Zofia Kukurykówna
kl. VII
Szkoła Powszechna w Krężnicy Jarej
pow. Lublin
13 czerwca 1946 r.
Moje wspomnienia
Był rok 1944, 22 lipca. Wróg nasz żelaznego serca, Niemiec, panoszył się coraz bardziej na zalanej krwią ziemi polskiej. Był to już piąty rok okupacji niemieckiej. Narodowi naszemu działa się wielka krzywda, jakiej żaden naród dotychczas nie przeżywał.
22 lipca 1944 r. był od rana bardzo pogodny, sprzyjający doskonale pracy w polu. Około południa na widnokrąg, dotychczas pogodny, zaczęły się nasuwać zwały chmur nienawistnie się przewalających. Wkrótce zaczął padać bardzo ulewny deszcz, niszczący pracę i wysiłek rolnika.
W tym czasie na drodze prowadzącej od Lublina przez rodzinną moją wieś Krężnicę Jarą ukazało się kilka samochodów jadących z wielką szybkością w naszą stronę. Po upływie pół godziny cała droga była tak wypełniona wojskiem i motoryzacją niemiecką, że niepodobne było, ażeby przedostać się przez nią. Wskutek padającego ciągle deszczu na drodze była głęboka warstwa błota, sięgająca koniom do kolan. Wojska wroga mknęły w wielkim popłochu wśród świstu przelatujących tu i ówdzie kul i komendy padającej z ust niemieckich dowódców. Pociągi z wielką szybkością mknęły, wywożąc Niemców.
Niemcy, uchodząc z naszej ziemi, zabierali Polaków z domów rodzinnych po to, ażeby im wkrótce odebrać życie. Mężczyźni z okolicy Parczewa, chłopi ze wsi polskiej, pędzeni byli przez Niemców w nieludzki sposób. Zatrzymano się na pastwisku, które leży koło młyna w Krężnicy. Ta grupa Polaków miała za chwilę pożegnać się po raz ostatni z rodakami, nie doczekawszy wyzwolonej Polski. Na dany znak niemieckiego dowódcy miał być pociągnięty cyngiel karabinu maszynowego i kilkadziesiąt ciał męskich miało upaść na ziemię. Wtem pada komenda z ust chłopa polskiego stojącego w szeregu: ,,Chłopcy, w rozsypkę!”. Mężczyźni rzucili się do ucieczki. Niemcy zaskoczeni tym poczęli strzelać, padło 22 Polaków, lecz kilku ocaliło życie. Jeden z pozostałych [przy życiu] był też u nas i opowiedział nam swoje przeżycia.
Mieszkańcy naszej wsi uchodzili z domów rodzinnych, szukając na polach schronienia, w którym mogliby być bezpieczni od zabójczej i wrogiej nam ręki Niemców. Deszcz padał ciągle, motoryzacja wlokła się ociężale, zostawiając tu i ówdzie samochody. Wojsko padało ze znużenia.
W tym czasie poszłam z kubłami po wodę. Nad moją głową zaczęły gwizdać kule. Czołgając się, dotarłam do domu. Tu panował niezwykły ruch, mamusia wiązała pościel i wynosiła do pobliskich drzew. Noc spędziłyśmy, czuwając, bo wojska niemieckie przejeżdżały, siejąc wszędzie zniszczenie. W każdym sercu [to] płonęły, to znów gasły nadzieje na życie i [wolną] Polskę. Tymczasem na zachodzie ukazała się łuna pożaru. Następny dzień nie przyniósł nam jeszcze spokoju. W każdym sercu polskim [była] trwoga, ale i też nadzieja wskrzeszenia wolnej, niepodległej Polski.
Ranek poniedziałkowy przyniósł mi nowe wrażenia i nadzieje. Na drodze, po której wczoraj szły z warkotem wrogie i różne samochody, gdzie stąpały stopy barbarzyńców i morderców Polaków, ukazały się polskie wojska, a z nimi razem wstąpiła otucha w serca polskie. Na domach powiewały chorągwie narodowe. Nad zalaną krwią ziemią polską powionął Orzeł Biały zapowiadający nam bezpieczeństwo pod swoimi białymi skrzydłami.