LIDIA WIŚNIEWSKA

Dnia 27 stycznia 1948 r. w Łodzi sędzia śledczy S. Krzyżanowska przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka. Uprzedzona o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań, świadek zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Lidia Wiśniewska
Wiek 38 lat
Imiona rodziców Adela i Gustaw
Miejsce zamieszkania Łódź, ul. Kilińskiego 154
Zajęcie lekarz
Wyznanie rzymskokatolickie
Karalność niekarana
Stosunek do stron obca

W okresie powstania warszawskiego, w pierwszej fazie jego trwania, znajdowałam się w Szpitalu Jana Bożego, gdzie pracowałam uprzednio. 14 czy 15 sierpnia, ponieważ szpital uległ kilkakrotnemu bombardowaniu, ewakuowano wszystkich rannych do szpitala w kościele św. Jacka. Nadmieniam, że kilka dni wcześniej już wszyscy ciężej ranni ewakuowani byli do szpitala na Długą 7. Chorzy psychicznie opuścili teren zburzonego szpitala razem z ludnością cywilną. Po kilku dniach kilka sióstr szarytek wróciło z grupą chorych psychicznie i ulokowały się z nimi w pawilonie 5 i 6.

Potem, już po wyjściu z Warszawy, w Piotrkowie od starszej siostry ze Szpitala św. Trójcy słyszałam, że wszyscy owi chorzy psychicznie wraz z trzema siostrami zginęli. Mieli być rozstrzelani przez Niemców. W szpitalu na terenie kościoła św. Jacka wytrwałam tylko kilka dni. Chorzy leżeli w katakumbach, część na powierzchni w nawach bocznych. O innych miejscach lokowania chorych nie wiem.

W momencie mego przejścia do szpitala na Długą 7 na Freta było koło setki rannych. Na Freta urzędował także dr Franciszek Szumigaj, został tam jeszcze po moim odejściu. Mieszka obecnie w Sopocie.

Na Długiej 7 dotrwałam do momentu wejścia Niemców. Moim zdaniem w tym momencie rannych mogło być 150 do 200 osób. Leżeli w piwnicach, na parterze, a nawet na piętrze. Niemcy zaraz po wejściu zarządzili, aby wszyscy opuścili szpital. Personel lekarski już w poprzednim dniu opuścił szpital, pozostały tylko siostry i ja. Gdy wyszedł rozkaz opuszczenia szpitala, lżej ranni także wychodzili.

Co się stało z resztą rannych, nie wiem. Nie wiem dokładnie, ilu rannych mogło pozostać. Z mojego odcinka lekarskiego – parter od strony dziedzińca – musiało pozostać około dziesięciu rannych, jako ciężko chorych. Mój odcinek znajdował się koło papierni czy jakiegoś biura druków. Słyszałam w Pruszkowie od żony mego rannego (nazwiska jednak nie znam), że ranni ci zostali zastrzeleni. Był na moim punkcie ranny Kuśmierczyk, woźny Szpitala Jana Bożego. Słyszałam od innych pracowników szpitala, że Kuśmierczyk zginął w szpitalu.

Odczytano.