Kan. Karol Witeszczak, 23 lata, bez zawodu, kawaler.
Aresztowany [zostałem] 27 marca 1940 r. w domu, za chęć przekroczenia granicy i przynależność do organizacji antybolszewickiej. Następnie wywieziono [mnie] do Stanisławowa, gdzie przebywałem do 10 lipca na śledztwie. Wyżywienie [było] marne, tak że ledwo można było wegetować.
Po ukończonym śledztwie wywieziony [zostałem] do Rosji na Ukrainę do miasta Umań. Droga trwała osiem dni, bez ciepłej strawy (dostawaliśmy co dzień 600 g chleba, kawałek kiełbasy i czasem trochę cukru). Wodę po długich krzykach dawali z wymyślaniem i to z tendra lokomotywy. Z tego powodu jakieś 40 proc. ludzi chorowało na czerwonkę i inne choroby brzuszne. Wyżywienie [było] słabe.
Po wyroku wysłali [mnie] do obozu pracy pod Archangielsk, do Aleksiejówki 1. Był to równy teren, latem średnio suchy, pokryty barakami z drzewa oblepionymi gliną. Mimo palenia było [w nich] zimno. Co dziesięć dni była łaźnia, dezynfekcja i zmiana czystej bielizny.
W obozie było ok. 600 ludzi, w tym ok. 150 obywateli polskich, przeważnie aresztowanych za przejście granicy lub ludzi niepewnych (socjalno opasnyj). Co do Rosjan, [byli tam] przeważnie złodzieje i bandyci. Z obywateli polskich przewagę [stanowili] Polacy, trochę Ukraińców i Żydów. Stosunki między nami a mniejszością były dość poprawne.
Władze łagierne odnosiły się do nas z ironią co do Polski, rządów jej itp. Poza tym twierdzili, że Polska powstała tylko z kaprysu burżujów kapitalistycznych, bo dla Polski nie ma miejsca na świecie.
Przebieg dnia w obozie: [o] 5.00 rano pobudka, następnie śniadanie z pół litra wody, kilka krupek i łyżka kaszy, do tego dawali zależnie od wyrobotki chleb od 300 do 900 g. O godz. 6.00 wychodziło się na roboty, w zależności, gdzie się pracowało. Przeważnie część pracowała przy wyrębie lasu i na drogach. Praca trwała do godz. 18.00 z godzinną przerwą na obiad, którego nie było. Do obozu wracało się [o] godz. 19.00–20.00 i była teraz dopiero kolacja, znowu [dostawało się] pół litra wody z krupkami, trochę kaszy. Na tym kończył się dzień. Po powrocie z pracy lekarz przyjmował chorych. Wynagrodzenie było dopiero od stu procent wyrobionej normy, co było niemożliwe do wykonania. Normy były duże: ściąć i popiłować osiem metrów sześciennych drzewa.
Co do koleżeństwa, było ono poprawne. Życie kulturalne było słabe z powodu braku jakiegokolwiek łącznika ze światem, jak gazety, książki itp. Korespondencja z rodzinami była dość dobra, co miesiąc tam i z powrotem przychodził list. Więźniowi wolno było wysyłać jeden do trzech listów kwartalnie (więźniom politycznym jeden na kwartał).
[Nieczytelne] stosunek z władzami NKWD miałem tylko w czasie śledztwa. Śledztwo prowadził zaś jakiś Polak, z pochodzenia spod Odessy, a potem unikał wszelkich stosunków z nami.
W obozie ludzie przeważnie chorowali na awitaminozę, choroby brzuszne i szkorbut. Opieka lekarska i szpital były na miejscu, lecz wskutek braku lekarstw nic nie pomagały. Władze łagierne nie zważały na choroby i pędziły na robotę, a kto nie mógł iść, tego sadzali do karceru: [dostawało się tam] dziennie 300 g chleba i wodę. W obozie [?] zmarł tylko jeden i to z winy lekarza Rosjanina, który z grypą wypędził go do pracy, gdzie przeziębił się i dostał zapalenia płuc, [które] przeszło w stan ropny.
Zwolniony 1 września 1941 r. wyjechałem do Buzułuku i zostałem wcielony do tworzącej się tam armii polskiej 18 września 1941 r.
8 marca 1943 r.