10 lutego 1940 r. zjawili się w naszej osadzie Karolinowo, pow. dziśnieńskim, enkawudziści. Przeprowadzili u wszystkich rewizje, popychając bagnetami, kazali siadać na przygotowane sanie i podczas 40-stopniowego mrozu wieźli dwa dni do stacji Ziabki. Podczas tej podróży zamarzło kilkoro dzieci moich znajomych. [W drodze] z Ziabków do Kotłasu dali tylko dwa razy zupy. Z Kołtasu pięć dni wieźli nas saniami na czerewkowskoj rajon, posiołek Ust Zaruba, Łachenski liesopunkt.
Ludzie umierali jak muchy z wycieńczenia i przemarznięcia. W tym czasie zmarli i żona moja Anastazja (38 lat), i córka Janina (12 lat), i syn Stanisław (9 lat). Całą moją rodzinę zamordowali oswobodziciele.
Normy nikt nie mógł wykonać, więc chleba mogliśmy otrzymać najwięcej od 300 do 400 g i pół litra zupy-wody. Za spóźnienie do pracy o 20 min sadzali do karceru i dawali tylko 50 g chleba na dobę.
Na tym posiołku było 60 rodzin, z których zmarło 120 osób: z mojej rodziny troje – żona i dwoje dzieci; Penkalski – pięcioro zmarło; Berherd – troje. Reszty nazwisk nie pamiętam, zapamiętałem tylko sumę 120 trupów.
Za praktykowanie religii karano karcerem, krzyżyki, medaliki i książeczki do nabożeństwa odbierali, deptali nogami i wyśmiewali się z religii.
Jednego z nas, nazwiska nie pamiętam, zawołali do siebie striełki na czele z komendantem i zamordowali.
Strzelec Jan Hajkiewicz