Warszawa, 11 kwietnia 1946 r. Sędzia St. Rybiński, delegat do Komisji Badania Zbrodni Niemieckich, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka, bez przysięgi, przy czym świadek został pouczony o obowiązku mówienia prawdy oraz o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań. Następnie świadek zeznał:
Imię i nazwisko | Karol Cugowski |
Data urodzenia | 30 stycznia 1882 r. |
Imiona rodziców | Feliks i Salomea ze Stanowskich |
Zajęcie | urzędnik państwowy, kasjer w Ministerstwie Lasów |
Wykształcenie | średnie |
Miejsce zamieszkania | ul. Reja 3 |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Karalność | niekarany |
W chwili wybuchu powstania warszawskiego, 1 sierpnia 1944 roku mieszkałem w domu nr 24 przy ul. Grójeckiej, razem z żoną, córką i synem Kazimierzem, mającym wówczas 30 lat. Drugi syn Edmund mieszkał wówczas na Żoliborzu. W ciągu pierwszych czterech dni powstania żadnych walk w pobliżu naszego domu nie było. Najbliższy obiekt wojskowy przy ul. Grójeckiej znajdował się na wprost naszego domu i był rękach niemieckich. Toteż byliśmy bardzo zdziwieni, kiedy 5 sierpnia o godzinie 5.00 rano wpadło do naszego domu 15 czy 20 niemieckich żołnierzy formacji SS i kazało nam opuścić dom. Gdyśmy wyszli na podwórze, jeden z przybyłych odezwał się do nas poprawnym językiem polskim, żądając, by ten, kto strzelał do żołnierzy niemieckich lub rzucił butelkę z benzyną, przyznał się. Żołnierz ten dał nam parę minut do namysłu. Nikt oczywiście się nie przyznał, gdyż nikt z nas nie strzelał ani nie rzucał butelki z benzyną. Postawione nam żądanie było wyraźnie prowokacyjne. Gdy minęło parę minut, Niemcy oddzielili od nas kobiety i dzieci, [młodszych] mężczyzn wyprowadzili na podwórze domu nr 25, położone po przeciwległej stronie ul. Grójeckiej. Pozostawiwszy nas na podwórzu naszego domu rozmawiali ze sobą, śmiali się, jedli cukierki. Następnie kazali nam, pozostałym na podwórzu mężczyznom, zbliżyć się do dwóch zejść do piwnicy znajdujących się przy dwóch przeciwległych końcach domu. Tych z nas, którzy nie chcieli się zastosować do ich rozkazów, Niemcy ciągnęli przemocą. Lecz który ledwo stanął na pierwszym stopniu schodów, już otrzymywał od żołnierza stojącego przy wejściu strzał w tył głowy i padając, staczał się na dół do piwnicy. W taki sposób Niemcy wystrzelali około 50 mężczyzn – nie tylko sąsiadów moich z tego domu, lecz i przygodnych przechodniów. Gdy ja z kolei byłem zmuszony podejść do zejścia do piwnicy, stojący żołnierz wystrzelił również do mnie, ale trafił tylko w górny brzeg prawego ucha. Przewróciłem się na leżących na schodach piwnicznych zabitych i rannych przede mną ludzi i leżałem nieruchomo, starając się ukryć pod tymi, którzy po mnie spadli. Wszędzie przy wejściu do piwnicy i na wiodących do niej schodach rozlegały się jęki i charczenie. Wkrótce potem jeden z Niemców rzucił na stos leżących ludzi granat, od wybuchu którego zostałem ranny w prawe ramię, a od huku popękały mi bębenki w uszach. Zaraz potem poczułem, że sypie się na mnie jakiś proszek pachnący naftą. W obawie, że się zacznę palić wraz z innymi, będąc cały zalany krwią swoją i cudzą, zacząłem się czołgać coraz dalej w dół i następnie niepostrzeżony przez Niemców, którzy stali na górze, przeszedłem z naszej do piwnicy sąsiedniego domu nr 26 przy ul. Grójeckiej znanym mi przejściem. W tym ostatnim domu Niemcy ludzi nie mordowali. Jakaś litościwa niewiasta podjęła się opatrzeć moją ranę ramienia silnie krwawiącą, lecz gdy zostałem obnażony do połowy, nagle uciekła, bo zbliżali się Niemcy. Ja schowałem się w kąt za znajdujące się tam rupiecie i Niemcy, przechodząc przez tę piwnicę, nie zauważyli mnie. Wkrótce potem kazali lokatorom domu nr 26 też wychodzić na podwórze. Musiałem wyjść tak jak stałem, rozebrany do pasa, z obficie krwawiącą raną prawego ramienia. Niemcy doskoczyli, chcąc mnie dobić. Jednak zdołałem wytłumaczyć, że zostałem ranny w domu nr 26, bo tu mieszkam. Wówczas pozostawili mnie i odprowadzili wraz z innymi do domu nr 2 przy ul. Spiskiej. Tam spotkałem się z synem Edmundem, który pierwszego dnia powstania dostał się na Grójecką i do siebie na Żoliborz nie mógł powrócić. Synowi udało się znaleźć panie, które zrobiły mi opatrunek, a następnie sprowadziły nawet lekarza ze szpitala przy Kaliskiej. Z domu nr 2 przy Spiskiej przeszliśmy piwnicami do domu znajdującego się na przeciwległym krańcu ulicy. Tam przeleżałem dwa czy trzy dni.
Później Niemcy wyprowadzili nas na Zieleniak, gdzie co chwila Ukraińcy robili rewizję i zabierali wszystko, co znajdowali. Muszę dodać, że na podwórzu naszego domu, zanim zaczęli do nas strzelać, Niemcy zażądali od nas wydania naszych zegarków i wówczas już musiałem oddać im swój zegarek srebrny. Na Zieleniaku, do którego doprowadził mnie mój syn Edmund, kopany z tyłu przez całą drogę przez umundurowanego Ukraińca, spotkałem żonę i córkę. Po dwóch dniach odprowadzili nas na Dworzec Zachodni. Tam przy pomocy jakiegoś kolejarza udało nam się ukryć i uniknąć wywiezienia do Pruszkowa. Wyjechałem potem z żoną i córką do Piotrkowa, a syn jeszcze na Zieleniaku od nas się odłączył. W Piotrkowie leczyłem się w Szpitalu Św. Trójcy. Tam wyjęto mi kilka odłamków pogruchotanej kości. Rana dotąd jeszcze się nie zagoiła, a ręka została bezwładna powyżej łokcia. W Piotrkowie w szpitalu badali mnie gestapowcy. Wytłumaczyłem im, że zostałem przypadkowo ranny. Zostawili mnie w spokoju.
Tak jak i ja uniknęli śmierci w naszym domu dwaj sąsiedzi. Nazwisk ich jednak nie znam. Zostali obaj, tak jak ja, ranni. Jeden miał przestrzelone płuco, drugi był ranny w policzek. Inni sąsiedzi stracili życie, w tej liczbie i mój syn Kazimierz. Na wiosnę 1945 roku szukałem jego zwłok w spalonej piwnicy naszego domu pomiędzy zwęglonymi trupami innych i nie odnalazłem.
Niemcy po wymordowaniu mężczyzn z naszego domu, podpalili nasz dom, a następnie podpalili też i dom nr 26 przy Grójeckiej. Dlatego też wydali przedtem mieszkańców tego ostatniego do domu nr 2 przy Spiskiej.
Żadnego z Niemców i Ukraińców, którzy dokonali zbrodni na mnie i synu moim Kazimierzu i sąsiadach nie znałem i nazwisk ich wymienić nie mogę.
Odczytano.
Syn mój Edmund Cugowski mieszka w tym domu co i ja, ul. Reja 3.