1. Dane osobiste (imię, nazwisko, stopień, wiek, zawód i stan cywilny):
Szer. Bronisław Starczewski, 35 lat, urzędnik prywatny, żonaty.
2. Data i okoliczności zaaresztowania:
1 marca 1940 r. aresztowany w biurze przedsiębiorstwa naftowego „Gazolina” SA we Lwowie i umieszczony w areszcie policyjnym byłej wojewódzkiej komendy Policji Państwowej we Lwowie. W godzinach wieczornych tegoż samego dnia do aresztu przywieziono żonę i ojca. 3 marca 1940 r. nocą wywiezieni do Rosji.
3. Nazwa obozu, więzienia lub miejsca przymusowych prac:
17. łagierny punkt w gorkowskiej obłasti od 16 marca do końca sierpnia 1940 r. Od września do 15 listopada 6. łagierny punkt w tej samej obłasti, zaś od stycznia 1941 r. do końca sierpnia 1942 r. [sic!] na Uralu w swierdłowskiej obłasti, w rejonie [?] Is, posiołek Tytaj [?].
4. Opis obozu, więzienia:
17. i 6. łagierny punkt położone były wśród lasów na przestrzeni kilkuset metrów kwadratowych, okolone wysokim parkanem i zasiekami z drutu kolczastego. Wewnątrz baraki, w barakach prycze dolne i górne. Na pryczach przeznaczonych na dwóch łagierników mieściły się całe rodziny, śpiąc w poprzek. Warunki mieszkaniowe wprost fatalne wskutek wielkiego natłoku ludzi, brudu i wielkiej ilości robactwa – „szwabów” i pluskiew. Warunki higieniczne i mieszkaniowe na Uralu na posiołku Tytaj były nieco lepsze, gdyż baraki były małe, a liczniejsze rodziny posiadały własne ubikacje i utrzymanie czystości i higieny zależało już indywidualnie od jednostek.
5. Skład więźniów, jeńców, zesłańców:
Zesłańcy na 17. i 6. łagiernym punkcie to w dużym procencie nadleśniczowie, leśniczowie, gajowi, urzędnicy, a w przeważającej części koloniści. Wśród tych ostatnich duży procent Ukraińców i Białorusinów. Stosunki wzajemne między Polakami zadowalające, lecz między Polakami a Ukraińcami i Białorusinami dość nieprzychylne, gdyż ci ostatni cieszyli się pewnymi względami u władz NKWD – przez różne donosy [i] chęć przypodobania się władzom NKWD ściągali na Polaków liczne rewizje, przesłuchania. Częste aresztowania i stawianie Polaków przed sądem. Na Uralu zesłańcy to przeważnie Polacy – osadnicy, koloniści przybyli do Małopolski wschodniej z zachodniej i środkowej Małopolski. Był także mały odsetek Ukraińców, którzy i tu do wojny niemiecko-bolszewickiej cieszyli się względami u władz NKWD. Po wybuchu wojny stosunek ten zmienił się na ich niekorzyść.
6. Życie w obozie, więzieniu:
Ludzie pracowali – jedni przy ładowaniu wagonów drzewem, inni przy ścinaniu drzew i stawianiu sągów, inni przy zwózce drzewa do kolei – do pracy zmuszani byli wszyscy. Kto nie wyszedł do pracy bez zwolnienia lekarza, [ten] karany był karcerem albo płacił 25 proc. swoich zarobków przez cztery–sześć miesięcy. Gdy to powtórzyło się kilka razy, taki człowiek stawał przed sądem. Oprócz prac na tzw. proizwoztwie – w lesie – kobiety pracowały na stołówce, w kuchni, piekarni i łaźni. Komu dopisywało zdrowie i posiadał siłę do pracy, [ten] mógł zarobić – wypełniając normy – jednak za zarobione ruble nic nie można było kupić prócz przewidzianych norm. Można było jeść w stołówce albo otrzymywać suchy prowiant według norm.
W rodzinach, w których byli [ludzie] zdolni do pracy i każdy na siebie pracował, można [było] wegetować. W rodzinach licznych, w których nie było komu pracować, przymierano głodem. Ja pracowałem, tak na 17., jak i na 6. łagiernym punkcie, jako buchalter na tzw. produktowym stole, miesięcznie zarobek mój wynosił 350 rubli.
O życiu kulturalnym nie mogło być mowy, gdyż wszelkie zebrania były zabronione, odbywały się jedynie komunistyczne odczyty propagandowe, a na każdym kroku usłyszeć można było „zapomnij o Polsce”, „Polska przepadła na zawsze”, a o Bogu – „Boga nie ma”. Gdy w maju 1940 r. kobiety – zebrane w jednym baraku – zaczęły śpiewać litanię do Matki Boskiej, naczelnik łagru zabronił odprawiania tych nabożeństw.
Na Uralu pracowałem na georazwidce, to prace ziemne przy poszukiwaniu platyny. Do terenu pracy od miejsca zamieszkania było dziesięć kilometrów w jedną stronę i trzeba było na oznaczoną godzinę – mimo olbrzymich śniegów i mrozu – być w pracy, bo inaczej groził sąd. Przebycie w jednym dniu 20 km wśród ciężkiej drogi już wystarczyło dla źle odżywianego organizmu – a jednak do tego trzeba było jeszcze ciężko pracować.
7. Stosunek władz NKWD do Polaków:
Za wydostanie się bez zezwolenia poza łagier czy posiołek groziła kara – również w razie niewyjścia do pracy – w postaci aresztu albo potrącania z zarobków przez kilka miesięcy po 25 proc. Stykanie się z ludnością miejscową było zabronione, a ludność ta była pouczana, że Polacy to źli ludzie. Przy zetknięciu się z [tubylcem] dawało się odczuć jakby przerażenie z jego strony, jednak po zamienieniu kilku słów mówił: „No, Polaki nie tacy źli ludzie, jak ich malują”. Często odbywały się pogadanki na różne tematy – [nieczytelne] propagandę komunistyczną. O Polsce często słyszało się szyderstwa na temat [tego], jak w ciągu dwóch tygodni Polska upadła, „Polska panów”, „zapomnij o Polsce”, „Polska ze wszystkim przepadła na zawsze”.
8. Pomoc lekarska, szpitale, śmiertelność:
Pomoc lekarska pozornie była zorganizowana, lecz dało się wszędzie odczuć brak medykamentów, co przy złych warunkach odżywiania i higieny, w czasie epidemii (najczęściej tyfusu) [powodowało, że] śmierć zbierała obfite żniwo. Stwierdzić tu tylko mogę, że z rodzin, które znam, a pochodzących z osady Dębianka, pow. lwowski, członkowie ich wymarli w minimum 60 proc. Ja z moich najbliższych straciłem matkę, która zmarła 10 lutego 1940 r., tj. w dniu wywiezienia dziesiątek tysięcy rodzin osadników i kolonistów. Na terenie Rosji zmarł ojciec, szwagier, siostrzeniec i siostrzenica.
9. Czy i jaka była łączność z krajem i rodzinami?
Rodzina cała została wywieziona do Rosji. Utrzymywałem korespondencję tylko z kolegami z biura. Otrzymywałem od nich paczki żywnościowe i pieniądze, a nawet raz otrzymałem pieniądze od ofiarodawcy, którego nie znałem. Widać przez Polaków organizowane były zbiórki na rzecz zesłańców
10. Kiedy został zwolniony i w jaki sposób dostał się do armii?
Na podstawie układu zawartego między rządem polskim i sowieckim, 31 sierpnia 1942 r. [sic!] na posiołek Tytaj na Uralu zjechały miejscowe władze NKWD, obwieszczając wszystkim, że zostali wolnymi obywatelami i wydając tzw. udostowierienija, [dzięki którym] każdy mógł wyjechać, dokąd tylko sobie życzył (na terytorium rosyjskim), z wyjątkiem miast i stref przyfrontowych oznaczonych w zawiadomieniach. Większość postanowiła wyjechać do miasta rejonowego Is, by dostać się do kolei oddalonej o 140 km od posiołka. Każdy przeprowadzał się na własny koszt i własnym przemysłem, a najcięższy do przebycia był 30-kilometrowy odcinek drogi wśród gór, gdzie w porze letniej droga kołowa nie istniała – można ją było przebyć tylko konno wierzchem albo pieszo. Jednak miejscowe władze NKWD wszelkimi sposobami starały się skłonić ludzi, by nie opuszczali posiołka – nie chcieli tracić siły roboczej. Nieoficjalnie uważali oni Polaków za dobrych robotników, mówiąc to tylko po kryjomu. [Zarówno ja] sam, jak również mój brat, otrzymaliśmy propozycję, byśmy przyjęli obywatelstwo rosyjskie, a otrzymamy ładne kwatery, pracę w swoich specjalnościach i wysokie wynagrodzenia. Lecz ta i inne propozycje nie zdołały nikogo powstrzymać od wyjazdu.
W rejonowym miasteczku Is, po przybyciu tamże, trzeba było na własną rękę szukać mieszkań. Wszyscy znaleźli pomieszczenia u Polaków, którzy jako zesłańcy mieszkali na pobliskim posiołku. Tu, jakby „bliżej świata”, poczęły nadchodzić wiadomości, że gdzieś na południu w Kazachstanie tworzy się polska armia. Toteż po miesięcznym pobycie w Is wiele rodzin postanowiło wyjechać dalej na południe, by umieścić rodziny w kołchozach, a mężczyźni mogli wstąpić do wojska.
Lecz miejscowe władze rejonowe NKWD, nie chcąc znów pozbywać się siły roboczej, stanowczo odmówiły zezwolenia na wyjazd, polecając władzom kolejowym nie sprzedawać Polakom biletów. Poszedł wywiad we wszystkich kierunkach, by dowiedzieć się, na której stacji można dostać bilety. Często w czasie tej wędrówki dzieci, starcy i kobiety, z tobołkami na plecach, przebywały po kilkadziesiąt kilometrów.
Po prawie miesięcznej, przeplatanej różnymi ciężkimi przejściami, podróży dotarliśmy do Orenburga, gdzie napotkaliśmy pierwszą polską placówkę i wielkie zbiorowisko Polaków podróżników. Przez delegatów placówki zostaliśmy poinformowani, że wszyscy Polacy muszą jechać do Taszkentu, tam znajdziemy wszelką opiekę ze strony władz polskich. Na komendanta grupy 300 osób został wyznaczony przez delegatów polskiej placówki w Orenburgu rzekomo porucznik, o nieznanym mi nazwisku, któremu wręczono bilety i dokumenty, na podstawie których mieliśmy otrzymywać na większych stacjach ciepłe posiłki i chleb. Lecz w tej długiej podróży, która miała trwać ponad miesiąc, nasz komendant zaraz na początku ulotnił się, zostawiając ludzi na pastwę losu. Za kawałek chleba – o ile go można było dostać – każdy płacił wszystkim, co miał: resztą pieniędzy, ostatnią koszulą czy marynarką – byle ratować swoich najbliższych. A tymczasem nasz komendant, jak się później okazało, robił na nędzy ludzkiej kokosowe interesy, handlując chlebem i strawą, uzyskiwanymi na podstawie naszych dokumentów. Któż mógł myśleć o jakiejś sprawiedliwości. Każdy [był] przygnębiony do najwyższego stopnia, kiedy w Taszkencie, w tej naszej nadziei, pociąg nawet się nie zatrzymał. Dojechaliśmy do Czardzój [Czardżou] i tu, po kilkudniowym postoju, [wyruszyliśmy] z powrotem przez Taszkent do dżambulskiej [żambylskiej] obłasti i w rejonie Markie [Merke] zostaliśmy umieszczeni w kołchozie z końcem grudnia 1942 r. [sic!]
Warunki mieszkaniowe znów fatalne – ludzie wyczerpani tak długą podróżą, o głodzie, poczęli masowo chorować i było wiele wypadków śmierci. Będąc przez Polaków wybrany brygadierem i zatwierdzony przez władze kołchozowe, miałem sposobność każdego dnia obserwować, jak na barłogach przybywa coraz więcej chorych. A pomocy lekarskiej żadnej [nie było]. Wyżywienie [wynosiło] 500 g mąki dla roboczego i 300 dla niepracujących i dzieci – i to wszystko. Silniejsze organizmy przetrwały, słabsze poginęły. Początkowo normy mąki wydawano regularnie codziennie, później sprawa ta pogorszyła się – trzeba było wiele starań u władz rejonowych, by zostało to uregulowane, a często ludzie głodowali pozbawieni tej minimalnej dawki pożywienia.
W pobliskiej Ługowoji [Ługowoje] tworzyła się 10 Dywizja Piechoty armii polskiej – tu zgłosiłem się 25 lutego 1942 r., a 26 lutego zostałem wcielony do kompanii łączności 10 Dywizji Piechoty. 26 marca 1942 r. nastąpił wyjazd do Persji.
Miejsce postoju, 14 lutego 1943 r. [?]