Aniela Potapczukówna
Wisznice, 19 czerwca 1946 r.
Moje najważniejsze przeżycie wojenne
W 1944 r. nadchodził front. Ludzie zakłopotani wszystko chowali do okopów. Ja z tatusiem też wszystko chowałam do okopu. Na drugi dzień wstaję – słychać huk samolotów, turkot furmanek. Patrzę – już na naszym podwórzu pełno wojsk madziarskich. Obszarpane, brudne, że strach aż ogarniał. Gdy zaczęli na podwórzu się rozkładać, ja z bratem i z tatusiem pognaliśmy dobytek do lasu.
W lesie pełno wojsk, że nie było którędy się ruszyć. Wojsko rozeźlone wygnało nas na łąkę. Na łące dużo było ludzi, tatuś się zgubił. Ja z bratem poszliśmy do rowu, do wody. Trzęsłam się z zimna i ze strachu.
Za parę godzin Niemcy zaczęli strzelać do Sowietów, ja w nogi do drugiego rowu. Tam było jeszcze gorzej, z płaczem siedziałam w tym rowie, bo już bałam się uciekać dalej. Kiedy już tak nie strzelano, wyszłam z tego piekielnego rowu i poszłam prosto do domu.
W domu była siostra i mamusia. Nadchodzi wieczór, mamusia rozpłakana poszła z nami do okopu. Okop był taki, że od jednego pocisku by się zawalił, ale ze strachem siedzieliśmy i w takim.
W nocy o 24.00 godzinie straszny był bój. Ja z mamusią i siostrą wzięłyśmy do ręki różaniec. Zaczęłyśmy się modlić, żeby tę noc przeżyć. Noc, dzięki Bogu, przeszła nam szczęśliwie. Rano już byli Sowieci. Tylko jeden smutek został, że nie wrócił brat – pojechał furmanką, żołnierzy powiózł. Za parę tygodni i brat wrócił.
Straszne są te dni do wspominania, ale dzięki Panu Bogu wszyscy jesteśmy ocaleni.