Kan. Michał Stefański, ur. w 1908 r., urzędnik państwowy, kawaler, 8 Batalion [Strzelców] Karpackich, pułk artylerii przeciwlotniczej.
Ewakuowany z urzędu do Zaleszczyk zatrzymałem się po drodze we [nieczytelne], gdzie zastało mnie wkroczenie wojsk rosyjskich. W związku z wiadomością o otwarciu nowej linii demarkacyjnej między Rosją a Niemcami i możliwością powrotu do domu wyjechałem do Przemyśla, gdzie otrzymałem przepustkę od władz rosyjskich na stronę zajętą przez Niemców. Zamach w Monachium spowodował zamknięcie wszystkich przejść granicznych aż do odwołania, które nadeszło, ale już poniewczasie. Nie mając żadnego celu w pozostaniu pod okupacją rosyjską, ze względu na ojca staruszka będącego dotychczas pod moją opieką, a pozostałego pod okupacją niemiecką, postanowiłem nielegalnie przedostać się do domu. Zamiar ten nie udał się. Zatrzymany kilka kilometrów od granicy 20 lutego 1940 r. przewieziony zostałem do więzienia w Przemyślu.
Więzienie przemyskie, które według opinii bywalców przedwojennych było urządzone jak w każdym państwie cywilizowanym, przedstawiało w tym czasie obraz cofnięcia się ludzkości o kilka wieków w tył. Umieszczenie kilku tysięcy Polaków, zatrzymanych w przeważającej części za zamiar powrotu do domu, w warunkach tak straszliwych, nasuwało każdemu myśl, że chyba celem władz jest zniszczenie w jak najszybszym czasie każdego, kto nosi imię polskie. Umieszczeni po 40 do 60 ludzi w celach, [w których] normalnie mogło przebywać do dziesięciu osób, zawszeni, niemyci, głodni, bo na 300 g chleba i jednej zupie, przetrwaliśmy do 17 marca, w którym to dniu wywieziono nas do więzień rosyjskich.
Dostałem się do więzienia w Dniepropietrowsku – więzienia starego, przystosowanego do życia w nim ludzi, za jakich przestano nas dotychczas uważać. Polaków umieszczono w oddzielnych oddziałach, dodając po dwóch–trzech więźniów rosyjskich dla celów szpiclowskich. Więzienie posiadało możliwe warunki higieny, łaźnie, [możliwe było] pranie bielizny co dwa tygodnie, [był] szpital i opieka lekarska, ale przeważnie dla tych, których godziny były już policzone. 500 g chleba i marna zupa zrobiły z nas szkielety nie do poznania.
W końcu kwietnia zaczęły się długie śledztwa nocne. Sędziego śledczego odwiedziłem na szczęście tylko dwa razy. Był to człowiek dosyć inteligentny, poza tym fakt, że miałem wszystkie świadectwa i dokumenty oraz legitymacje z fotografiami, sprawił, iż nie zastosował względem mnie żadnych specjalnych szykan, bicia i kar, o których opowiadali koledzy w celi. Oskarżony zostałem o nielegalne przejście granicy, otrzymałem wyrok 318 – brzmiał on: pięć lat obozów pracy.
Z Dniepropietrowska wywieziony zostałem do Charkowa, a stąd do punktu rozdzielczego w Kotłasie. Z Kotłasu wyjechaliśmy barką gdzieś w nieznane. Po drodze barka rozbiła się, nie dobrnęliśmy do miejsca przeznaczenia, lecz rozmieszczono nas po najbliższych obozach. Dostałem się do obozu nr 36, odległego od Kotłasu o 30 km. Był to obóz stary, zbudowany koło nowo budującej się stacji kolejowej. Posiadał drewniane budynki, szpital, łaźnie, warunki higieny [były] możliwe, w każdym razie widać było, że o więźniach ktoś tam myśli.
Kategorię przestępców stanowili przeważnie Rosjanie, ludzie starsi, w przeważającej liczbie przestępcy polityczni, którzy żyli z nami w dobrych stosunkach. Element młody to złodzieje i wszelkiego rodzaju bandyci, pozwalający sobie nieraz na docinki treści politycznej. Był to element we wszystkich obozach i więzieniach najgorszy, bez żadnych zasad, dla którego celem życia było się najeść itd., jednak dziwnie broniący zasad swego nowego ustroju. Tam wszyscy widzieliśmy, co potrafi zrobić w młodych umysłach umiejętna i stała propaganda.
Pracowaliśmy wszyscy przy robotach ciesielskich [w] nowo budujących się domach i magazynach stacyjnych. Praca była ciężka, lecz dawała możność zarobienia lepszej strawy i paru groszy. Dano nam zaraz po przybyciu nową bieliznę i ciepłe ubrania, tak że ciężką zimę przebyliśmy dosyć znośnie, co nie przeszkadzało, że wielu z nas poodmrażało nogi i ręce. Dużo zawdzięczaliśmy lekarzowi, który otaczał Polaków specjalną opieką, zapisując lepsze jedzenie i zwalniając z pracy. Ominęły nas też specjalne szykany dzięki naczelnikowi, z pochodzenia Polakowi, rozmawiającemu nieraz na boku z nami, o czym wiedziała podwładna mu czereda wszelkiego rodzaju urzędników.
8 lipca wywieziono mnie wraz z kilkoma Polakami na daleką Północ. Choroba zatrzymała mnie w rozdzielczym obozie Abis [Abez], gdzie pracowałem tylko pięć dni. Był to duży obóz przy sztabie, można go nazwać obozem pokazowym dla pragnących go zwiedzić cudzoziemców. Podpisanie paktu polsko-rosyjskiego i jego zatwierdzenie nie zmieniło stosunku władz do nas. Ponieważ nie dostali oni jeszcze rozkazu pisemnego, pracowaliśmy dalej, a co gorsza, na sześć dni przed zwolnieniem prawie wszystkich Polaków wywieziono do nowego obozu, który w razie dłuższego tam pobytu byłby dla nas grobem.
Na szczęście 29 sierpnia [1941 r.] zwolniono nas formalnie i skierowano do punktu zbornego, skąd po dwóch tygodniach, zaopatrzeni w dokumenty, skierowaliśmy się do Buzułuku, by wstąpić do armii. Z Buzułuku wysłano nas jednak do kołchozów w okolicy Jeziora Aralskiego, zapewniając, że w razie rozkazu zostaniemy wszyscy powołani do armii.
Był to jeszcze jeden okres zetknięcia się z rzeczywistością rosyjską i władzami, już na wolności. O ile stosunek ludności do nas można by nazwać dobrym, [o tyle] z władzami było trochę gorzej. Naczelnicy NKWD obiecywali nam złote góry, [a] dostawaliśmy za pracę tylko 400 g mąki lub pszenicy. Była to cecha władz, z jaką spotykaliśmy się w więzieniach i na wolności: całe fury obietnic, [z których] w końcu wychodziły kradzieże i awantury, co wcale nie poprawiało mających obecnie nastąpić dobrych stosunków wzajemnych.
Wszystkie te przyjemności zakończyły się wreszcie 31 marca 1942 r., w którym to dniu wyjechaliśmy transportem wojskowym, już po komisji, do Krasnowodska, a stąd morzem do Persji. W porcie perskim Pahlevi [Bandar-e Pahlavi] zostałem umundurowany i z tą chwilą zaczął się nowy, szczęśliwy etap mego życia.