STANISŁAW GŁOWIAK

Kapral Stanisław Głowiak, 40 lat, strażnik graniczny, kawaler.

W dniu 18 września 1939 r. ok. godz. 17.00 przybyłem z kilkuset kolegami do miasta Złoczów, woj. lwowskie. Dowódcą całego oddziału był pan mjr Ruciński, zaś dowódcą mojej kompanii pan kpt. Socha.

W Złoczowie zauważyłem kilkuset cywili, przeważnie mężczyzn, stojących obok magistratu, których natychmiast rozpędzono. Po czym pan mjr Ruciński zorganizował służbę przez nas na terenie całego miasta, ponieważ ludność cywilna rabowała koszary, wynosząc mundury, koce i inne przedmioty wojskowe.

19 września 1939 r. ok. 8.00 zostałem zaaresztowany i rozbrojony obok magistratu w Złoczowie, wraz z wyżej wspomnianymi kolegami. Został również zaaresztowany pan mjr Ruciński, pan kpt. Socha i pan por. Daprzalski, były podkomisarz Straży Granicznej.

Po upływie ok. 15 minut od zaaresztowania zostaliśmy doprowadzeni pod konwojem na szosę Złoczów–Tarnopol, w odległości ok. trzech kilometrów od Złoczowa i obok tej szosy na polu przebywaliśmy przez dobę bez żadnego wyżywienia.

20 września ok. godz. 9.00 zostaliśmy z powrotem doprowadzeni pod konwojem do Złoczowa, gdzie zwolniono nas na wolną stopę.

Po zwolnieniu poszczególni żołnierze rozeszli się grupkami w różnych kierunkach. Ja z pewną grupą żołnierzy obrałem kierunek marszu na Kowel. Gdy przyszedłem do Kowla, zostałem ponownie zaaresztowany wraz z kolegami przez władze sowieckie NKWD. Podczas marszu na Kowel Ukraińcy napadali na bezbronnych żołnierzy polskich, odbierając im ostatnie pieniądze i mundury. W Kowlu przebywałem dobę, stąd wywieziono nas pociągiem towarowym (kryty) do Szepietówki (Rosja), gdzie 30 września 1939 r. umieszczono nas w starych koszarach wojskowych. W obozie tym przebywało kilka tysięcy jeńców polskich, spisywano z poszczególnych żołnierzy ewidencję i przeprowadzano rewizję osobistą, odbierano brzytwy i inne narzędzia ostre. Życie: raz na dzień bardzo rzadka zupa i 400 g chleba.

5 października 1939 r. wyszliśmy z Szepietówki i maszerowaliśmy w kierunku Ostroga (Polska). Podczas tej podróży dużo żołnierzy padało na środku szosy od słabości, kilku spośród nich zostało przejechanych przez jadące samochody na skutek ciemnej nocy.

6 października przybyliśmy do Ostroga, skąd dwa dni później wyszliśmy i maszerowaliśmy do majątku w miejscowości Podliski, woj. lwowskie. Do majątku Podliski przybyliśmy 10 października, a 12 zostaliśmy znów przeprowadzeni do majątku Żydatycze, woj. lwowskie.

14 października 1939 r. rozpoczęliśmy pracę przy poszerzaniu szosy Lwów–Żydatycze. Żołnierze początkowo niechętnie brali się do pracy, lecz później zmuszono nas pod groźbą aresztu i zmniejszenia racji żywnościowych.

Praca została rozpisana na normy w procentach, od 25 do 200. Każdy żołnierz otrzymywał życie według wyrobionej normy. Na podstawie tych norm zostały utworzone trzy kotły oraz racje chleba.

Za pracę wykonaną powyżej normy, od 110 do 200 proc. otrzymywał żołnierz najlepsze życie – 1 200 g chleba i trzeci kocioł. Następnie norma, czyli sto procent – otrzymywano 800 g chleba i trzeci kocioł, zaś poniżej normy, czyli 75 proc., otrzymywano 700 g chleba i drugi kocioł. Za 50 proc. – 600 g chleba i drugi kocioł, za 25 proc. – 400 g i pierwszy, czyli najgorszy, kocioł. Życie z kotła wydawano trzy razy dziennie.

Obóz w Żydatyczach zajmował powierzchnię ok. [nieczytelne] m2, naokoło ogrodzony drutem kolczastym, a na każdym rogu została zbudowana wieża obserwacyjna. W środku tego obozu znajdował się długi budynek, w którym poprzednio mieściło się bydło. W budynku tym spaliśmy, początkowo na słomie, później zaś zostały zbudowane prycze. Poza tym zbudowano z desek dwie szopy. W jednej mieściło się ambulatorium, zaś w drugiej kuchnia. Obok tego drugiego budynku został wykopany dół o głębokości ok. czterech metrów, nakryty rzadko drągami, który służył jako ustęp.

W obozie tym przebywało nas ok. 800. Było ok. 70 proc. Polaków, 20 proc. Białorusinów i dziesięć procent Ukraińców.

Rząd sowiecki uważał za przestępstwa:

1. krytykę ustroju sowieckiego,

2. ucieczkę z obozu,

3. organizację w obozie w celu odmówienia pracy.

Ukraińcy i niektórzy Białorusini odnosili się wrogo do Polaków, zdradzając ich przed władzami sowieckimi pod każdym względem, czy to kto kiedyś był na jakiejkolwiek posadzie państwowej, w Związku Strzeleckim lub w Przysposobieniu Wojskowym.

Tok pracy odbywał się w następujący sposób: godz. 6.00 pobudka, 6.30 śniadanie, 7.30 wymarsz do pracy, od 12.00 do 13.00 obiad, który przywożono na miejsce pracy. O 17.00 koniec pracy, o 18.00 kolacja i o godz. 21.00 capstrzyk.

Za wykonanie normy, czyli stu procent podczas pracy dziennej płacono trzy ruble.

Władze sowieckie NKWD odnosiły się bardzo wrogo do Polaków. Badano ich na podstawie wiadomości uzyskanych od Ukraińców i niektórych Białorusinów i pośród jeńców.

Pomoc lekarska odbywała się w ten sposób, że chorzy na choroby niezakaźne leczeni byli w obozie, w zonie chorych, zaś chorzy na choroby zakaźne byli wywożeni do szpitali.

Prócz obozu Żydatycze przebywałem jeszcze w obozach: Stary Jaryczów [Jaryczów Stary], Kurowice i ostatni – Olszanica, woj. lwowskie.

W Olszanicy do wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej budowaliśmy wielkie lotnisko. 23 czerwca 1941 r. na skutek nalotu niemieckiego na nasz obóz opuściliśmy go i maszerowaliśmy pod konwojem w kierunku na Złoczów.

W Złoczowie z rana podczas odpoczynku nadszedł nalot niemiecki, w czasie którego żołnierze poczęli z miejsca uciekać i kryć się w żyto. Na to konwojenci sowieccy otworzyli ogień z karabinów, zabijając kilkunastu żołnierzy polskich. Strzelali do nich nawet z odległości ok. dwóch metrów, poza tym kilku przebili bagnetami. Następnie maszerowaliśmy przez Tarnopol do Wołoczysk (Rosja). Na odpoczynku w obozie Zdołbunów kilkunastu żołnierzy ukryło się w jednym budynku pod deski na strychu i w piwnicy. Wszystkich ukrytych żołnierzy władze NKWD odnalazły za pomocą kilku psów. Odnalezionych żołnierzy bito nahajami i kopano, a następnie przeprowadzono ich wzdłuż całej naszej kolumny stojącej już na szosie, gotowej do odmarszu, po czym odprowadzono ich z powrotem do obozu. Po upływie trzech minut wszystkich rozstrzelano.

Podczas marszu z Olszanicy do Wołoczysk otrzymywaliśmy dziennie od 150 do 200 g chleba i raz rzadką zupę. Konwoje nie pozwalały nawet pić wody. Po upływie ok. dwóch dni opowiadali nam koledzy z innej kolumny, że spotkali w obozie Zdołbunów [?] kilkunastu żołnierzy polskich leżących w piwnicy napełnionej wodą, mających powyrzynane języki i pocięte twarze. Między nimi lotnik znany mi z nazwiska, Stachowicz z Warszawy.

Z Wołoczysk do Starobielska (Rosja) jechaliśmy pociągiem towarowym (kryty).

Dowódcą kolumny marszowej oraz pociągu był major nazwiskiem Szerszyl. Koledzy mówili o nim, że był narodowości ukraińskiej. Podczas marszu zwracali się niektórzy koledzy do mjr. Szerszyla, aby pozwolił napić się wody i podwyższył racje chleba. Na co on odpowiedział: „To jest wasza zapłata za 1920 r.”

Żywność, która przeznaczona była dla nas na czas podróży, otrzymaliśmy w zaledwie ok. 50 proc. Toteż, gdy wysiedliśmy z pociągu na stacji Starobielsk, ok. 40 proc. żołnierzy nie było zdolnych już do marszu, ponieważ popuchły im nogi (jak i mnie). Odległość ze stacji Starobielsk [do obozu] wynosiła ok. czterech kilometrów.

W obozie Starobielsk aż do chwili zawarcia paktu o nieagresji między Polską, Anglią i Rosją, otrzymywaliśmy dziennie 400 g chleba, dwa razy dziennie bardzo rzadką zupę i po kilka dekagramów malutkich, bardzo słonych rybek.

Łączność z rodzinami, które zamieszkiwały na terenach pod okupacją niemiecką, była trudna, gdyż dużo listów w ogóle nie dochodziło do obozu.

Na obóz Żydatycze, woj. lwowskie, wskazany był przez władze sowieckie niżej wymieniony adres: Zachodnia Ukraina, Równe, skrzynka pocztowa nr 37, grupa IV.

26 sierpnia 1941 r. w obozie Starobielsk zostałem zwolniony z niewoli rosyjskiej wraz z kilkuset żołnierzami polskimi i wraz z nimi bezpośrednio wstąpiłem do armii polskiej w Starobielsku.