Franciszek Łopata, woj. nowogródzkie, pow. wołożyński, zaścianek Dubowice.
Metody badania: Byłem badany co pewien czas, [pytali o to,] jak się dostałem do niewoli, kim byłem, co robiłem, ile ziemi miałem, ile krów, koni, czy należałem do jakiejś partii. Ja mówiłem prawdę, co uważałem za stosowne co do mej majętności, a na inne pytania milczałem. To za to mi grozili białymi niedźwiedziami. Takie badania były bardzo często, o różnej porze dnia i nocy.
W transporcie – czy to na robotę, czy to przy przewożeniu z obozu do obozu – wsadzali nas na samochód trzytonowy od 27 do 35 ludzi. Musieliśmy wszyscy siedzieć na podłodze samochodu, zwróceni twarzą w jedną stronę i jeżeli ktoś się chciał poprawić, bo nogi cierpły, bo jeden na drugim siedział, to żołnierze sowieccy bili kolbami lub pięścią szturchali. Nawet za brzeg samochodu nie wolno się było przytrzymać. Jeżeli szliśmy na pracę, to ręce musiały być założone w tył, a podczas przejazdów lub przemarszów nie było mowy o załatwianiu potrzeb własnych.
Praca trwała dziesięć godzin, a nieraz i dłużej, temperatura i pogoda nie odgrywały żadnej roli. Jeżeli deszcz padał i ludzie nie bardzo chcieli pracować, to żołnierze sowieccy zbierali wszystkich jeńców w jedno miejsce i trzymali na deszczu przez cały czas pracy, a były wypadki, że kazali kłaść się na ziemię. W pracy była wyznaczona norma, jaką trudno było wykonać najsilniejszemu. Za niewykonanie jej dawali najgorszą strawę z kaszy jaglanej bez tłuszczu i 300, względnie 400 g chleba na dobę, na dodatek areszt (do aresztu rozbierano do bielizny, bez żadnego nakrycia, a nawet często w areszcie była woda).
Byłem w kopalni rudy w Krzywym Rogu. Tam były normy, których w ogóle nie można było wykonać, więc też nie płacili, a za pieniądze trzeba było żyć, bo inaczej jeść nie dawali. A jeżeli miałem pieniądze, to nie mogłem kupić tego, co chciałem, tylko 300 g chleba i zupę, więc sił do pracy nie miałem. Gdy nie szedłem do pracy, to przychodził jakiś nieznany mi [człowiek], ściągał za nogi z pryczy i pędził do pracy przy pomocy żołnierzy sowieckich. O modlitwie, niedzieli i świętach nie było mowy, kategorycznie zabronili się modlić. W dzień Wielkanocy chcieliśmy tylko śniadanie zjeść z kolegami, to przyszli żołnierze, zabronili nam i spisali nasze nazwiska.
Podróż spod Lwowa do Starego Bielska [Starobielska] odbywaliśmy częściowo pieszo, bez jedzenia i wody. Gdy jeńcy rzucali się za wodą, to eskorta wjeżdżała konno na ludzi i bili kolbami. Gdy ludzie padali na drogach z wycieńczenia, to żołnierze sowieccy ich dobijali.
Po trzydniowym marszu odpoczywaliśmy w jednym z obozów za Złoczowem – kilku jeńców zaspało ze zmęczenia i nie wyszli na zbiórkę do dalszego marszu. Żołnierze sowieccy sprawdzali baraki, tam ich zastali i na miejscu rozstrzelali.
Dalszą podróż odbywałem pociągiem. Tu chcieliśmy się podusić w zamkniętych wagonach bez powietrza i wody, tylko solą nas gościli, o pomocy sanitarnej nie było mowy. W małych wagonach mieściło się do 60 ludzi. Do obozu w Starobielsku nie mogliśmy dojść o własnych siłach.
Ja, niżej podpisany, jestem synem Kresów Wschodnich i stwierdzam, że wszyscy synowie tej ziemi są Polakami. Ja jestem Polakiem z krwi i kości i żadna siła mnie nie przerobi. Nie ma u nas, na naszych ziemiach wschodnich, innej narodowości, jak tylko Polacy.