Bolesław Łukaszewicz
kl. VII
Sławatycze, 13 czerwca 1946 r.
Moje przeżycia wojenne
Byłem jeszcze mały, gdy w 1939 r. Niemiec zalał całą Polskę i zaczął prześladować, mordować i wywozić na różne ciężkie roboty. W mojej rodzinnej wiosce zaczęły się rewizje, łapanki, ludzie jednak bronili się, jak mogli. Starszych chłopców łapali do ciężkich robót do Małaszewicz, innych wywozili w głąb Niemiec.
W 1944 r. Niemcy zaczęli się cofać. Pamiętam, w marcu tegoż roku jechały przez Lisznę samochody, czołgi z wielkimi armatami. Ludzie wtedy szeptali sobie na ucho, że już niedługo będziemy wolni od okrutnego najeźdźcy. Tak też się stało, bo w lipcu słuchać już było bijące działa radzieckie. Widziałem wtedy, jak Niemcy, szykując się do ucieczki, zabierali naszym sąsiadom konie, zabierali mężczyzn, by ich odwozili dalej na zachód. Naszego konia tatuś schował w zbożu, które już wtedy było dojrzałe. Ja zaś temu naszemu konikowi w dzień zanosiłem siano.
Niosąc tak raz siano, omalże nie przypłaciłem tego życiem. O jakieś 20 kroków ode mnie padł pocisk armatni. Wpadłem do rowu i tylko ziemia wyrzucona przez pocisk przeleciała nade mną. Gdy zaniosłem siano konikowi, już nie mogłem wrócić do domu, gdyż strzały były gęste. Musiałem więc jakiś czas leżeć w bruździe.
Kiedy się uciszyło, Niemców już nie było. Wracam więc z pola do domu. Po drodze wstąpiłem do mego kolegi. Z pobliskiego schronu słyszę jęki. Patrzę – w schronie leży zabity nasz sąsiad, a jego córka, śmiertelnie ranna, słabym, konającym głosem prosi wody. Za chwilę biedaczka wyzionęła ducha. Sąsiedzi wyciągnęli nieszczęsnych tych ludzi ze schronu, a na drugi dzień pochowali ich na cmentarzu. Widok tych zabitych ludzi zrobił na mnie okropne wrażenie!
Od tego czasu modlę się codziennie do Boga, by od nas odwracał te straszne wojny.