Jerzy Michał Nestel, pracownik miejskiej straży ogniowej we Lwowie, żonaty.
Zostałem zabrany na mocy mobilizacji na terenach okupowanych przez bolszewików w Polsce. Była to mobilizacja 22 kwietnia 1941 r. Zostałem wraz z innymi zabrany, gdyż przeszło 13 tys. młodzieży od [19]17 do [19]22 rocznika, różnego wyznania, zostało [nieczytelne].
Zawieźli nas do Woroszyłowska, gdzieśmy przechodzili bardzo ciężki okres rekruta z dyscypliną bolszewicką i z ich zajęciami politycznymi w każdej wolnej chwili. Po trzech tygodniach popędzili nas na manewry do Łubny [Łubni] k. Połtawy. Tam życie było bardzo marne, gdyż bochenek chleba dostawaliśmy na dziesięć osób. Na ćwiczeniach w polu byliśmy przez całe dnie, a nieraz i do później nocy. Trzy razy dziennie dostawaliśmy zupę jak woda, a raz w tygodniu był obiad z dwóch dań, tzn. z zupy, kaszy lub łapszy – jak oni to nazywali.
22 czerwca 1941 r. Niemcy bombardowali obóz. W dwie godziny po nalocie samolotowym zrobili alarm i zbiórkę, a na zbiórce dowódca pułku w stopniu majora przeczytał rozkaz Stalina, że Niemcy napadli na Rosję i że wybuchła wojna między Rosją a Niemcami. Wiadomość tę przyjęliśmy z prawdziwym zadowoleniem.
Jeszcze tego wieczora popędzili nas na front piechotą. Żołnierze dostali pęcherzy na nogach, tak że już dalej maszerować w żaden sposób nie mogli. Kto nie mógł już rzeczywiście dalej pójść, tego z tyłu sierżant albo starszyna (w rodzaju naszego szefa) popychali rękami lub kolbami karabinów, mówiąc przy tym: „Ty, polski sukinsyn, ty nie chcesz pójść na front, dlatego jak przyjdziemy na front, to się z wami obliczą”.
Tymczasem i w drodze na front załatwiali [?] z chłopakami, mówiąc przy tym: „Wy Polacy, do domu nie powrócicie i swoich nie zobaczycie!”. I tak doszliśmy 15 km za Kijów. W drodze nie dali nam jeść ani pić, tak że jak spadł w dzień deszcz, to w nocy, kiedy nikt nie widział, czerpaliśmy hełmami deszczówkę ze śladów wytworzonych przez działa i piliśmy ją. Na 24 godziny mieliśmy całkiem pięć godzin, nie było odpoczynku, w tym apel mundurowy, czyszczenie broni, obiad, a kiedy spać [sic!]? Zmęczenie było tak wielkie, że [nikt] nie myślał już o jedzeniu i [każdy] ledwo co się wlókł.
Jakeśmy przyszli na drugą linię frontu za Kijowem (były to okopy dla rezerw), to każdy padł w okopach, w których po deszczu stała woda, i zasnął kamiennym snem. W rezerwowych okopach byliśmy przez dwa dni, a na trzeci [dzień] mieli nas przesłać na pierwszą linię. Przeszkodził [w tym jednak] rozkaz Stalina, żeby wszystkich Polaków rozbroić i odesłać do tyłu pod bronią. Rozkaz natychmiast wykonano, zabrano nam wszystko, bo nawet pasy i owijacze, i od razu szpikulcami NKWD popędziło nas do Kijowa do ogrodu botanicznego i siedzieliśmy [tam] przez pięć dni. W ogrodzie botanicznym dowiedzieliśmy się też, że we Lwowie wybuchło powstanie i o tym, jakoby Polacy zabrani przez bolszewików na froncie leningradzkim wystąpili zbrojnie przeciwko nim. Mówili też: „Wy Polaki, wy osoboj narod, tak kak Giermańcy was budiem razstrieliwat w odinoczku i po 10 czie łowiek srazu ”. [Z powodu tego], że się buntujemy i za to, że opowiadaliśmy ich żołnierzom, jak się w Polsce żyło, byli strasznie gniewni na nas i morzyli nas głodem.
Po pięciu dniach zapakowali nas do wagonów towarowych i wozili przez 15 dni niemal przez pół Rosji w zamkniętych wagonach. Przez sześć dni nic nam nie dali – ani chleba, ani wody, tak że wkrótce wszystko leżało na narach jak martwi z głodu, pragnienia i wycieńczenia. Po 15-dniowym kołowaniu zawieźli nas do miasta Szostka, tu zapędzili nas do drewnianych baraków. I znów rozpoczęła się głodówka, jedzenie marne, pod psem, gdyż trzeba było chodzić dwa razy w dzień sześć kilometrów do stołówki po trochę wody, w której na wierzchu pływało kilka krupek. Tam też karczowaliśmy las i maskowaliśmy fabrykę broni.
Po trzech tygodniach popędzili nas do oddalonego o 15 km od Szostki kołchozu, gdzie pracowaliśmy cztery tygodnie, po czym wrócili nas do Szostki, a stamtąd na piechotę i trochę koleją pod Charków, do miasta Merefa. Tam pracowaliśmy przy fortyfikacjach i robotach przygotowawczych dla obrony Charkowa, a gdy na tym odcinku roboty były wykończone, posłali nas do wioski oddalonej o 18 km i pracowaliśmy przy fortyfikacjach. Następnie posłali nas z powrotem do Merefy, ale już z innej strony, gdzie kończyliśmy swoją robotę przy umocnieniach Charkowa. Z początkiem października Niemiec zbliżał się pod Charków, bolszewicy więc – bojąc się, żeby nas nie zajął – zaczęli nas na nowo pędzić na Stalingrad, a w drodze rozsyłali nas, żeby to na nocleg… A tymczasem chodziło im o to, aby wieśniacy nas karmili. Można sobie mniej więcej wyobrazić, jak nam ci ludzie dawali jeść, kiedy oni sami nie mieli co jeść, a niektórzy tacy byli w partii bolszewickiej, że mówili nam: „Wy chcecie żeby was karmić, jak wy jesteście wrogami Sowieckiego Sojuza?”. A pokazując na nas i na ścianę mówili: „Was tylko postawić pod ścianę i rozstrzelać jak psów, gdyż wy sprzedali nasz kraj”. W dalszej drodze za miastem Urazowo uciekłem z dwoma kolegami ze Lwowa, Dziunkie[m] Podolskim i Władkiem Teszlukiem, nie wiedząc o tworzeniu się w tym czasie armii polskiej. Przyznam się szczerze, że chcieliśmy pójść do Niemca, żeby nas zabrał do niewoli, ale to się nam jakoś nie udało z powodu tego, że władze NKWD deptały nam, jak to się mówi, po piętach, więc musieliśmy iść stale na tyły wojsk bolszewickich, przymierając głodem. Tak doszliśmy 15 km od miasta Rososz. Tam przyjęła nas, sama się narażając na niebezpieczeństwo, „kułaczka” i ukryła nas w ziemiance, w której się w zimie trzyma kartofle. Przez 45 dni żywiła nas, czym mogła, a nie mając już sama z czego żyć, powiedziała, żebyśmy poszli do Rososza i zgłosili się do wojenkomatu. Chcąc nie chcąc musieliśmy pójść [nieczytelne] w poście, aleśmy sobie wymyślili bajeczkę, jakoby byli[śmy] chorzy w charkowskim szpitalu, a z chwilą, gdy Niemiec okrążył miasto, uciekliśmy ze szpitala. Widząc, jak każdy z nas wygląda, przyznali nam rację i dali nam kartkę na tzw. pieresylnyj punkt. Tam dali nam coś zjeść, a wieczorem wyprowadzili nas do roboty do Omska. W międzyczasie dowiedzieliśmy się o formowaniu się Wojska Polskiego w mieście Tomsk [?], ucieszyliśmy się tą wiadomością i umówiliśmy się przed tym miastem [nieczytelne]. Przejeżdżaliśmy przez Kujbyszew, gdzie zresztą czekaliśmy przez pięć dni, dowiedzieliśmy się, że to w Tocku [Tockoje] i Buzułuku tworzy się armia polska.
Za Tockiem [Tockoje], na pierwszej stacji, której nazwy już nie pamiętam, uciekliśmy po raz drugi i piechotą doszliśmy do Tocka [Tockoje]. Tam nas przyjął kapitan wojsk polskich i posłał nas na punkt zborny, a w dniu następnym stanęliśmy do poboru i zostaliśmy przyjęci. Przydzielili nas do 18 Pułku Piechoty, do 8 Kompanii.