Kanonier Emil Smoliński, 23 lata, kawaler, [zam.] pow. kamionecki [Kamionka Strumiłowa], wieś Budki Nieznanowskie.
W kwietniu 1941 r. zostałem wywieziony do Rosji jako poborowy. Do wybuchu [wojny] z Niemcami służyłem w pułku artylerii nr 7446 Lipieck. Z początkiem lipca [1941 r.], gdy pułk wyjeżdżał na front, Polaków rozbroili (tylko podejrzanych), odebrali wszystkie rzeczy prywatne i wojskowe (zostało to, co na sobie) i odesłali do łagrów. Od lipca do października [1941 r.] włącznie pracowałem przy budowie lotniska koło Kirowa. Warunki życiowe były straszne. Spaliśmy w namiotach na słomie, bez żadnego nakrycia i pościeli. Nawet nie mieliśmy płaszczy, bo je odebrali. Bielizny na zmianę nie było, dlatego też nie można było utrzymać żadnej czystości. Dochodziło do tego, że niektórzy odchodzili do szpitala, chorując na tyfus plamisty. Inni chorowali z powodu zaziębienia, gdyż nikt oprócz jednej pary odzieży nic więcej nie posiadał, a do roboty pędzili, nie zważając na pogodę. Odżywianie było marne, ponieważ dawali 800 g chleba i trzy razy dziennie rzadką zupę, czasem była ryba.
W październiku [1941 r.] zaczęła się tu zima. Zaprzestano roboty przy budowie lotniska. Nas odesłano do Niżnego Tagiłu, swierdłowska obłast.
Tu pracowałem przy budowie baraków. Najmniejszy mróz – 40 stopni. Wprawdzie dali teraz ciepłą odzież, ale jeśli chodzi o odżywianie, to zupełnie się pogorszyło. Chodziłem do pracy o chlebie i wodzie.
A jeżeli ktoś nie mógł wyjść na robotę z powodu braku sił lub odmrożenia kończyn, wsadzali do aresztu i nie dawali chleba. Puchły nam ręce i nogi, a jednak do pracy pędzili. W obozie była dość duża śmiertelność. Nazwisk nie pamiętam.
I byliby wykończyli wszystkich, gdyby nie komisja polska, która przyjechała tam w lutym 1942 r. i zaciągnęła nas do wojska.