Wanda Kobiałka
kl. Va
Szkoła Powszechna nr 2 w Hrubieszowie
16 czerwca 1946 r.
Moje przeżycia wojenne
Już od kilku lat odwieczny wróg Polski, Niemiec, szykował się do wojny. Szykowała się i Rosja, aby wystąpić przeciwko Polsce. I tak te oba narody w 1939 r. rzuciły się na Polskę jakby szpony jastrzębia. Ludność, spakowawszy swoje rzeczy, uciekła, gdzie się dało, wielu też pozostało w swoich domach.
W pierwszym roku pobytu Niemców Polacy jako tako znosili swoją niewolę, lecz w następnych latach Niemiec nienawistnie zaczął gnębić ludność polską – aresztował mężczyzn, robił łapanki na ulicach, wywoził ludność w głąb Niemiec na ciężkie roboty. Pobudował w Lublinie piece gazowe i tam ludność zabijał gazem. Przeżywałam te wszystkie okropności w największym strachu, modląc się do Boga, aby to nieszczęście ominęło mnie i moich najbliższych.
Kiedy Niemcy zaczęli wysiedlać ludność z okolicy Hrubieszowa, moi rodzice postanowili wyjechać do Kazimierza nad Wisłą. Bo tam jeszcze nie wysiedlali, a i nie było tyle Ukraińców, bo Ukraińcy w tym czasie mieli już władzę. I krzywdzili Polaków. W Kazimierzu czuliśmy się lepiej, bo tam nie było tyle Ukraińców, a partyzanci polscy dodawali nam otuchy, żebyśmy się nie poddawali rozpaczy. Że to już niedługo potrwa.
I rzeczywiście, w 1943 r. na 3 maja na baszcie została wywieszona chorągiew polska, biało-czerwona. Dzieci w szkole nie uczyły się, tylko poszły do kościoła na nabożeństwo. Kościół był przepełniony ludźmi, a wśród cywilów była moc partyzantów polskich. Ksiądz podczas kazania mówił do ludzi, że niedługo to się skończy, bo Niemcy pomału zaczynają się wycofywać z Wołynia. Pod koniec nabożeństwa partyzanci zaśpiewali Boże, coś Polskę.
W lipcu Niemcy zaczęli masowo się wycofywać, a partyzanci zaczęli ich rozbrajać, zabierać amunicję i wszelkie zapasy. Raz partyzanci rozbroili Niemców w naszym budynku, gdzie mieściła się restauracja. Kolumna nadjeżdżających Niemców, widząc, co się stało, okrążyła dom i zaczęła strzelać w nasz dom. Przez ścianę przeszła kula i raniła dziecko i starszą kobietę. Wtedy ja uklękłam, polecając Bogu ducha, bo myślałam, że już przyszła ostatnia godzina. Ale Pan Bóg widocznie chciał, żebym jeszcze żyła, bo w tej chwili nadjechali partyzanci, odstraszając Niemców.
I ja z rodzicami, nie zwlekając ani chwili, tak jak staliśmy, uciekliśmy w góry. I od tej chwili nie wróciliśmy do domu, bo w nocy Niemcy okopali się za Wisłą i nad ranem zaczęli strzelać tak silnie, że nie sposób było dostać się do domu, aby cokolwiek zabrać z ubrania lub żywności.
Nad wieczorem miasto zaczęło się palić, a nasz dom pierwszy spłonął. I ja z rodzicami zostaliśmy, jak ludzie pierwotni, bez dachu nad głową. Nocowaliśmy, gdzie się dało, byleby dalej od frontu, gdzie warkot samolotów, wybuchy bomb zagłuszały mowę ludzką. I tak dzień po dniu cofaliśmy się coraz dalej, aż wróciliśmy do Hrubieszowa.