Danuta Spittel, ur. 19 marca 1920 r. we Lwowie, wyznanie rzymskokatolickie, narodowość polska, panna, przy rodzicach (ojciec – major lekarz).
Sowieci po wkroczeniu na tereny polskie aresztowali mnie 22 września 1939 r. w majątku Turczynów [Turczynek], razem z właścicielką tego folwarku, panią Jadwigą Cieńską, którą przewieziono do więzienia w Tarnopolu, mnie zaś zwolniono po kilku dniach z milicji w Żołwicach [?].
Po raz drugi raz aresztowano mnie we Lwowie 1 kwietnia 1940 r. na dworcu, w chwili, gdy miałam odjechać do Stanisławowa. Przewieziono mnie do NKWD na ul. Pełczyńską, gdzie trzymano mnie cztery dni, a potem zamknięta zostałam w Brygidkach, gdzie byłam trzy miesiące aż do rozpoczęcia śledztwa, które toczyło się na Zamarstynowie i gdzie przeniesiono mnie jako więźnia politycznego. Aresztowana zostałam pod zarzutem przynależności do organizacji i zasądzona wyrokiem zaocznym na dziesięć lat ciężkiej pracy.
12 lutego 1941 r. przewieziono mnie do Starobielska, skąd 15 czerwca odesłano mnie wraz z innymi do obozu pracy na Workutę. Tam przebywałam aż do zwolnienia, do 17 września 1941 r. Dawne więzienie wojskowe zostało zamienione przez Sowietów na więzienie polityczne. W małej celi trzymano nas po 15–20 osób, tak że nie było mowy o tym, aby można spać w nocy. Prócz tego budzono nas ciągle na śledztwa, a potem czekałyśmy aż przyniosą lub przyprowadzą ofiarę śledztwa, zbitą i ledwie żywą, jak np. siostrę zakonną, Ukrainkę Olenę Witter. Utrzymywałyśmy ścisły kontakt z innymi celami wypukując alfabet przez ścianę. Przez ten właśnie telefon więzienny dowiedziałam się, że w trzeciej celi jest moja matka, o której aresztowaniu nic nie wiedziałam.
W więzieniu nie pracowałyśmy, ale też nie miałyśmy ani przesyłek z domu, ani listów, spacerów, kąpieli itp.
W obozie na Workucie używano nas do ścinania gałęzi, prania zatęchłych worków, wożenia mleka dziewięć kilometrów od obozu do stacji Czuma przez bagnistą tundrę.
W obozie pracy przebywałam ze swoją towarzyszką jeszcze z więzienia, Krystyną Albrecht-Całą, z którą potem dostałyśmy się jako siostry do sangorodka tylko dlatego, że na skutek zaczynającej się u nas podagry nie byłyśmy zdolne do żadnej pracy fizycznej na Workucie. W Sangorodku II, gdzie pracowałyśmy, leżeli jako chorzy porucznik Koc, rotmistrz Tawryczewski i major Lang.
Nadzorcy nasi w więzieniu i obozie, prócz ordynarnego zachowania się wobec nas i wyzwisk, na nic innego zdobyć się nie mogli. W więzieniu pomoc lekarska była wtedy, gdy już pacjent jej nie potrzebował. Na przykład hr. Tyszkiewicz, którego po śledztwie zamknięto do karceru, zmarł wskutek silnego pobicia, a my potem sprzątałyśmy ślady krwi z betonu.
Wreszcie 17 września 1941 r. zwolniono nas z Workuty. Pojechałyśmy do Kożwy, a stamtąd odesłano nas do Taszkentu, gdzie podobno miano tworzyć armię polską.
Niestety, znów zamknięto nas w kołchozach. Przy pomocy rotmistrza Adama Roztworowskiego udało mi się wyjechać do Taszkentu, a potem do Buzułuku, gdzie spotkałam swoją matkę już w szeregach Pomocniczej Służby Kobiet. Tam 3 stycznia 1942 r. zostałam przyjęta do armii polskiej. 5 lutego zaczęłam pracować jako siostra w ambulatorium dworcowym w Guzarze.