Do Rosji zostałem wywieziony wraz z matką i bratem 10 lutego 1940 r.
O godz. 3.00 rano wtargnęło do naszego domu NKWD, obstawiło wszystkie wejścia do domu milicją miejscową i – dając dziesięć minut na zabranie niezbędnych rzeczy – kazało ładować się na uprzednio przygotowane sanie.
We Włodzimierzu Wołyńskim zostaliśmy załadowani do wagonów towarowych. Przez całą drogę jechaliśmy prawie bez wody i opału. W wagonie znajdowało się ok. 86 osób.
Miejscem naszego zesłania był Ural (swierdłowska obłast, reżewski [rewdański?] rejon, stacja Kostonosowo, kwartał 46., 63. i 64.). Osiedle liczyło 330 ludzi ([prawie] sami Polacy, była też jedna rodzina Ukraińców).
Zesłańcy byli to przeważnie osadnicy wojskowi i gajowi Lasów Państwowych. Od kwietnia do października 1940 r. była epidemia tyfusu brzusznego i czerwonki (zmarło ok. 20 osób, przeważnie dzieci).
Warunki życia były bardzo złe, zarabiano strasznie mało pieniędzy, Rosjanie za taką samą pracę dostawali wynagrodzenie około dziesięć razy wyższe. Do pracy zmuszano od 13 lat w górę, pracować musieli nawet 60-letni starcy. Za odmowę pracy lub niewykonanie normy komendant NKWD miał prawo karać ciemnicą o chlebie i wodzie, do 20 dni.
Dzieciom zabraniano mówić po polsku i zmuszano, by chodziły do rosyjskiej szkoły. Rodziców opierających się temu posyłano do ciemnicy (budynek szerokości trzech – czterech metrów, wkopany w głąb ziemi na jakieś trzy metry). Zarobki były tak małe, że w lecie głównym pożywieniem zesłańców były jagody, grzyby i ryby.
Położenie takie było do dnia, w którym rząd polski zawarł umowę z rządem sowieckim. Czas między zawarciem umowy a całkowitym uwolnieniem był jednym z najgorszych okresów, potem nastąpiła poprawa stosunków, lecz życie było tak samo ciężkie jak przedtem. Ja opuściłem osiedle 25 stycznia 1942 r., wyjeżdżając do wojska.
Miejsce postoju, 28 lutego 1943 r.