JADWIGA LAUTERBACH

Komisja dla Zbadania
Zbrodni Niemieckich
W Warszawie

Zeznanie ob. Jadwigi Lauterbach, zam. w Warszawie przy ul. Wileńskiej 63 m. 8 z pobytu na Pawiaku na oddziale kobiecym (od 13 kwietnia do 23 maja 1943 r.)

Siedziałam na Pawiaku sześć tygodni od 13 kwietnia do 23 maja 1943 roku. Powód: fałszywe doniesienie. Żandarmi przyszli do mego mieszkania i zaaresztowali mnie, nie podając powodu. Zawieziono mnie w al. Szucha, gdzie przebywałam przez 12 godzin. Siedziałam w tzw. tramwaju. Był to pokój podzielony na osobne zamknięte klatki, każda zaopatrzona we własne drzwi. Trzeba było siedzieć twarzą do ściany, bez ruchu, gdyż w przeciwnym razie bili po twarzy. W pokoju był jeden gestapowiec, który nas pilnował. Miał on tak ciche podeszwy, że zupełnie nie było słychać, jak się zbliżał. Znienacka wyrastał przed każdym.

Byłam przygotowana na najgorsze. Nie wiedziałam, co mi zarzucają, co mi grozi. Dostałam nerwowego kaszlu. Gestapowiec podskoczył do mnie i zaczął mi wymyślać, grozić, jakbym w ten sposób usiłowała się porozumieć z kimś przebywającym w „tramwaju”. Co trzy kwadranse wywoływali po kolei do ubikacji. Najpierw mężczyzn, potem kobiety. Kobiety brano także do sprzątania i mycia podłóg. Siedząc w „tramwaju”, słyszałam, jak w sąsiednim pokoju badano młodego chłopca. Słyszałam jak krzyczeli: „– Ty polska świnio, ty polski podchorąży, gdzieś nocował dzisiaj?”. Bili go bardzo. Początkowo słychać było jego okropne wycie, ale potem nastawiono radio, najwidoczniej w celu zagłuszenia jęków. Nadawano bardzo głośną muzykę, same najpiękniejsze melodie. Po upływie jakiegoś czasu usłyszałam jak ktoś wołał do telefonu: „– Schon enigebrecken ” (Już się załamał).

Po 12 godzinach, po odebraniu mi dokumentów, ściągnięciu moich personaliów, odwieziono mnie i jeszcze kilka osób na Pawiak. Po parówce i kąpieli przez pierwsze dwa tygodnie byłam na tzw. kwarantannie. W maleńkiej prowizorycznej salce siedziało nas 14 osób. Sienniki, składane na dzień, leżały pokotem na ziemi.

Po kwarantannie zostałam przeniesiona do stałej celi, gdzie mieściło się maksimum 25 kobiet. Liczba ta ciągle się zmieniała, jedne zabierano, a drugie przyprowadzano. Warunki były niezłe dzięki wydajnej pomocy ze strony patronatu. Po moim wyjściu podobno się pogorszyło, ponieważ ograniczyli pomoc patronatu.

W mojej celi było wiele kobiet, jednakże stan był oczywiście płynny. Niektóre nazwiska pamiętam. Były to między innymi:

1. Wiktoria Dąbrowska, żona oficera, później rozstrzelana.

2. Anna Dzwonkowska, żona prof. lekarza. Gestapowcy przyszli właściwie po jej kuzynkę Katarzynę Tomaszewicz, ale w trakcie przeprowadzanej rewizji znaleźli w walizce wojskowe spodnie jej męża, co wystarczyło za powód do aresztowania Anny.

3. Katarzyna Tomaszewicz, wysłana do Oświęcimia, ślad zaginął.

4. Jadwiga Pruszkowska, siostrzenica malarza Pruszkowskiego, wysłana do Oświęcimia.

5. Sujkowska, nauczycielka z gimnazjum Szachtmajerowej w Warszawie.


6. Alexandrowicz, artystka z Wilna, wysłana do Oświęcimia.
7. Breza – za komunizm, ciężko chora wysłana do Oświęcimia.
8. Trzcińskie – matka i trzy córki – siedziały za brata, wysłane do Oświęcimia. Ojciec – architekt Trzciński i syn siedzieli na oddziale męskim.

9. Maka (nazwiska nie pamiętam) córka pułkownika, siedziała za trzykrotne usiłowanie ucieczki z obozu w Berlinie. Później zabrana jako sekretarka dyrektora więzienia słynnego Bürkla (?), który swymi psami szczuł Żydówki. W końcu został rozstrzelany z wyroku organizacji podziemnych.

Tak więc przez naszą celę przewinęła się masa kobiet, których nazwisk przeważnie nie pamiętam.

Na naszym piętrze znajdowało się siedem separatek. W nich siedziały kobiety za ciężkie sprawy, lub za tzw. sprawy łączone, żeby uniemożliwić jakiekolwiek porozumiewanie się ze sobą oskarżonych. Warunki tam były bardzo nieprzyjemne, gdyż przede wszystkim nie wolno było do nich mówić i widywały się one jedynie z obsługą więzienną. Pamiętam, że podczas mojej bytności na Pawiaku jedna z kobiet siedzących w separatce umarła.

Na przesłuchania wieziono w aleję Szucha. Po próbie odbicia więźniów na Długiej jeździło się pod konwojem. Niektóre panie przyjeżdżały z zeznań tak skatowane i zbite, że od razu były kierowane do szpitala. Jedną z moich współtowarzyszek celi tak skatowano, iż przez pewien czas nie mogła ani się położyć, ani usiąść.

Obok w celi siedziała matka z córką. Córka – za kolportaż, matka dlatego, iż nie chciała puścić samej córki do więzienia. Na przesłuchaniu córkę tak zbito, że dostała napadu nerwowego śmiechu. Gestapowcy osłupieli i zaprzestali katowania. Na drugi dzień zaczęto ją bić od nowa, lecz dziewczyna trzymała się dzielnie i nikogo nie wydała. Wywieziono ją z matką do Oświęcimia.

Postawa uwięzionych pań była nadzwyczajna. Niektóre malowały sobie usta specjalnie na ten cel zbieranymi czerwonymi papierkami, żeby nie zdradzić wyglądem upadku sił.

Mnie zabierano dwa razy na przesłuchanie. Raz po dwóch tygodniach pobytu w więzieniu. Siedziałam wtedy sześć godzin na Szucha i przesłuchanie się nie odbyło. Drugi raz po trzech tygodniach i wtedy przesłuchanie doszło do skutku. Przesłuchiwało dwóch. Jeden referent, drugi od bicia, od czasu do czasu dochodzący do „głosu”. Mnie nie bito, ale było to wyjątkowe.

Podczas mego pobytu w więzieniu paliło się getto. Przed naszymi oknami szalało morze płomieni, które zdawało się, że nas pochłonie. Kraty w oknach były gorące od żaru. 12 maja był nalot. Miałam bardzo przykre uczucie zupełnej bezbronności.

25 maja wypuścili mnie. Moment wywoływania z celi nie należał do przyjemnych. Nigdy nie było wiadomo, czy wywołają na wolność, czy na przesłuchanie, czy na rozstrzelanie, względnie może na Oświęcim. Zasadniczo na przesłuchanie zabierano bez rzeczy, lecz było wiele wypadków, że wywołano niby na przesłuchanie, a osoba więcej już nie wracała do celi. Czasami na śmierć brano także z rzeczami. O przeznaczeniu osoby wywoływanej wiedział tylko ten, kto wyczytywał, ponieważ kartki były różnego koloru w zależności od przeznaczenia. (A więc inne na rozstrzelanie, inne na zwolnienie, a jeszcze inne na przesłuchanie). Więźniarka jednak tego wszystkiego nie widziała.

Po tym, co przeszłam, nic nie wydaje mi się straszne. To, co przeżywałam sama, to co widziałam i słyszałam, wywołało wstrząs tak silny, że na bardzo długo otępiałam i nie reagowałam na żadne podniety.

Zeznaję zgodnie z prawdą. Przed podpisaniem przeczytałam.