J. Skórnicki
Jak uczyliśmy się w czasie okupacji
Wojna zastała mnie [jako] ucznia szóstej klasy szkoły powszechnej. Przez rok więc sprawa mojej edukacji nie nastręczała żadnych, zdawałoby się, trudności. Uderzył mnie jedynie i zaskoczył zakaz nauki historii ojczystej i wprowadzenie języka niemieckiego jako obowiązkowego.
Po ukończeniu szóstej klasy musiałem pójść do siódmej, ponieważ nie było warunków na pójście na komplety, i to był dla mnie wielki cios, gdyż jako uczeń zdolny nigdy bym w normalnych warunkach do siódmego oddziału nie chodził, ale zdawał wprost do gimnazjum.
Otrzymawszy świadectwo ukończenia siedmioklasowej szkoły powszechnej, zapisałem się na listę kandydatów do szkoły handlowej. Egzamin zdałem jako jeden z pierwszych. Po napisaniu pracy piśmiennej z języka polskiego i po rozwiązaniu zadania arytmetycznego, z ustnych odpowiedzi zostałem przez komisję egzaminacyjną zwolniony. W szkole tej jednak nie pozostałem, gdyż nie odpowiadała mi pod żadnym względem. Gdy zorientowałem się, [że] program nauczania [jest] przykrojony do wymogów natury czysto praktycznej i gdy na domiar złego nie uzyskałem zniżki w opłatach szkolnych, o którą się ubiegałem, postanowiłem szkołę handlową opuścić. Tak też uczyniłem.
Po pewnym czasie wyłoniła się możliwość pobierania nauki w zakresie młodszych klas gimnazjalnych typu ogólnokształcącego. Rodzice moi bowiem poznali kobietę, która miała ukończoną szkołę średnią i już przed wojną zajmowała się udzielaniem korepetycji, teraz zaś zmuszona przez złe warunki materialne, mimo grozy represji ze strony okupanta, podjęła się kształcić młodzież. Rodzice postanowili mnie do niej posyłać. Chodziłem więc do niej codziennie na jednogodzinne lekcje.
Lekcja taka przedstawiała się w sposób następujący: przez kwadrans byłem pytany z zadanych lekcji, czyli z jakichś czterech przedmiotów, potem następowały jej wykłady, ograniczające się jedynie do wiadomości zawartych w podręcznikach szkolnych. Początkowo, będąc zaabsorbowanym całkowicie tym, że się uczę, i to tego wszystkiego, czego uczono się przed wojną, nie zwróciłem uwagi na to, że ona właściwie nic mi z siebie nie daje, że ma jedynie wartość czynnika kontrolującego.
Po miesiącu zaś nauki musiałem pójść jako piętnastoletni chłopiec do pracy. Sprawa ta była mocno skomplikowana. Miejscowy Arbeitsamt począł poszukiwać mego starszego brata, który jako czynny członek jednej z organizacji podziemnych nie mógł się zarejestrować i pójść do pracy. Z obawy przed represjami w stosunku do rodziny musiałem go zastąpić, pracowałem tedy pod jego imieniem u znajomego hurtownika towarów spożywczych. Z nauki jednak nie zrezygnowałem. Kończąc pracę w sklepie, trwającą przeciętnie około dziewięciu godzin, całkowicie wyczerpany fizycznie, gdyż w dość dobrze rozwiniętym przedsiębiorstwie byłem jedynym ekspedientem, wyruszałem na lekcje. Uczyłem się zadanych lekcji w nocy, odbierając sobie i tak dobrze zasłużony odpoczynek. Gehenna ta trwała przeszło pół roku, aż wreszcie całkowicie wyczerpany zwolniłem się z pracy, tym bardziej, że została rozwiązana sprawa brata. Oddałem się teraz wyłącznie nauce i ukończyłem kurs pierwszej i drugiej klasy gimnazjalnej.
Miałem już rozpocząć przerabianie materiału trzeciej gimnazjalnej, gdy rozważywszy sprawę, doszedłem do przekonania, że lekcje z tą nauczycielką nie przynoszą mi żadnych korzyści, ponieważ zakres jej wiadomości ograniczał się jedynie do wiedzy podręcznikowej, którą to wiedzę przyswoić sobie mogłem także sam, bez niczyjej pomocy, posiadając jedynie komplet podręczników. Przerwałem lekcje jedynie z tych powodów, gdyż położenie materialne mojej rodziny poprawiło się, a zresztą opłata, którą uiszczałem za pobieraną naukę, była bardzo niska, wynosiła niecałe sto złotych. Trzecią klasę przerobiłem sam, systematycznie przetrawiając treść szkolnych podręczników.
Dalszą naukę przerwało mi zbliżanie się frontu niemiecko-sowieckiego. Po ustaniu zaś działań wojennych i po ogłoszeniu zapisów do gimnazjów zdałem egzamin do czwartej klasy gimnazjalnej, przerobiwszy uprzednio jeszcze raz algebrę z zakresu klasy trzeciej, gdyż jedynie co do tego przedmiotu miałem pewne wątpliwości.
Na komplety nie uczęszczałem – początkowo z braku środków materialnych, później dlatego, że pragnąłem sam zmierzyć swe siły, chciałem być samodzielnym samoukiem. Jednak o instytucji tej wiele słyszałem, gdyż wielu mych kolegów uczyło się na kompletach.
Trudno jest dziś wyrazić swe zdanie o wartości nauki na kompletach, gdyż bez wątpienia cel nakreślony przez twórców tego systemu nauczania był wzniosły i bardzo szlachetny i wiem, że jeśli dziś nie ma zbyt wielkiej luki między młodzieżą wstępującą do szkół średnich a kończącą je, to jest to zasługą kompletów. Wiem także, że profesorom wykładającym na kompletach zawdzięczamy fakt, że w roku ubiegłym, bieżącym i przyszłym byli, są i będą kandydaci do zdawania egzaminu dojrzałości, gdyż bez ich, [profesorów], pracy istniałyby dopiero klasy drugie, względnie trzecie gimnazjalne.
Nie mogę się [jednak] mimo wszystko powstrzymać od wypowiedzenia zdania, że komplety mimo wielu zasług swego istotnego celu nie dopięły – nawet tak nielicznej grupie wybranych nie dały normalnego, przedwojennego wykształcenia. Nie pragnę bynajmniej obwiniać profesorów, gdyż stawiane im zarzuty bagatelizowania sprawy są nierealne, wiem bowiem, jak bardzo poświęcali się oni, dając często przykład, jak powinno się bezinteresownie pracować dla dobra Ojczyzny. Rozumiem także to, że wpłynęły na ten fakt anormalne warunki uczenia się, brak podręczników i pomocy naukowych, ale i to jest nieistotne. Wina leży po stronie młodych, którzy w większej części nie potrafili wdrożyć się w karby obowiązków, w uczęszczaniu na lekcje tajnego nauczania widzieli posmak przygody, cień bohaterstwa i jakże często powodowali odkładanie lub przesuwanie godzin wykładów z błahych powodów, jak np. nieprzygotowanie lekcji, wyzyskując powszechną obawę przed represjami ze strony okupantów.