JAN JĘDRZEJEWSKI

St. ogniomistrz Jan Jędrzejewski, 40 lat, żonaty.

W walce z Niemcami na południowy wschód od Chełma Lubelskiego, nowo zorganizowany z rozbitków różnych oddziałów 1 pułk rezerwy w Chełmie Lubelskim zostaje rozbity. Pułk w nieładzie cofa się w ogólnym kierunku na Hrubieszów. Ja i wielu innych dostajemy się do kolonii, której nazwy dziś nie pamiętam, w pobliżu Hrubieszowa, gdzie u ludności polskiej zakwaterowaliśmy na noc. Walka ustała prawie zupełnie. Od ludności dowiadujemy się, że Sowieci przeszli rzekę Bug i posuwają się na zachód. Sytuacja była tu bez wyjścia. Z nastaniem dnia radzimy, co dalej robić, a oficerowie (których również kilku było) nic zdecydować nie mogli. Około godz. 14.00, był to 25 września, Sowieci zajmują miejscowość i posuwają się dalej, a inni zbierają nas, Polaków, grupując wszystkich w jednym miejscu i pod strażą pozostajemy do drugiego dnia. Na drugi dzień po wydzieleniu kilku oficerów i kilkunastu podoficerów, w liczbie 25 osób ładują na samochód i wiozą nas do więzienia we Włodzimierzu, gdzie po szczegółowej rewizji i zabraniu nam rzeczy wartościowszych, jak zegarki itd. i przeprowadzeniu dochodzenia przewożą nas transportem kolejowym w zamkniętych wagonach do Kowla. Na drugi dzień po zorganizowaniu wielkiego transportu kolejowego jeńców wiozą nas pod strażą w zamknięciu za granicę do Szepietówki. Jazda w przepełnionych wagonach z braku powietrza była okropna. Po takiej dwudniowej jeździe z parogodzinną przerwą w Zdołbunowie przyjeżdżamy na miejsce, gdzie zaprowadzono nas do koszar. Warunki okropne z powodu przepełnienia i wielkiego zgrupowania jeńców i ludności cywilnej, którąśmy już zastali. Normalnie w tych koszarach można pomieścić z górą dwa tysiące osób – pomieszczono ok. 12 tys. Warunki higieniczne nie do opisania, wyżywienie niewystarczające, składające się z kawałka ciemnego chleba i raz dziennie trochę zupy – nie zawsze, gdyż po części nie wystarczało. Stosunek milicji do jeńców okrutny. Gnębiono moralnie na każdym kroku, szukano tych, którzy walczyli w 1920 r. Przebyłem tu ok. pięciu dni. Przeprowadzano ponowną rewizję i szczegółowo opisywano każdego z nas, organizowano w większe grupy. Wcielono mnie do jednej z takich grup. W liczbie półtora tysiąca osób, pod silną strażą NKWD, wyruszyliśmy pieszo i po dwudniowym marszu bez posiłku przybyliśmy do Hoszczy, pow. Równe. Powiadomili nas, że tu będziemy żyli i pracowali. Warunki mieszkaniowe i higieniczne w koszarach po batalionie Korpusu Ochrony Pogranicza – dobre. Wyżywienie niewystarczające. Praca na razie wewnątrz, przy urządzaniu obozu.

Po 14-dniowym pobycie w Hoszczy wydzielono grupę 150 osób i przewieziono nas do Babina, siedem kilometrów od Hoszczy w kierunku na Równe. Warunki mieszkaniowe i higieniczne – w stajni – nie do opisania. Miejsce zakwaterowania w ogóle nieurządzone, wyżywienie niedostateczne. Praca przy przygotowaniu materiału do budowy szosy bardzo ciężka. Ponieważ wydajność pracy wydawała im się mała, wprowadzono normy, które były niemożliwe do wyrobienia, np. przerzucenie ziemi w ilości 18 m3 na odległość pięciu metrów w czasie dziesięciu godzin. Ilość chleba i jakość pożywienia otrzymywano za wyrobioną normę, ponieważ i gotowana strawa podzielona była na tzw. pierwszy, drugi i trzeci kocioł.

Poziom umysłowy przeciętny, moralny wysoki, z wyjątkiem znikomej liczby Rusinów, Białorusinów i kilku o poglądach hitlerowskich.

Stosunek władz NKWD do Polaków okrutny. Gdzie tylko mogli, gnębili jeńców moralnie i fizycznie. Informacje o Polsce i armii przedostawały się do nas od ludności cywilnej.

Propaganda komunistyczna na wielką skalę. W tym celu w każdym obozie był tzw. politruk. W tej sztuce bolszewicy się całkiem pomylili i sprawa ta mimo swej chytrości przychodziła im z wielką trudnością. W czasie pogadanek na temat partii komunistycznej, opowiadania o dobrobycie w Rosji i chwalenia jej ustroju jeńcy wyśmiewali kłamców, gwizdaniem i krzykami przeszkadzali w prowadzeniu takich pogadanek.

Opieka lekarska w miarę posiadania lekarstw, których po części było zawsze brak.

Łączność z rodziną: na siedem miesięcy jedna pocztówka.

Ponieważ praca była tu prawie na ukończeniu, wydzielono grupę 80 jeńców, jak również i z innych obozów, transportem kolejowym z Równego przewieziono nas w czerwcu 1940 r. do Żabna, pow. Mościska, również do pracy przy budowie szosy. Warunki mieszkaniowe, higieniczne i wyżywienie takie same jak w obozie pierwszym. Stosunek NKWD do jeńców tu znacznie gorszy. Naczelnik obozu i jego współpracownicy to oprawcy. Lekarzowi obozu ograniczono zwalnianie od pracy chorych. Po prostu chorych ludzi wysyłano do pracy, a tych, którzy odmawiali pójścia do pracy, zamykano do karceru i dawano raz dziennie jeść. W pierwsze święto Bożego Narodzenia wysłano nas umyślnie na trasę, a kiedy odmówiliśmy przystąpienia do pracy, postawiono nas na pół godziny na baczność przy 28 stopniach mrozu. Wielu jeńców odmroziło wówczas nogi.

W początkach marca 1941 r. przewieziono stąd cały obóz do Czerlan, pow. Gródek Jagielloński. Warunki podobne do poprzednich obozów. Praca przy budowie lotniska bardzo ciężka, a na dodatek powiększono dzień pracy z 10 do 12 godzin i wykorzystywano również niedziele. Odpoczynku w ogóle nie było.

Z chwilą wejścia w wojnę z Niemcami pod silną strażą NKWD prowadzono nas na wschód. Marsz odbywał się dzień i noc z cofającą się armią dla jej osłony przed bombardowaniami. Byliśmy wycieńczeni do ostateczności z powodu krótkich przerw wypoczynkowych i słabego odżywiania. Całe pożywienie w marszu to była sucha słona ryba. Chleba nie otrzymywaliśmy w ogóle. Celem wywołania postrachu wśród jeńców i zmuszenia ich do posłuszeństwa bez żadnej przyczyny został zastrzelony jeniec, którego nazwiska nie pamiętam, jednocześnie tym samym pociskiem zraniony został jeniec Sutkowski, którego później spotkałem w Starobielsku.

W chwili organizowania armii polskiej wstąpiłem w Starobielsku do jej szeregów.