MARIA MACISZEWSKA

Władysław Koński, syn Franciszka i Marii z d. Kłak, urodził się 19 stycznia 1906 r. w miejscowości Pleników.

W 1926 r. odbył praktykę leśną w majątku Ponikwa, pow. brodzkim, woj. tarnopolskim. W 1927 r. został w tymże majątku zatrudniony na stanowisku leśniczego. W 1928 r. Władysław Koński zawarł związek małżeński z Eugenią Wesołowską (c. Mariana i Stanisławy z d. Mareckiej) ur. 28 października 1906 r. w miejscowości Stryj. Ze związku tego posiadali jedno dziecko – córkę Marię, ur. 25 kwietnia 1929 r.

Latem 1938 r. Władysław Koński zmienił miejsce pracy. Objął stanowisko leśniczego leśnictwa Fidest, gm. Kamieńczyk nad Bugiem k. Wyszkowa. Tu warunki materialne były dużo lepsze. Oprócz wynagrodzenia pieniężnego leśniczy otrzymał w użytkowanie sześciopokojowy dom mieszkalny, zabudowania gospodarcze, konia, rower, kilka hektarów ziemi ornej i łąk, drewno opałowe i jednorazowy dodatek na zagospodarowanie.

Po roku wybucha II wojna światowa. Zaczęła się okupacja hitlerowska. Na okupacyjne warunki Fidest miał idealne położenie. Dom wraz z polem tworzyły jakby wyspę wśród bagien, przez które tylko nieliczni wtajemniczeni znali przejścia. Władysław Koński (mój ojciec) bez przerwy pracował na stanowisku leśniczego. Dawało to duże możliwości faktycznego i fikcyjnego zatrudniania mężczyzn jako robotników leśnych. Na takiej zasadzie w niemieckim urzędzie pracy zarejestrowany jako zastępca leśniczego był Ryszard Cackowski, porucznik Armii Krajowej, dowódca oddziału AK okręgu Jadów.

Rodzina nasza [była] trzyosobowa, a na obiad codziennie gotowało się na kilkanaście osób. Dom był pełen ludzi „zatrudnionych” jako służba domowa. Byli to najczęściej młodzi mężczyźni, ukrywający się uczestnicy ruchu oporu. Zwykle ich pobyt nie trwał długo – od jednego do kilku dni.

Wiosną 1943 r. zgłosiła się do nas grupa oficerów Żydowskiej Organizacji Bojowej (sześć lub osiem osób), których ojciec umieścił w specjalnie skonstruowanych podziemnych kryjówkach w głębi lasu, 300 m od leśniczówki.

Żywność i prasę konspiracyjną mieli zapewnione u nas. Łącznikami byli Zygmunt i Janek. Przychodzili nocą o umówionej godzinie. W parę dni później (dokładnej daty nie pamiętam) ojciec mój przyprowadził dwoje ludzi – małżeństwo Felicję i Mieczysława Kalinowskich. Oboje w wieku dwudziestu paru lat, zostali oficjalnie zarejestrowani jako: pani Felicja – pomoc kuchenna, a pan Mieczysław – pastuch, pracownicy w prywatnym gospodarstwie domowym leśniczego Końskiego. Państwo Kalinowscy mieszkali wraz z nami aż do zajęcia tych terenów przez armię radziecką w 1944 r.

Po zakończeniu wojny przyjechał na Fidest Zygmunt, jak twierdził „na zwiady”. Od niego dowiedzieliśmy się, kto z jego grupy przeżył i co się z nimi dzieje. Parę osób zginęło w Powstaniu Warszawskim, wśród nich Janek. Jedno małżeństwo już wyjechało z Polski, a dwóch innych oficerów na dniach też wyjeżdża. Kalinowscy mieszkają w Łodzi i jeszcze nie są zdecydowani. Sam Zygmunt pozostaje w kraju. Jest lekarzem, nazywa się Zygmunt Skórnik, mieszka w Łodzi, gdzie ma już pracę i mieszkanie.

Po wizycie dr. Skórnika dostaliśmy list od państwa Kalinowskich z Łodzi z wieloma serdecznościami i zaproszeniem do pobytu u nich w gościnie.

W 1948 r. ojciec mój został służbowo przeniesiony do pracy w lasach kurpiowskich. Otrzymał nominację na stanowisko nadleśniczego w nadleśnictwie Parciaki k. Ostrołęki. Po czterech lub pięciu latach (dat nie pamiętam) [miał miejsce] następny awans i przeprowadzka do Huty Garwolińskiej na stanowisko inspektora rejonu Lasów Państwowych, skąd po następnych pięciu latach został przeniesiony do Dyrekcji Lasów Państwowych w Siedlcach na stanowisko inspektora, gdzie pracował aż do emerytury. Zmarł w Siedlcach w 1974 r.

Państwo Kalinowscy w 1948 r. wyjechali z Polski. W dokumentach po ojcu znalazłam ich fotografię zrobioną w Marsylii i list wysłany już z Australii, który świadczy, że większość listów zagranicznych nie została doręczona adresatowi. W notatniku telefonicznym był tylko wpis: „dr Zygmunt Skórnik, Łódź, ul. Bednarska 26, tel.84-14-28”.

Po śmierci ojca dzwoniłam kilkakrotnie pod ten numer, ale nikt się nie zgłaszał.

Maria Maciszewska