J. Czajkowski
kl. IV
Państwowe Gimnazjum i Liceum
im. Mikołaja Kopernika w Toruniu
15 czerwca 1946 r.
Jak uczyłem się w czasie okupacji
W czasie okupacji niemieckiej uczyłem się na tzw. kompletach. Były to zespoły uczniów chodzących do jednej klasy i do jednych profesorów. Najczęściej komplet wynosił pięciu– sześciu uczniów.
Ja uczyłem się w pierwszej klasie gimnazjalnej na komplecie złożonym z pięciu uczniów. Chodziłem z nimi [na komplety] cały rok, ale prócz tego lekcje historii i geografii mieliśmy razem z inną grupą kolegów, było nas w sumie kilkunastu. Miejscowością, w której mieszkałem w czasie wojny i w której się uczyłem, były Skierniewice – miasteczko pod Warszawą, w którym na początku było bardzo spokojnie.
Trzeba zaznaczyć, że wojna zastała mnie w czwartej klasie szkoły powszechnej. Po ukończeniu sześciu oddziałów szkoły powszechnej przeszedłem nieoficjalnie do pierwszej klasy gimnazjum. Oficjalnie [zaś], na skutek porozumienia mojego ojca z kierownikiem szkoły powszechnej, [widniałem] w ewidencji szkoły przez trzy lata.
Nauka nasza na kompletach odbywała się przeważnie w domu danego profesora, ale np. lekcje historii i geografii mieliśmy na terenie gimnazjum kupieckiego, które było dozwolone przez Niemców. Lekcje z tych przedmiotów mieliśmy normalnie w klasie, ale zawsze musieliśmy uważać, aby ktoś nie usłyszał, jakiego przedmiotu się uczymy. O tyle mieliśmy dobrze, że nasza profesorka tego przedmiotu była jednocześnie profesorką gimnazjum kupieckiego. Inne lekcje odbywały się w ukryciu, w jakimś zacisznym, schowanym w głębi domu pokoiku.
Książki nosiliśmy pod ubraniami, względnie w torbach, które służyły naszym mamom do noszenia artykułów z targu. Ulicami oraz przy wychodzeniu albo przychodzeniu na lekcję chodziliśmy dwójkami, aby nie zwrócić uwagi Niemców. Tak samo bardzo często zdarzało się, że lekcje odbywały się w domu któregoś z uczniów.
Po ukończeniu pierwszej klasy pobierałem lekcje sam u jednej z profesorek gimnazjum żeńskiego. Po przerobieniu całego materiału drugiej klasy zdawałem kolejno egzaminy z każdego przedmiotu u profesorów kompletów męskich. Po złożeniu egzaminów dyrektor (przedwojenny) kompletów oznajmiał rodzicom, czy przeszedłem do klasy następnej, czy też nie.
W trzeciej klasie chodziłem znowu na komplety. Komplet nasz złożony był z sześciu uczniów. Chodziłem z nimi na wszystkie przedmioty, ale też prócz historii i geografii. Na te dwa przedmioty chodziłem znowu do tej samej profesorki co w klasie pierwszej, tym razem już do jej prywatnego domu. Było nas też w sumie 15, bo zespół składał się z chłopców należących do trzech różnych kompletów.
Niestety trzeciej klasy nie mogłem skończyć, bo Niemcy zaczęli poszukiwać mojego ojca, którego poprzednio wypuścili z więzienia. Wówczas uciekłem z matką i małym bratem na wieś, ponieważ zachodziła obawa, że i nas mogą aresztować. Następnie, gdy uspokoiło się w mieście, wróciłem i miałem zamiar skończyć zaczętą trzecią klasę, w tym czasie jednak rozpoczęło się wyłapywanie młodzieży do budowy okopów, wobec czego po raz drugi uciekliśmy z moją mamą do ojca.
Będąc w innym mieście, zacząłem się dalej uczyć, ale też nie skończyłem, bo konieczność dalszej wędrówki przerwała mi naukę. Wówczas cały rok pracowałem na wsi na gospodarstwie. Dopiero po wyzwoleniu naszego miasta wróciłem i zacząłem się uczyć normalnie w gimnazjum. Dopiero w tym czasie ukończyłem trzecią klasę.
Jeżeli chodzi o podręczniki, to uczyliśmy się z tych książek, które przewidziane były na daną klasę w normalnych warunkach przedwojennych. Albo dwóch czy trzech uczniów w danym zespole miało wszystkie książki, albo też zbierało się cały komplet książek [wśród] kolegów. Książki te albo kupowaliśmy od uczniów klas wyższych, albo też nielegalnie w specjalnych sklepach. Ja miałem zawsze książki, które mój ojciec dostawał w spółdzielni, w której miał znajomości. Ta spółdzielnia, tzn. nauczycielska spółdzielnia, najlepiej zaopatrywała nas w książki.
Ze strony naszego społeczeństwa mieliśmy pomoc w wielu wypadkach. Na przykład bardzo często zdarzało się, że w domu u znajomych odbywały się lekcje z narażaniem właściciela.
Jeżeli była łapanka w mieście, zawsze byliśmy w porę powiadomieni i uciekaliśmy. W czasie łapanki wiele było takich wypadków, że chowaliśmy się u obcych ludzi, a ci zawsze dawali z przyjemnością schronienie.
Na ogół zespół kolegów był zgrany dzięki temu, że przed rozpoczęciem roku dyrektor dobierał uczniów tak, aby zespół był [jak najbardziej zgodny]. Cała młodzież w tym czasie rozumiała potrzebę nauki [i to], że warunki są ciężkie i trudno się uczyć, więc nie utrudniała pracy swoim profesorom. Profesorowie byli przedwojennymi nauczycielami skierniewickiego gimnazjum, więc poziom nauki był wysoki.