Kpr. Henryk Babiński, ur. 28 września 1911 r., kierowca mechanik, żonaty.
Z chwilą otrzymania wiadomości, że wojska sowieckie przekroczyły granicę polską, otrzymaliśmy rozkaz wymarszu ze wsi Ponikowica k. Brodów w stronę Tarnopola.
W drugim dniu podróży w czasie odpoczynku oddział nasz w ilości ok. 400 żołnierzy nawiązał kontakt z wojskami sowieckimi, które liczebnie nas przewyższały i po kilkunastu strzałach zmuszeni byliśmy złożyć broń. Po pewnych rozmowach oficerów polskich i sowieckich ruszyliśmy w szyku zwartym, lecz pod konwojem, w kierunku Tarnopola. Miejscowość, gdzie nas rozbrojono, nazywała się Brzeżany. Po całonocnym marszu i po przyjściu do jakiegoś osiedla, którego nazwy nie pamiętam, pozwolono iść w dowolnym kierunku, byle tylko do domu. Wróciłem z kolegami z powrotem do Brodów. Z Brodów trochę pieszo, wozem i koleją dostałem się do Zdołbunowa, skąd miałem zamiar udać się do domu w Białymstoku. Dworzec oczywiście był naszym miejscem koncentracji, a tu bolszewicy nas otoczyli, wszystkich załadowano do wagonów i przewieziono do Szepietówki, gdzie ulokowano nas w koszarach opustoszałych po wojsku. Po kilkudniowym pobycie wywieziono mnie z jakąś grupą do Kijowa, gdzie postaliśmy kilka godzin na dworcu towarowym i z powrotem przewieziono nas do Nowogrodu Wołyńskiego, gdzie ulokowano nas również w barakach wojskowych. Po trzytygodniowym pobycie zaczęli wyszukiwać kierowców z czerwonym prawem jazdy i po zgrupowaniu 50 kierowców wyjechaliśmy do Polski do Równego. Z Równego razem z dwoma kolegami zostaliśmy posłani do Warkowicz k. Dubna, gdzie po kilku dniach został utworzony obóz jeńców, lecz nas do obozu nie zamknięto, tylko powiedziano, że będziemy pracować jako kierowcy. Po pewnym czasie przysłano nam kilkunastu kierowców – również jeńców z obozu Dubno – ja natomiast przestałem jeździć i zacząłem pracować jako mechanik. W grudniu zaczęto nam płacić. Wszyscy byliśmy rozkonwojowani: mieszkaliśmy prywatnie, pracowaliśmy w tym czasie przy budowie drogi Nowogród Wołyński–Lwów. 4 listopada 1940 r. [sic!] zamknięto wszystkich i przeniesiono nas do obozu Dubno. W czasie od 5 marca do 28 grudnia 1940 r. przebywałem w obozie. 28 grudnia 1940 r. kazano mi zmontować do marca dziesięć silników i wypuszczono mnie do miejsca pracy w Dubnie, ale już o umówionej godzinie musiałem być na miejscu, tzn. w obozie. Z początku nie chciałem zgodzić się na ich warunki, gdyż nie chciano mi płacić. W Warkowiczach płacono mi 900 rubli, natomiast naczelnik obozu powiedział mi, że powinienem być zadowolony, że pozwalają mi pracować w swoim zawodzie i o ile się nie zgodzę, to on znajdzie takich, że sami pójdą do pracy. Nie wiem, co wpłynęło na zmianę sytuacji, dość że nazajutrz zostałem wezwany powtórnie i decyzją jego będą mi płacić 600 rubli miesięcznie, byleby tylko z mojej strony nie było sabotażu przy robocie. W marcu zostałem posłany do Bogdanówki k. Podwołoczysk, do tej samej kolumny, która była w Warkowiczach, i pracowałem tam pięć tygodni. W tym czasie z nieznanego mi powodu kolumna zostaje przeniesiona do Podwołoczysk i mnie również przenoszą do obozu w Podwołoczyskach. Po kilku dniach pracy ucieka dwóch kolegów kierowców. Zamykają mnie w obozie, motywując to tym, że ułatwiłem im ucieczkę. Po całym szeregu próśb i gróźb dano mi spokój i przesłano do nowo utworzonego obozu w Borkach Wielkich pod Tarnopolem, gdzie pracowałem również w garażu jako mechanik aż do rozpoczęcia się wojny.
26 czerwca wyruszyliśmy z Borków Wielkich do Podwołoczysk, z Podwołoczysk doprowadzono nas do Złotonoszy. Droga była okropnie ciężka – brak wody i żywności i krótkie wypoczynki na mokrych łąkach ujemnie odbiły się na naszym zdrowiu. Ze Złotonoszy pociągami powieziono nas do Starobielska, gdzie w niedługim czasie ogłoszono zawarcie umowy polsko-sowieckiej i tam wstąpiłem do Wojska Polskiego.