Wacław Brzezicki, kanonier, 22 lata, student, wolny.
Pod koniec grudnia 1939 r. wyjechałem do miejscowości Bitków k. Nadwórnej, by przejść granicę. Tu ukrywałem się przez ok. dwa miesiące, czekając na przewodnika. Gdy ten jednak się nie zjawiał, 28 lutego [wyruszyłem z] grupą 19 ludzi w kierunku granicy. Rozbiły nas jednak posterunki straży granicznej – 13 osób zostało zabitych, sześć zaś uratowało się, z czego trzy zmarły w szpitalu. Ja przedostałem się do Nadwórnej, a stąd – po wyleczeniu odmrożonych nóg – powróciłem do Lwowa. 13 kwietnia, w okresie masowego wywożenia, po raz drugi opuściłem Lwów, by przekroczyć granicę. Zostałem złapany we wsi Zielona k. Nadwórnej i stąd odstawiony do więzienia w Nadwórnej. Tu, po wstępnych przesłuchaniach, zostałem odesłany do Stanisławowa, lecz materiał obciążający był widocznie za mały [i] przeniesiono mnie z powrotem do Nadwórnej. I tak drogę tę odbywałem trzykrotnie. W końcu zostałem zatrzymany w Stanisławowie.
Warunki więzienne [były] dosyć ciężkie. W celach siedziało po 30–40 ludzi, w tzw. kaplicy – 200 osób. Stąd po dwumiesięcznym pobycie zostałem wysłany do obozu pracy w porcie Kandałaksza nad Białym Morzem.
Podróż [odbywała się] w warunkach niemożliwych – podczas czerwcowych upałów. Odżywiano [nas] chlebem, wodą i śledziami. Obóz pracy w Kandałakszy [był] dosyć dobry. Stan ludzi [wynosił] ok. 4000 [ludzi], z czego 80 proc. stanowił element składający się z samych złodziei [i] bandytów. Reszta [to byli] gospodarze wiejscy. Polaków [było] ok. 300.
Warunki pracy zimą [przedstawiały się] fatalnie, brakowało obuwia i odzieży, śmiertelność [była] dość duża. Teren [był] skalisty, miejscami zalesiony. Obóz mieścił się na zboczu góry, warunki mieszkaniowe [były] dość możliwe – baraki [były] piętrowe, drewniane, zimą ogrzewane. Warunki higieniczne [również były] możliwe – [była] łaźnia, [przeprowadzano] dezynfekcję.
Poziom umysłowy więźniów [był] bardzo niski, [powszechna była] niechęć do pracy. Nastawienie do Polaków [było] wrogie, [wyczuwalna była] chęć wykorzystania, często [zdarzały się] bójki i rabunki.
Zimą dzień [roboczy] zaczynał się o godz. 5.00 i trwał do 17.00 z godzinną przerwą, latem [trwał] dłużej. Normy [były] dość duże i w zależności od [wykonanej] pracy [otrzymywało się] wyżywienie. Opieka lekarska [była] dość możliwa. Pracowało dużo Polaków, lecz [spełnienie] warunków otrzymania zwolnienia z pracy [było] bardzo trudne.
Stosunek władz nadzorczych [do więźniów] zależał od przekupstwa. W razie przewinienia karano surowo [i] bezwzględnie. Nastawienie [?] do Rosjan [było] bojaźliwe. O Polsce, jej rządzie, władzach [i] religii wyrażano się szyderczo, obraźliwie, często nawet ohydnie i bluźnierczo.
Z towarzyszy moich pamiętam tylko Stefana Szymańskiego, Tadeusza Mazepę, Józefa Patendiuka, Murzorę, Jasińskiego, inż. Bożańskiego. Zostali oni rozproszeni po wielu innych obozach pracy z chwilą wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej. Ja zostałem wywieziony do obozu pracy na Workucie.
Tu warunki pracy znacznie się pogorszyły. Obóz, a właściwie jeden duży namiot, w którym przebywało ok. 200 ludzi, umieszczony był w samym sercu stepu. Praca [była] ciężka – przy budowie linii kolejowej Kotłas – Workuta. Warunki higieniczne [przedstawiały się] fatalnie. Pomocy lekarskiej [nie było] żadnej. [Męczyła nas] plaga komarów, [z powodu których] często chorowano [na] malarię. Wielka [też była] liczba nieszczęśliwych wypadków.
Zwolniony zostałem dopiero w miesiąc po ogólnej amnestii Polaków i na własną rękę przedostałem się do Buzułuka, gdzie jednak nie przyjęto mnie do armii. Wobec tego miesiąc jeszcze pracowałem w kołchozie za Samarkandą przy zbieraniu waty. Tam zostałem powołany do batalionu „Dzieci Lwowskich” w Tockoje.