Feliks Hołownia, [ur. w] 1908 r.
Zostałem wywieziony 22 lipca 1940 r. Przebywałem na Północy w archangielskiej obłasti, w obozie. Pracowałem na drodze i w lesie, zarabiałem miesięcznie osiem rubli i dostawałem [na] życie dwa razy dziennie po pół litra zupy, a zupa była taka gęsta, że [nieczytelne] pół litrze więcej nie było jak trzy krupy. Musieliśmy pracować dziesięć godzin i pracowaliśmy do tego celu [tak], że dziennie 20 ludzi odpadało od tej roboty, bo byli mocno osłabieni, nie mogli chodzić. [Władze] tego nie uwzględniały, ale wsadzały do aresztu, [gdzie] dawały 300 g chleba i wodę. Z aresztu wynosili dziennie po pięciu nieżywych ludzi.
Wzdychaliśmy w sercu do swojej Polski i mówiliśmy im: po co nas tu męczycie? A oni nam odpowiadali: „Na to, że wy polskie burżuje, wy pierw męczyli naród polski roboczy, to za to my teraz was”. To my im mówiliśmy, że przyjdzie czas i my wrócimy do swojej Polski. A oni nam odpowiadali: „Czy będziesz żył, czy zdechniesz, do Polski więcej nie wrócisz”. I mówili, że jak swego ucha nie zobaczę, tak Polski nie zobaczę.
Nie tylko, że ja [nie] chcę być obywatelem sowieckim, lecz także nie życzę polskiemu psu, żeby był obywatelem sowieckim.