Krystyna Jankowska
kl. VI
Puławy, rok [szkolny] 1943/1944
Moja nauka podczas okupacji
Jak bardzo my, Polacy, byliśmy prześladowani pod każdym względem przez Niemca, odwiecznego wroga i pięcioletniego okupanta naszej Ojczyzny. Nie pozwalano uczyć się naszej polskiej literatury, historii i geografii. Nie wolno było czytać książek historycznych przeznaczonych na lekturę. W szkołach powszechnych nie wolno było uczyć się z podręczników, tylko z kuratorium otrzymywano „Stery”, z których uczyła się nasza młodzież. Czynne były tylko szkoły zawodowe, nie było zaś mowy o jawnym nauczaniu w szkołach średnich.
My, młodzież polska, fundamenty naszej Ojczyzny, co zrobilibyśmy, chcąc się uczyć, przez pięć lat okupacji, gdyby nie było tajnych kompletów? Przeszło pięć lat musielibyśmy czekać do rozpoczęcia nauk w szkołach średnich. Dzięki odwadze i wielkiemu poświęceniu profesorów szkolnictwo nie upadło i nigdy nie upadnie. Wskutek tego powstawały liczne komplety tajnego nauczania. O! Ile to przez nas cierpieli nasi nauczyciele, ile wyrządziliśmy im przykrości, lecz oni na to nie zważali i pracowali w pocie czoła, narażając się na wielkie niebezpieczeństwa dla naszego dobra, wykształcenia i wychowania.
Och! Jak mile wspominam chwile spędzone na nauce i figlach w prywatnym mieszkaniu naszej nauczycielki. Mieszkała w małym, schludnym domku, oddalonym nieco od piaszczystej jezdni, z ładnym ogródkiem kwiatowym, drzewami iglastymi i liściastymi, ogrodzonym wysokim drewnianym parkanem.
Codziennie z rana w lecie dziesiątka nasza wpadała z hukiem i krzykiem na podwórko naszej nauczycielki, nie zdając sobie sprawy, do czego doprowadzić może nasze zachowanie. Po przyjściu wdrapywaliśmy się po schodach do naszego pokoiku-klasy znajdującego się na poddaszu, czyli na piętrze. Jak wywnioskowaliśmy, pokoik ten był dawniej mieszkaniem kawalerskim. Stało tam łóżko, kozetka, szafka nocna, kufer, półka z książkami, trzy stoły, przy których się uczyliśmy, 11 krzeseł i szafka z „tablicą”. Pokoik nasz przypominał trochę klasę. „Tablica” zrobiona była z kawałka dykty pomalowanego na czarno, na której rozwiązywaliśmy trudniejsze i łatwiejsze zadania matematyczne – tak jak w prawdziwej klasie. Było tam tylko jedno małe okienko, zasłonięte jakąś starą firanką, na [parapecie] stały kwiaty doniczkowe. Pokoik ten nawiedzany był tylko przez nauczycielkę naszą i przez nas.
Opodal domu przechodził tor kolejowy. Obok toru znajdowało się olbrzymie bajoro, dość głębokie, o bardzo brudnej wodzie. Tam tzw. czubaryki wypasali swe konie.
Pewnego razu przyszliśmy wcześniej niż zwykle na lekcję i poszliśmy nad „jezioro” się kąpać. Położywszy nasze rzeczy na brzegu, skakaliśmy do wody z wielkim krzykiem i hałasem. Chłopcy, widząc [nas] w wodzie, obryzgali nam nasze ubrania tak, że gdy nadszedł czas lekcji, ubrałyśmy zupełnie mokre suknie. Miałyśmy też zaraz od nauczycielki wielką burę za nieprawidłowe zachowanie. Podczas lekcji słychać było częste detonacje.
Gdy nadeszła zima, przyszły ostre mrozy, musieliśmy się rozbić na dwie grupy. Lekcje odbywały się co drugi dzień nie na strychu, lecz w pokoiku prywatnego mieszkania naszej nauczycielki.
W drodze na lekcję napotykaliśmy nieraz patrole niemieckie, które nas niekiedy zatrzymywały, pytając, dokąd idziemy. Nie zawsze otrzymywali od nas jednakowe odpowiedzi.
Chłopcy mówili, że idą do szkoły powszechnej, my zaś, że idziemy do szkoły gospodarczej (gospodyń wiejskich) lub do koleżanki, lub też odwiedzić chorą ciotkę starą, babkę, dziadka, wujka lub nawet kuzyna czy kogoś podobnego. Wracając z lekcji, nieraz zatrzymywaliśmy się w pobliskim lasku i graliśmy w piłkę.
Co dzień prawie słyszało się o wyaresztowaniu lub prześladowaniu jakiego kompletu gdzieś w okolicy Lublina. U nas w Puławach nie prześladowano nas tak bardzo jak młodzież uczącą się tajnie np. w Krasnymstawie lub w tamtych stronach. Dzięki radcy szkolnemu, który zapewniał władze, iż w Puławach kompletów tajnych nie ma, nie byliśmy tak prześladowani. Nasze zachowanie na ulicy w samym i w pobliżu domu naszej nauczycielki, zbieranie się grupkami, krzyki, hałas i różne rozmowy powinny były zwrócić uwagę okupanta.
Gdy na dole podczas lekcji ktoś zapukał, nauczycielka nasza drżąca schodziła tam, a my z krzykiem wypadaliśmy z pokoiku. Przeważnie nie było nieproszonych gości, przychodzili tylko Włodzio – nasza pociecha, listonosz, jakaś kobieta z nabiałem, czasem nawet zaglądali czubaryki, lecz wówczas siedzieliśmy cicho jak myszy pod miotłą.
Wesoło też było w okresie egzaminów. Pierwszy egzamin był z geografii, na który czekaliśmy cały dzień. Na strychu suszyły się różne jagody i grzyby. Najwięcej było czarnych jagód. Przed samym egzaminem sami się nimi poczęstowaliśmy, jedliśmy tak łakomie, że mieliśmy czarne usta, a nawet prawie całe twarze. Podczas egzaminu z matematyki był nalot. Eskadra obcych samolotów tylko przelatywała nad nami. Nastraszony matematyk przerwał egzamin i zeszliśmy na dwór liczyć lecące samoloty. Dziś już nie pamiętam, ile ich było. Po nalocie powróciliśmy na górę na dalszy ciąg egzaminu.
Podczas egzaminu z łaciny była okropna burza. Waliły grzmoty i pioruny. Błyskawice nie gasły i to nam również przeszkadzało w odpowiedziach. Podczas egzaminu z języka niemieckiego masa SS-manów obległa ulice Działek. Przerwawszy egzamin, dziurą w płocie, z garnuszkiem w rękach, przedzieraliśmy się na jagody. Nie będę już przytaczać więcej takich wypadków i szczegółów.
Wszyscy przeszliśmy do drugiej klasy i w ten sposób zakończyliśmy naukę na kompletach podczas okupacji niemieckiej oraz rok szkolny 1943/1944.