EDWARD JEDLIŃSKI

1. Dane osobiste:

Kanonier Edward Jedliński, 25 lat, [wyznanie] rzymskokatolickie, kierowca, kawaler.

2. Data i okoliczności aresztowania:

13 września 1940 r. o 2.00 w nocy zostałem aresztowany, jako zesłaniec ze Stanisławowa, wraz ze swą rodziną: 70-letnim ojcem, 62-letnią matką i zamężną siostrą wraz z trojgiem małych dzieci, z których najmniejsze miało dopiero pięć miesięcy, a najstarsze dziesięć lat. Siostry mąż, pełniący do ostatka służbę jako st. posterunkowy, został aresztowany od razu z posterunku, gdy tylko Sowieci wkroczyli, i wywieziono go w głąb Rosji. Do tej pory nie ma jeszcze żadnej wiadomości o nim. Rodzina moja też została na miejscu w Rosji w krytycznym położeniu.

Podróż moja i nas wszystkich była okropnie męcząca, ponieważ zamknęli nas do ciemnego wagonu towarowego, w którym mieściło się 30 ludzi (różnych), starych i dzieci razem, a w tym wagonie to jechała tylko rodzina policyjna i wojskowa. To, mszcząc się nad nami, zamykając drzwi, nie pozwolili nawet nabrać wody na podróż, aż dopiero, gdy przejeżdżaliśmy granicę polską na rosyjską stronę, dali trochę zimnej wody i zezwolili wyjść na chwilę z wagonu.

Nasza podróż trwała 18 dni. Nie wiedzieliśmy, dokąd jedziemy. Przez cały czas dali nam tylko parę razy chleba, kipiącej [gorącej] wody i trochę jakiejś zupy raz na cztery dni. Po nocach nie dali spokoju, bo co trochę to chodzili, czytali stan, sprawdzając, czy są wszyscy. Taka była to podróż aż na samo miejsce zesłania.

3. Nazwa miejsca zesłania:

Kazachstańska SRR, obłast Kustanaj, rejon Fedorowski, wioska Kostyczewka.

4. Opis miejsca:

Mieszkałem 40 km od rejonu, a sto kilometrów od obłasti Kustanaj, w kołchozie, który był wokoło otoczony polem ornym, stepem i bagnami. Budynki to przeważnie wszystkie lepione z ziemi, tzw. ziemlanki. Zaś nas, Polaków, to osadzili do najgorszych ziemlanek, które groziły zawaleniem się – mokre, dziurawe, piece powalone, też ani ławki, ani łóżka nie można nam było dostać, to spaliśmy na ziemi z pluskwami lub na zimnym piecu z karaluchami. Zimową porą mrozy dochodziły do 60 stopni, a latem gorąco też 60 stopni.

5. Skład zesłańców:

W naszej wiosce było 30 ludzi, wszyscy narodowości polskiej, rzymscy katolicy, rodziny policyjne i wojskowe, była też jedna nauczycielka, która pomagała naszym polskim dzieciom w nauce języka polskiego. Wszyscy Polacy żyli w zgodzie i jeden drugiemu w czym mógł, to pomagał.

6. Życie na zesłaniu:

Życie moje było bardzo marne, ponieważ wynagrodzenie za pracę było bardzo małe, bo u nas w kołchozie to się pracowało tylko za zboże (tzw. trudodni), bo w 1940 r. z powodu małego urodzaju zboża zarobiło się za jeden dzień (trudodzień) tylko 300 g zboża i 50 kopiejek, zaś w 1941 r. dwa kilogramy zboża i 50 kopiejek, a poza tym więcej nic. Ich to nie obchodziło, czy człowiek jest głodny, czy nie. Musi iść do pracy, bo jeśli nie pójdzie, to zaraz pod sąd i kryminał. My zaś, żeby jakoś przeżyć, to sprzedawaliśmy lub wymienialiśmy swoje ostatnie ubranie, by dostać trochę kartofli, rzucić na gorącą wodę i ugotować niby-zupę (ale to była czysta postna juszka) lub dostać trochę mąki, by upiec placki (lepioszki) i zjeść z tą zupą. Tak żyło się co dzień, czekając z dnia na dzień lepszego jutra, lecz zamiast lepsze, to było coraz gorsze, bo przemęczając się głodnemu koło pracy tak aż zachoruje, a kobiety to i niejeden raz nawet zemdlały przy pracy, ale Ruscy – śmiejąc się z tego – wyleją zimną wodę na głowę i mówią: „Wstawaj, robić trzeba (rabotat nada)!”. Ja zaś, gdy leżałem chory w gorączce, to rządca kołchozu (predsiedatiel) zakazał cokolwiek nawet sprzedać, dlatego że już nie wyszedł do pracy, i jeszcze się pośmieszkuje on i mówi: „On jeszcze nie zdechł (on jeszcze nie padoch)”. Nic na to nie można było poradzić, tylko swój Polak mógł podtrzymać na duchu.

7. Stosunek władz NKWD do Polaków:

Byli usposobieni wrogo, bo jeśli się zwrócił kto do nich z jakąś prośbą lub nawet z zażaleniem, to tylko wykrzyczy się na człowieka i wygania do pracy, by mu nie przeszkadzać. Poza tym nic od nich nie można było usłyszeć dobrego, tylko pośmieszki: „Wy pany, wy panowali, a teraz trzeba rabotać (budziesz rabotat, to budziesz kuszat)”.

8. Pomoc lekarska, szpitale, śmiertelność:

Co do pomocy lekarskiej, to po kołchozach prawie wcale jej nie było, zaś w rejonie była bardzo słaba, jak również i szpitale. U nas w wiosce w porze zimowej w 1941 r. [zmarły] cztery osoby, a to:

Staruszek 70-letni, ojciec sędziego ze Stanisławowa, Kadów Grzegorz,

Staruszka 72-letnia ze Stanisławowa, Przybyłowa,

Staruszka 80-letnia ze Stanisławowa, Patykowa,

Starsza pani 45-letnia (zostawiając córkę 25-letnią), Ratajczak.

9. Jaka była łączność z krajem i rodziną?

Łączność z rodziną w kraju miałem dość dobrą. Dostawałem listy co drugi miesiąc, tylko musiałem co dzień chodzić na pocztę, by przypilnować, czy jest list do mnie, bo inaczej mógłby przepaść na poczcie.

10. Kiedy został zwolniony i w jaki sposób dostał się do armii?

Zostałem zwolniony od pracy 10 lutego 1942 r., a to na tej podstawie, że zgłosiłem się do placówki polskiej o wzięcie mnie do wojska i dostałem kartę mobilizacyjną do armii polskiej. Lecz droga moja do [stolicy] obłasti była bardzo ciężka, bo czekałem trzy dni na stacji kolejowej i nie mogłem w żaden sposób dostać biletu, aż dopiero na czwarty dzień wskoczyłem w biegu na schodki pociągu i jechałem przez pół drogi, przemarzając już zupełnie i stukając nogami na schodkach aż konduktor usłyszał i otworzył drzwi. Dopiero wtenczas wszedłem do środka wagonu, płacąc karę 30 rubli. Tak przyjechałem do obłasti, gdzie dopiero na komisji polsko-rosyjskiej w wojenkomacie zostałem przyjęty do armii polskiej, dostając bilet już bezpłatny i 45 rubli na podróż dwutygodniową aż do miejsca [postoju] nowej armii w miejscowości Ługowaja [Ługowoje].

Podróż ta też była dość ciężka. Zamiast jechać dwa tygodnie, jechałem cztery, a to dlatego, że miałem dużo przesiadek i trzeba było bilet podstemplować. To czekałem jeszcze po tygodniu na stacji kolejowej, by móc pojechać dalej. A warunki na stacji też marne, bo ciasno, głodno i chłodno i trzeba było się strzec kradzieży – mogli nawet zdjąć buty z nóg, jeśli tylko trochę zasnął. Takie to warunki stacyjne po całej Rosji. I tak po ciężkiej zmarzłej i głodnej podróży dostałem się na miejsce, gdzie już wstąpiłem do szeregów naszej polskiej armii, by spełnić swój żołnierski obowiązek i wrócić do wolnej i niepodległej Polski.