Podpułkownik Stanisław Garniewicz, ur. w 1884 r., lekarz służby czynnej.
Wraz z całym szpitalem wojennym nr 303 zostałem wzięty do niewoli 17 września 1939 r. w Równem, gdzie jako transport kolejowy staliśmy na dworcu w przejeździe z Białegostoku do Tarnopola. Personel był internowany i umieszczony w koszarach wojskowych, a potem na terenie wojskowej piekarni „Sucharki”.
Tam zachorowałem na zapalenie płuc na skutek złych warunków higienicznych. Odesłany zostałem do szpitala polowego ([nieczytelne] Wojskowy Łódzki). W szpitalu opieka lekarska była pierwszorzędna, natomiast pielęgniarska (siostrzana) bardzo słaba. Wyżywienie nie dietetyczne, lecz dobre, leków brakowało. Nominalnie komendantem szpitala był ppłk lekarz Michałowski, faktycznie zaś rządziło trzech lekarzy Żydów (komunistów), którym ppłk Michałowski we wszystkim musiał ulegać. Wobec tego, że stan mój był bardzo ciężki, szczegółów nie pamiętam. Z tego szpitala ewakuowano mnie i innych do również polowego szpitala wojennego, byłego [szpitala] lubelskiego, do Dubna. Tutaj tak lekarze, jak i pielęgniarki byli bez zarzutu. Robiono wszystko ponad swe siły. Wyżywienie było możliwe, leki również, lecz z braku wody warunki higieniczne [były] bardzo złe. Nie zawsze można było się umyć, kąpieli nie było wcale. Na skutek tych warunków po zapaleniu płuc zachorowałem na furunkulozę. W takim stanie stanąłem na komisję lekarską (nasi lekarze i komisarz bolszewicki), która zwolniła mnie ze szpitala (szpital był zamknięty, jak areszt). Różnymi drogami, choć w ciężkim stanie, dostałem się do Wilna, gdzie byłem operowany. To było w grudniu 1939 r. i styczniu 1940 r. Od 8 lutego 1940 r. do 11 lutego 1941 r. pracowałem w Wilnie w Kasie Chorych. 11 lutego 1941 r. zostałem aresztowany przez NKWD w ambulatorium lekarskim i odwieziony do więzienia śledczego NKWD (lochy Dyrekcji Kolejowej).
Po trzytygodniowym pobycie odwieziony zostałem do dużego więzienia na Łukiszkach. W areszcie śledczym warunki higieniczne [były] straszne: ciemno, w drzwiach żarówka elektryczna dzień i noc, szalona wilgoć – ze ścian się lało, karmili [nas] z rana słodką herbatą i chlebem, na obiad zupą i kaszą, na ogół nieźle. Badano po kilka razy na tydzień lub i na dzień, przeważnie w nocy. Katowania i bicia wobec mnie nie stosowano, lecz jęki i uderzenia były dobrze słyszalne, gdyż odbywało się to nad moją celą. Siedziało nas w celi pięciu, w tym trzech Polaków, Litwin i Ukrainiec [?]. Kąpieli nie było. Klozet i umywalka [były] prymitywne, chociaż z bieżącą wodą. Badanie było bardzo przykre, bo pytano o jedno i to samo w ciągu kilku godzin. Śledztwo było niby zakończone i przewieziono mnie do więzienia na Łukiszkach. To dawne polskie więzienie było [nieczytelne]. Teraz na skutek dużej liczby więźniów (w celi, w której dawniej przebywały jedna, dwie osoby, teraz siedziało po pięć, sześć) spaliśmy na podłodze. [Męczyły nas] pluskwy. Klozet i kąpiel [nieczytelne]. Wyżywienie [było] bardzo skąpe, chociaż chleba dawano 600 g. Zupy [były] wodniste, kawa – czarna lura ledwo cukrzona. W celi mojej i innych siedzieli wyłącznie więźniowie polityczni: Polacy, Litwini, Niemcy i bardzo rzadko Żydzi. Dzień mijał na pogawędkach i wyglądaniu przez okno (było to surowo zabronione), skąd widziało się wchodzących do więzienia i tych, co szli do kąpieli. Widzieliśmy prawie wszystkich więźniów przebywających w więzieniu. Wszelkie wiadomości z zewnątrz przychodziły do nas dosyć szybko, była pewna organizacja. Tak przesiedziałem do 22 czerwca [1941 r.]. Mniej więcej 20 czerwca Wilno było bombardowane po raz pierwszy przez Niemców, 21 [czerwca] – po raz drugi, a 23 czerwca ładowali nas do wagonów i następnego dnia nad ranem wywieziono nas z Wilna.
Łączności żadnej z rodziną nie mogłem mieć, chociaż żona dostarczała mi czasem bieliznę i pieniądze. Przed wywiezieniem z więzienia słyszałem, jak rozstrzelano na podwórku więziennym kilkadziesiąt osób.
Wywożono nas w karetkach więziennych i ładowano do wagonów towarowych po kilkadziesiąt osób. W moim wagonie były 64 [osoby]. Z Wilna nas wieziono do Gorkij [?] krętymi drogami, byliśmy w drodze dwa tygodnie. Przez dwa pierwsze dni nie dawano nam pić i jeść, a na dworze był żar, w wagonie niemożliwie duszno. W wagonie był otwór w podłodze, gdzie się załatwiało potrzeby fizjologiczne. W drodze było trudno o wodę, nieraz braliśmy wodę z bagien. Przez dwa tygodnie otrzymaliśmy trzy kilogramy chleba i więcej nic. Wyczerpanie było tak silne, że niektórych zabrano na samochód sanitarny, na nosze. Resztę z dworca Gorkij [?] do więzienia odwieziono samochodami ciężarowymi. Więzienie to [było] bardzo duże, jakoby było 30 tys. więźniów [nieczytelne], nawet dzieci, [nieczytelne], Litwini, Polacy i trochę Żydów. Rozmieszczeni byliśmy w dużych i bardzo dużych celach, [mniej więcej] po 40, 75 i 300 osób. Cele w stosunku do liczby mieszkańców [były] bardzo małe, gdyż wszyscy nie mogli się ułożyć na pryczach, duża część mościła się pod nimi. Prycze to właściwie nie prycze, gdyż były zrobione nie z desek, lecz z młodych drzew przepiłowanych na pół, z sękami itd. Na tym spaliśmy. Posiłki: z rana chleb 400 g [?], wrzątek, obiad: zupa (?) wodnista z bobkowym liściem i dwie, trzy łyżeczki od herbaty kaszy lub grochu. Do zupy [przez] jakiś czas dawane były zepsute małe rybki. Dodatkowo dawano sól. Od chwili, kiedy nastąpiło porozumienie naszego rządu z ZSRR, zaczęli dawać po kawałku (trzy gramy) cukru i puszczać na codzienne spacery po 15–20 min. Co dziesięć dni była łaźnia i dezynfekcja ubrania. Wszy [było] mało, ale były pluskwy. Jak w celi, tak i w rozbieralni i ubieralni łaźni temperatura była bardzo niska, do dwóch – pięciu stopni ciepła. W celi, gdzie było 75 osób i duże czteropiętrowe prycze, na dole było zimno, a na górze tak duszno, że spano bez ubrania. Na początku w celach siedzieli wszyscy razem: Rosjanie, Ukraińcy, Litwini, Polacy, Białorusini, Żydzi itd. Po porozumieniu polsko-bolszewickim Polacy siedzieli osobno, ale wraz z przestępcami kryminalnymi.
Życie w celach było uregulowane dość dobrze: z rana modlitwa, sprzątanie, różne referaty, nieraz na wysokim poziomie jak odczyty z historii Polski, medycyny, ekonomii politycznej, sadownictwa, ogrodnictwa itd. W grupach były wykłady dla ludzi z wyższym wykształceniem. W święta [było] nabożeństwo odprawiane przez księdza, ewentualnie przez innych. Współżycie w celach było możliwe. Władze nadal przeprowadzały badania, rozmowy na tematy komunistyczne (propaganda). NKWD stale przeprowadzało rewizje i pilnowało, by w celach była cisza. Na doprosach już nie bito. W sierpniu zaczęto wywoływać Polaków grupami z celi. Jak się potem okazało, wypuszczano z więzienia.
Tak było i ze mną. 28 grudnia 1941 r. wypuszczono mnie i całą grupę z więzienia. Dostaliśmy się do placówki polskiej w Gorkim i stąd mnie skierowano do Buzułuku, do naszej armii. Łączności ani z krajem, ani z rodziną nie miałem żadnej. W więzieniu pomoc lekarska była niezła, śmiertelność bardzo mała. Infekcyjnych chorób epidemicznych nie było.
25 lutego 1943 r.