Kpr. Alfons Maculewicz, ur. w 1913 r., szewc, samotny.
Gdy byłem na terenach Łotwy, 10 stycznia 1941 r. zaaresztowano mnie pod zarzutem agitacji w mieście Talsi, gdzie byłem miesiąc na śledztwie NKWD. Potem przewieziono mnie do Rygi i tam w kwietniu tegoż roku dostałem wyrok ośmiu lat. Po wyroku przewieziono nas, czterech Polaków, do Leningradu, skąd w maju wywieziono nas do łagrów za rzekę Peczorę. Podróż trwała 24 dni, w wagonach było po 54 [ludzi]. Warunki były wiadome – nie wypuszczano nas z wagonów wcale, jeść dawano dwa razy dziennie i po 600 g chleba.
W więzieniu, jak też w łagrach, byli więźniowie tylko polityczni; inni byli osobno.
Jak pisałem, aresztowano mnie na Łotwie, więc nas było tylko czterech Polaków, a reszta to byli Łotysze. Dopiero w drodze do Leningradu przyłączyli do nas Estończyków. Szliśmy na północ za rzekę Peczorę ok. trzy tygodnie. Do 13. otdielenija przyszliśmy już po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej, więc warunki były tym gorsze, bo nie było dostaw ubrań, lekarstw itd. Pracowaliśmy po 12 godzin dziennie przy budowie kolei. W łagrze było ok. 600 Polaków. Łotyszów, Estończyków i Finów, [a] także kilku Litwinów było wszystkich ok. stu.
Każdy obcokrajowiec chorował na szkorbut (cynga). Za czasu mojego trzymiesięcznego pobytu w łagrze wypadków śmierci było ok. 20. Samych Polaków zmarło trzech, ich nazwisk nie pamiętam.
Spaliśmy pod gołym niebem ze dwa tygodnie, później pobudowaliśmy baraki. Łączność z krajem nam, jako więźniom politycznym w czasie śledztwa, była wzbroniona, a po wyroku wybuchła wojna, więc listów pisać nikt nawet nie próbował.
Życie koleżeńskie było bardzo dobre między wszystkimi narodowościami, z wyjątkiem Ruskich, no i Litwinów, [którzy byli] źle [nastawieni] do Polaków (z Litwinami żaden Polak nie rozmawiał).
Amnestię ogłoszono nam 27 sierpnia i od robót zwolniono od razu. Przywieziono nas nad rzekę Peczorę, gdzie był punkt zborny. Tam namawiano [nas], żebyśmy zostali w pracy jako wolni lub szli do Armii Czerwonej, lecz [chętnych] do pracy – jak ja widziałem – zostało tylko paru, a do wojska ruskiego nie widziałem takiego wypadku.
W 1940 r., będąc na Łotwie, widziałem, w jaki sposób odbywało się tam głosowanie do Wierchownego Sowieta. Każdy obywatel łotewski udawał się do urzędu gminy i z góry wyznaczane kandydaci przez jakiś komitet na powiat, których lista w danym powiecie już była gotowa [sic!]. Przychodził obywatel, wpisywano jego nazwisko i na paszporcie też notowano. Po głosowaniu [tych], których nie było lub [którzy] nie mieli w paszporcie pieczątki z głosowania, brali do więzienia.
Do polskiego wojska, cały czas jadąc, dostałem się w lutym bez żadnych większych trudności.