ROMA ŁAWNICKA


Ochotniczka Roma Janina Ławnicka, ur. 12 kwietnia 1923 r. w Kołakach, pow. szczuczyński, woj. białostockie. Jestem wyznania rzymskokatolickiego, narodowości polskiej. Ostatnio mieszkałam w Radziłowie koło Łomży, byłam przy rodzicach jako uczennica.


Do ZSRR wywieziono mnie 20 [sic!] czerwca 1941 r., t.j. w dniu rozpoczęcia wojny niemiecko-rosyjskiej. Przedtem często także nas gnębili, gdyż mego brata uważali za więźnia politycznego. Wywieziono nas do Kazachstanu do aktiubińskiej obłasti, kołchoz im. Stalina. Posiołek ten był kazachski, oprócz tych czarnych Kazachów nie było nikogo. Polaków było parę rodzin i to mieszkających daleko od siebie. Dzikie to plemię bardzo nas gnębiło i dokuczali nam. W kołchozie tym bardzo ciężko pracowałam, gdyż obowiązki miałam duże, musiałam utrzymać chorą matkę i trzech młodszych braci. Warunki miałam straszne, pracowałam w pocie czoła od wschodu do zachodu słońca w polu, a potem przy mularce. Nawet po przyjściu do domu nie miałam ugotowanego posiłku, na który cały dzień czekałam. Przez cały dzień wyszukiwałam proso i jadłam je. Praca była straszna dla mnie, gdyż nigdy nie pracowałam w Polsce. Za swoją pracę przeciętnie robotnik dostawał u nas 7 dag pszenicy, 30 [dag] prosa i pół [litra] mleka spod centryfugi [wirówki], resztę trzeba było ukraść, żeby żyć można było. Praca nasza nie wymagała normy, ale jednak stał nad nami brygadier i stale krzyczał. Do dziennej dawki dochodziło jeszcze 200 dag mąki na pół z plewami. Chleba tam nie widziałam. Chodziłam do miasta oddalonego 25 km i tam po kryjomu dostawałyśmy kawałki chleba za bieliznę lub za ubrania, albo też byłyśmy przeganiane jak psy z mieszkania.

Tak strasznie się mścili, że mego brata zdrowego nam zatruli, gdyż mamie nic nie mogli zrobić.

O amnestii dowiedziałam się dopiero w końcu września [1941 r.], od razu natomiast wyrwałyśmy się ze szponów ludożerców. Po ucieczce przybyłam na stację kolejową Akkemeru w tej samej obłasti. Tam przez całą jesień i zimę pracowałam w szkole jako woźna, obejmowałam dwie funkcje w tej samej dziedzinie. Jako pracowniczka byłam jeszcze w straszniejszych warunkach, każdej nocy wstawałam o godzinie 2.00–4.00 palić w piecach, których miałam sześć, a przy tym ciemno w klasach (kierosinu niet), można wszystko po ciemku robić, bo to Polka, ona może. Biedna ta uborszczyca, co ona znosiła od tych dzieci (bolszewickich). Zarabiałam 50 rubli, za które nic nie można było kupić. Potem dostałam kalosze, w których chodziłam tylko w samych, bez obuwia. U nas stawało się coraz gorzej, zimno, chłodno i nędza. Mąkę dawali, bo nie było jak z niej co upiec itp. Pomimo wszystkiego człowiek musiał kraść. Po niedługim okresie pobyt nasz się polepszył, gdyż dużo zaczęli nam pomagać nasi żołnierze z polskich transportów wojskowych. Tak też dzięki wojsku wydostaliśmy się na południe do Uzbekistanu i tam pracowaliśmy przy wojsku, później zaś pierwszym transportem wyjechaliśmy razem z junakami, gdzie oddaliśmy braci, wyjechaliśmy do Persji i już 29 marca [1942 r.] byłam w Teheranie.

Wiadomości z Polski żadnej nie miałam przez cały czas.