Krystyna Słowikowska, ur. 17 kwietnia 1921 r. we Lwowie, studentka, panna; siostra w szpitalu nr 3.
13 kwietnia 1940 r. w nocy wywieziono mnie z powodu aresztowania ojca (pułkownika) do Kazachstanu, kołchozu Burłagasz, który znajdował się na [stepie], bez najmniejszego krzewu, trawy czy strumyka. Dookoła, w promieniu 15 do 20 km, otoczony był gołymi górami, co stwarzało wrażenie żywego grobowca. Był to kołchoz kazachski, zamieszkały przez ludność zupełnie pierwotną, nie posiadającą minimum kultury, z gruntu złą i brudną. Mieszkałam w lepiance, w malutkiej izbie bez podłogi, okien, o nieotynkowanych ścianach. W lecie upały dochodziły do 60 stopni, w zimie natomiast mrozy do 70 stopni, a przy tym niesamowite wiatry, tak zwane burany, które niejednokrotnie przyczyniały się do strasznej śmierci – zamarznięcia. Tak, tak, kto nigdy nie żył w białym, pustynnym stepie, gdzie tak smutno duszy, kto nie zna wiatru buranu, co w głuszy wzywa żywioły do walki daremnie, ten nie zrozumie nigdy, co się dzieje w duszy człowieka w godzinie o zmroku, jakie go wiodą czarowne nadzieje w świat, gdzie nie słychać nawet własnych kroków.
O drewnie czy węglu mowy być nie mogło, jedynym opałem był tak zwany kiziak i to w tak znikomych ilościach, że przeważnie w izbie miałam 15–20 stopni mrozu.
Praca była bardzo uciążliwa – bądź to przy kopaniu kanałów melioracyjnych, bądź na traktorach, pługach, na sianokosach czy przy budowie. Początkowo nie dostawałyśmy żadnego wynagrodzenia, po kilku jednak miesiącach [naszych] starań zaczęto płacić, jednakże tak minimalnie, że wystarczało mi najwyżej na pół miesiąca. Więc gdyby nie własny przemysł czy przesyłane paczki żywnościowe od znajomych, nie wiem, czy miałabym dziś możność egzystencji. Przeżywałam nieraz chwile tak ciężkie, tak bardzo nieprawdziwe, że jedynie silne zaparcie się i nieugięta wiara w Boga pomogły mi wybrnąć z tych zawikłanych sytuacji.
Początkowo władze NKWD były ustosunkowane bardzo nieprzychylnie, z chwilą jednak [ogłoszenia] amnestii starali się zmieniać i polepszać warunki bytu.
Z chwilą, gdy radio zakomunikowało nam wiadomość o formowaniu się naszych oddziałów, natychmiast wyjechałam do Tocka [Tockoje], gdzie zostałam wzięta do szeregów Pomocniczej Służby Wojskowej Kobiet.
8 marca 1943 r.