BONIFACY LEWANDOWSKI


Bonifacy Lewandowski, 19 lat, uczeń państwowego gimnazjum w Brodach. W 1939 r. ukończyłem trzecią i zacząłem uczęszczać do czwartej klasy gimnazjum. Stan cywilny: kawaler.


Po przeniesieniu się do rodzinnego miasta Buska 25 września 1939 r. zastałem już Moskali i milicję bolszewicką. Po zamieszkaniu w swojej kamienicy zostałem z ojcem aresztowany, po czym po miesiącu nas wypuścili, nie mając dowodów, a ojca po obiciu wywieźli, nie wiadomo po dziś dzień dokąd. Ja natomiast z rodziną w nocy z 13 na 14 kwietnia 1940 r. zostałem wywieziony do Rosji na Sybir. Po 17-dniowej uciążliwej podróży wysadzono nas we wsi [brak] zatobolskiego [?] rejonu, kustanajskiej obłasti, kołchozu „Donbas”. Był to nieduży przysiółek mający zaledwie 70 chat, nigdzie nie było ani jednego drzewa, tylko jak sięgnąć okiem szeroki, żółty step.

Wysadzono nas na kołchoznym majdanie, powiedzieli, byśmy sami budowali mieszkania. Znaleźliśmy jakąś na wpół zawaloną chatę, jak można było polepiliśmy ją i zamieszkali. Z nami przywieziono jeszcze cztery rodziny ze Złoczowa. Zaraz nas zaprzęgli do roboty na polu. Żyliśmy z tego, co sprzedaliśmy z odzieży czy wymienili na chleb. Mieszkańcy, zwłaszcza komsomolska młodzież, dokuczała nam, szydziła z nas, co musieliśmy cierpliwie znosić. Było trudno, bo za pracę nie płacono, w sklepie nam nie sprzedawali. Z innymi rodzinami mało obcowaliśmy, to były rodziny bogate, robić nie chodzili, bo mieli z czego żyć. My zaś skoro świt szliśmy w pole, zaprzęgali woły, pracowali do obiadu. Po obiedzie to samo aż do zmierzchu, kazano nam paść bydło kołchoźne. Więc skoro ściemniać się poczęło, to wypędzałem je na step, a potem wracałem do wsi. Wszystko to nam [przysparzało trudu?], ale zapłaty nie otrzymywaliśmy. Nieraz przyjeżdżało NKWD i grożąc naganiali nas do [brak], szydząc przy tym z Polski i Kościoła świętego, z rządu Polski.

Nastała zima [1940 ?], bieda pogorszyła się, nie było już co sprzedawać, a pomocy znikąd nie otrzymywaliśmy. Tak całą zimę chodziła cała rodzina na żebry i kradzież i co uzbierali lub ukradli, to jedli, co nie było tak łatwo się wyżywić. Póki mogłem, chodziłem do roboty, aż popuchliśmy z głodu, wtedy przestałem [chodzić] do roboty. Jednak przetrwaliśmy tę zimę.

Wiosną [1941?] poszedłem z matką i bratem robić w step, gdzie dostaliśmy jeść i 800 g chleba. 10 kwietnia 1940 r. [sic!] zmarł [brak] na skutek opuchlizny i braku jedzenia. Pomocy lekarskiej nijakiej nie było. Więc go pochowaliśmy na [brak].

Później wybuchła wojna z Niemcami. Dużo [brak] wzięto do wojska i nam się polepszyło. Na koniec jesieni częściowo wypłacono nam za robotę, a z ubiegłego roku przepadło. Wtedy to dowiedziałem się, że w Tockoje i w Buzułuku organizuje się polska armia. Czekałem jeszcze do Nowego Roku, czy ojciec nie wróci, ale – gdy go nie było – pożegnałem matkę z [brak], że odnajdę ojca w wojsku. Ale jednak go nie znalazłem. Od tego czasu z rodziną straciłem wszelką łączność i po dziś dzień nie wiem, czy żyją czy nie.