kl. Va
Szkoła Powszechna nr 2 w Hrubieszowie
17 czerwca 1946 r.

Moje przeżycie wojenne

Rok 1939 był dla nas bardzo smutny, nasi odwieczni wrogowie Niemcy napadli na Polskę. Codziennie słychać było warkot samolotów i głuchy świst kul. Polacy myśleli, że się obronią, ale nadaremne były nasze wysiłki, gdyż nie przygotowano się należycie do tej wojny. Niemcy coraz dalej zapuszczali się w polskie progi. Aż wreszcie zobaczyliśmy ich w Hrubieszowie.

Będąc jeszcze małą, wiedziałam, że Niemcy byli naszymi najgorszymi wrogami. Kiedy do nas przychodzili po mleko, nie chciałam im dawać. Ukrainiec mieszkający u nas stale im usługiwał, z czego oni byli bardzo radzi. Ukraińcy coraz bardziej zaczęli słuchać Niemców i bić Polaków. Z Wołynia ludzie na furach uciekali na Lubelszczyznę, [zabierając] ze sobą, co kto mógł wziąć. W stodołach było po kilka rodzin na kupie.

Na Lubelszczyźnie [z czasem było] tak samo, a oprócz tego wysiedlano polskie rodziny w zimie na Majdanek. Dużo dzieci i starców pomarło od razu z zimna w wagonie, a reszta na Majdanku w Lublinie z głodu. Kto tam się dostał, więcej już nie wyszedł.

Coraz spodziewano się w nocy napadu lub wysiedlenia. Drżałam, przechodząc koło policjanta ukraińskiego. W domu coraz częściej powtarzały się rewizje, naokoło było dużo sąsiadów szpiegów. Jednego dnia w listopadzie aresztowano dwóch wujków, których więcej nie widziałam, bo zostali rozstrzelani przez Niemców na Trzech Króli. Zginęło wtedy dużo młodych i najlepszych Polaków, którzy starali się, aby uwolnić Ojczyznę od szponów hitlerowskich.

Do szkoły w dzień przychodził Niemiec kierujący szkołami w Hrubieszowie i coraz dawał nowe ostrzeżenia i rozkazy. Nie była dla nikogo wesoła ta jego wizyta, na której mówił, że Polski już nie będzie, ale nic nas to nie obchodziło i tym bardziej dla kraju byliśmy w pogotowiu – do jego ocalenia. Matka stale mi mówiła: ,,Nie słuchaj rozkazów Niemców, a o Ojczyźnie nie zapominaj i wiedz, że jesteś Polką na wieki”.

Na Trzeciego Maja nie było święta pokazanego, ale święto było w sercu Polaka. Nieraz wielki smutek porywał w swoje kleszcze, ale [wtedy] myślałam, że jesteśmy Polakami, a Polska nigdy zginąć nie może. Królowa nasza, Najświętsza Maryja Panna, opiekowała się nami i dodawała otuchy.

Coraz częściej powtarzały się morderstwa w Hrubieszowie. Wyjechaliśmy do Kazimierza. Tam dopiero poczułam się swobodniejsza, nie było tam Niemców, a partyzanci nie ukrywali się ciągle po lasach, ale pokrzepiali. Ruiny starego zamku przypominały o dzielnych i sławnych ludziach.

Dzięki partyzantom wszczął się ruch i Niemcy zaczęli się wycofywać – na samochodach, tankach i taborach. Dużo Niemców poznawałam z Hrubieszowa. Partyzanci rozbrajali Niemców. W małym miasteczku Kazimierzu wszczęła się strzelanina. Ludzi coraz więcej uciekało na wsie.

Niemcy zbombardowali całkiem i spalili Kazimierz. Kiedy spalił się nam dom, staliśmy się ludźmi koczowniczymi. Często przenosiliśmy się z wioski do wioski w stronę Hrubieszowa. Polska zaczynała być już całkiem wolna, więc z radością witaliśmy Hrubieszów. Jeszcze nie raz wspominałam te mordęgi. Ale myśli moje spełniły się, bo trzeba zawsze wierzyć [i mieć] nadzieję.