MARIA WYGANOWSKA

Maria Wyganowska
kl. III
Gimnazjum im. Marii Konopnickiej we Włocławku
Włocławek, 21 czerwca 1946 r.

Jak uczyłam się w czasie okupacji

W 1943 r. po powrocie z wakacji spod Puszczy Kampinoskiej do Mogielnicy k. Grójca zostałam zapisana przez Rodziców na komplety do pierwszej klasy.

Na lekcje uczęszczaliśmy jawnie, gdyż komplet nasz był pozornie szkołą rolniczą, na której istnienie pozwoliły władze niemieckie. Zespół nasz składał się z dziewięciu dziewcząt i piętnastu chłopców. Profesorów było pięciu. Nauka odbywała się w gmachu teatralnym, a z czasem, kiedy lokal nasz zajęło wojsko, przeniesiono nas do gmachu szkoły powszechnej.

Na lekcje nie wolno było przynosić podręczników, tylko notatki i zeszyty. Bardzo utrudniał pracę brak pomocy naukowych i podręczników, a jeżeli były, to w opłakanym stanie, bo znalezione gdzieś na strychu, i to każdy innego autora i z innego roku wydania. Każdy dzień przynosił coś nowego, lecz jakoś dotrwaliśmy do końca roku szkolnego. Zakończyliśmy go skromnym podwieczorkiem, na którym były przemówienia, deklamacje i śpiewy, a na zakończenie – zdjęcia.

Po wakacjach wróciliśmy do dalszej pracy, lecz było nas już tylko osiemnaścioro, a reszta wyjechała do innych miejscowości, skąd później pisała do nas bardzo skromne listy. Rok ten był jednak o wiele cięższy niż poprzedni. Pierwszym strasznym ciosem było dla nas to, że Niemcy skasowali ową szkołę rolniczą, pod której pozorem mogliśmy bez wielkiej obawy się uczyć. Od tej chwili staliśmy się zupełnie tajnym kompletem. Największe zmartwienie było jednak o lokal. Nie mogąc znaleźć bezpiecznego miejsca, zmuszeni byliśmy uczyć się u jednego z panów profesorów, mieszkającego pół kilometra za miastem. Na lekcje chodziliśmy pojedynczo lub dwójkami i każdy inną drogą, aby nie zwrócić na siebie uwagi.

Razu pewnego podczas lekcji pod sąsiednią willę zajechał samochód z wojskiem. Wtedy bardzo przytomny pan profesor rozesłał dziewczęta po jednej lub dwie do znajomych i kazał zająć się pracą fizyczną, chłopcom również wynalazł odpowiednie zajęcie. Wkrótce okazało się, że był to samochód z meblami dla mieszkającego w pobliżu Niemca. Widząc, że nic nam nie grozi, wróciliśmy uspokojeni do lekcji.

Niespodzianki takie czy inne mieliśmy bardzo często i często też z tęsknotą wspominaliśmy rok poprzedni, w którym mogliśmy uczyć się w lepszych warunkach. Lecz nie tracąc nadziei na lepszą przyszłość, dotrwaliśmy do świąt Bożego Narodzenia, które były dla nas okropne, gdyż zaaresztowany został najbardziej przez nas lubiany, a zarazem organizator naszego kompletu, profesor wraz z bratem. Cios to był dla nas straszny, lecz z początku nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co się stało. Krążyły wersje, że wraz z profesorem dostała się w ręce gestapo nasza lista – wtedy to ani profesorowie, ani my, młodzież, nie nocowaliśmy w swoich domach, obawiając się przykrych następstw. Lecz po pewnym czasie, kiedy aresztowania ustały, zebraliśmy się u jednej z koleżanek, aby zastanowić się, jak należy postąpić, żeby nie narazić siebie i nie tracić czasu bez nauki.

Teraz o naszym komplecie najwięcej myślała pani prof. Pajewska, która widząc, że nie ma innej rady, oddała nam swoje mieszkanie. Aby jednak uniknąć niebezpieczeństwa, podzielono nas na dwie grupy po dziewięć osób i każda grupa miała lekcje trzy razy w tygodniu. W dniu, w którym uczyła się grupa pierwsza, grupa druga pełniła straż przed domem i [robiła] wywiad w mieście. Kiedy do miasteczka zajechały jakieś tajemnicze samochody lub krążyły nic dobrego nie wróżące wieści, wtedy zawiadomiona przez swoją straż grupka zmuszona była przerwać lekcje i pojedynczo lub dwójkami rozejść się do domów.

W takich warunkach uczyliśmy się do dnia, w którym Niemcy opuścili nasze miasto. Później ze wszystkich kompletów utworzyło się gimnazjum, które mieściło się w gmachu dawnej szkoły powszechnej.