Alina Przybyszówna
kl. III
Państwowe Gimnazjum i Liceum Żeńskie w Rzeszowie
Jak uczyłyśmy się w czasie okupacji
Skończyłam zaledwie osiem lat, kiedy wybuchła wojna. Nie mogłam jeszcze wtedy zrozumieć, co to znaczy wojna, ale fakty mi ją powoli wyjaśniały. Najpierw nie wróciłyśmy z letniska do swej miejscowości. Nie zobaczyłam już więcej ani swoich najmilszych zabawek, ani koleżanek, ani szkoły, którą tak lubiłam, jak i swego ukochanego nauczyciela, który mnie pierwszy do szkoły zabrał od mamusi. Wszystko się zmieniło – wprost przepadło.
Zamieszkaliśmy całkiem gdzie indziej. Do szkoły zaczęłam chodzić dopiero w zimie. Ale co to była za nauka w tej nowej szkole! Co za życie! Ukraińcy otoczyli nas taka „opieką”, żeśmy wnet zrozumiały, co wolno, a czego nie. Niejedno dziecko początkowo było przyczyną zabrania nocną porą ojca lub matki, którzy rzadko kiedy do domu wrócili. Aby się czego więcej od nas dowiedzieć, brano nas czasem na miłe pogawędki lub [składano] różne obiecanki. Wtedy wprost dusza zamierała w nas ze strachu.
Nauka w szkole ciągle była przerywana. To wojsko kilka razy zajęło szkołę, to magazyn był w szkole, to komisja kontyngentowa miała tam zebrania i w nieludzki sposób biła gospodarzy, aby dawali większy kontyngent.
Następnie wojsko niemieckie na stałe zajęło naszą szkołę. Przenieśliśmy się do dużego gmachu remizy strażackiej, ale i stamtąd nas wypędzono. Szkołą naszą zostały wtedy stodoły, bo większe domy były również zajęte. Ale i stodoły wkrótce były potrzebne okupantowi. Dla nas nie zostało nic. Jednak nauki nie przerwano. Uczyliśmy się wtedy wszędzie. W dni pogodne – na podwórzach lub łąkach, w dni deszczowe i dżdżyste – w rozwalonych szopach, gdzie wiatr hulał i wyprawiał z nami najrozmaitsze harce.
Tak mniej więcej uczyłam się do stycznia 1943 r. Wtedy nastąpiło wysiedlenie. Wypędzono nas w nocy, nie dawszy zabrać nawet najmniej wartościowej rzeczy. Jakie przeżycia miałam w obozach, trzeba by oddzielnie pisać, gdyż byłoby co. Trzymając się jednak tematu, wracam do nauki.
Wyrwawszy się z rąk siepaczy hitlerowskich, uciekliśmy w strony rzeszowskie. Odpoczęłam trochę, uspokoiłam się nieco nerwowo, znowu zapisałam się do szkoły powszechnej – w Tyczynie. Tutaj nauka odbywała się inaczej. Niektórzy z nauczycielstwa uczyli, wkładając całą duszę w nauczanie. Chociaż program nie pozwalał, to jednak uczyli historii, geografii i literatury. Mieliśmy się strzec, aby nie wpaść, a także aby jedna z nauczycielek się nie dowiedziała, bo byłoby źle.
Ukończywszy siódmą klasę szkoły powszechnej, której nie zapomnę pewnie nigdy, zapisałam się do pierwszej klasy szkoły handlowej, również w Tyczynie. Z przedmiotów nauczania niczego tak nie bałyśmy się jak korespondencji, bo zaprawdę dziwna była ta lekcja. Uczyłyśmy się pisać listy, jak one mają wyglądać, z czego się składać itd., ale zamiast pisania listów trzeba było uczyć się języka polskiego. Młody, energiczny nauczyciel wykładał nam gramatykę, ortografię, a najwięcej literaturę polską. Często nam cytował słowa, że „upaść, może i naród wielki, a zginąć tylko nikczemny”. „Aby nie stać się nikczemnym – mówił – musimy znać naszą literaturę, historię, w ogóle przeszłość naszej Ojczyzny”. Zapalał on w nas gorącą miłość do Polski, chęć poniesienia dla niej wszelkich ofiar.
Nieraz na lekcji korespondencji, ucząc się literatury, słyszymy na ulicy, na którą wychodziły okna naszej szkoły, głos żandarma szwabskiego. Głos ostry, rozkazujący. Wówczas padał na nas lęk i nie mogłyśmy się opanować, dopiero spokojny głos nauczyciela przyprowadzał nas do równowagi i spokoju. Chowałyśmy zeszyty i książki polskie, a zabierałyśmy się do listów. Z chwilą gdy szwab się oddalał, spadał nam ciężar z serca, gdyż byłyśmy już pewne, że po naszego nauczyciela nie przyszedł, że będzie dalej nas uczył. Och! Ile myśmy się nabały, żeby nie znalazła się między nami parszywa owca i nie zdradziła. Nauka [nauczyciela] nie poszła jednak na marne, nikczemnych między nami nie było.
Jego zapał i wskazówki pchnęły nas, aby się kształcić, i zachęciły nas do dalszej pracy. Wraz z innymi koleżankami zaczęłam się uczyć konspiracyjnie i przerabiać pierwszą klasę gimnazjalną. Chodziłam aż do Błażowej, gdyż mamusia zaczęła wtedy uczyć w Szkole Powszechnej w Borku Nowym. Uczyliśmy się, gdzie się dało – to w mieszkaniach prywatnych naszych nauczycieli, to czasem w szkole powszechnej, najczęściej jednak w bocznej komórce kierownika szkoły. Zawsze jednak drzwi były zamknięte na klucz, aby nas kto nie naszedł niespodzianie, nie podpatrzył lub nie podsłuchał.
Uczęszczając do handlówki, uczyłam się również konspiracyjnie. W handlówce nauczyciel W., a w konspiracji pani P. to były jakby bratnie dusze uzupełniające się nawzajem. Tych dwoje nie zapomnę i będę im zawsze wdzięczna. Pracy miałam aż za dużo, a do tego jeszcze ta daleka droga, bo więcej niż pięć kilometrów w jedną stronę. Zadymki śnieżne, błoto, a nawet upał bardzo mnie męczyły, a tu w dodatku trzeba było tak iść, aby nie zwrócić na siebie uwagi. To było dla mnie najcięższe, gdyż zdawało mi się, że oczy wszystkich podejrzanych osób zwrócone się na mnie, że każdy mnie szpieguje. Najgorzej było, gdy na drodze spotkałyśmy policję granatową lub szwabów. Wówczas nie wiedziałyśmy, co robić – czy się kryć, czy też uciekać. Uspokajałyśmy się, gdy nas minęli.
Nie odbyło się też i bez przygód. Raz, idąc do szkoły, podległyśmy rewizji, której dokonali niemieccy żandarmi. Przetrzęśli dokładnie nasze teczki, ale oprócz zeszytów nie znaleźli nic podejrzanego, gdyż książki dobrze były ukryte pod ubraniem. Gdyby je znaleźli, byłoby pewnie po nas, a mogliby też wpaść na trop tajnego nauczania. Innym razem, niosąc większe paczki czegoś tajnego a ważnego – o czym byłam poinformowana, aby broń Boże nie wpadło w ręce szwabów – musiałam uciekać przez rzekę Ryjak. Byłabym się utopiła, bo pływać nie umiałam, lecz wyratował mnie rolnik pracujący nad rzeką.
Ciężka i niebezpieczna była nasza nauka, tak dla nas jak i dla naszych nauczycieli, lecz jakoś przetrwałyśmy. Doczekałyśmy się chwili, kiedy znienawidzeni przez nas Szwabi musieli uciekać przed nadchodzącą Armią Czerwoną. Od tego czasu i nasza nauka zeszła znowu na inne tory.