Relacja byłego więźnia – łagiernika w ZSRR
Plutonowy Władysław Słomiński, 46 lat, st. strażnik graniczny, żonaty.
W nocy z 1 na 2 lutego 1940 r. o godz. 12.30 w nocy mój dom w Śniatynie został otoczony i po wezwaniu otworzyłem mieszkanie, do którego weszło dwóch NKWD-zistów i dwóch członków milicji. Po wejściu rozkazali podnieść ręce do góry i przeprowadzili rewizję osobistą, a następnie rewizję w domu. Wynik jej był negatywny, zabrano jednak moją książeczkę wojskową i legitymację Straży Granicznej.
Po rewizji zostałem odprowadzony do więzienia w Śniatynie, gdzie o godz. 2.00 w nocy wezwano mnie na przesłuchanie. Zarzucano mi pracę w wywiadzie rumuńsko-polskim, żądając wyjaśnień. Pobito mnie przy tym dotkliwie. Odpowiedzi moje nie były dla nich zadowalające, osadzono więc mnie w pojedynczej celi.
5 lutego 1940 r. wywieziono mnie pociągiem do więzienia w Czortkowie. Po przyprowadzeniu do więzienia odebrano moje generalia i osadzono mnie ponownie w odosobnionej celi. Trzy dni później wzywano mnie w nocy trzykrotnie na przesłuchanie. Tu również zarzucano mi pracę w wywiadzie i wymuszano zeznania, stosując kilkakrotne bicie po głowie i całym ciele. W Czortkowie przebywałem do 28 lutego w pojedynczej celi, będąc jeszcze siedem razy, zawsze w nocy, przesłuchiwany. Podczas przesłuchiwania zawsze stosowano bicie. 28 lutego wywieziono mnie do więzienia w Tarnopolu, gdzie zostałem osadzony w celi nr 9. Siedziało w niej już 89 osób aresztowanych pod zarzutem pracy w organizacjach faszystowskich itp. W tym więzieniu przebywałem do 3 grudnia. Tu również prowadzono dalsze dochodzenia po nocach i przez cały czas mego pobytu w więzieniu byłem 40 razy przesłuchiwany i bity. W więzieniu obowiązywał rygorystyczny regulamin, a wikt ograniczał się do herbaty bez cukru na śniadanie, wodnistej zupy fasolowej na obiad i 400 g chleba dziennie. Wszelki kontakt z rodziną był uniemożliwiony. Dwa razy w tygodniu przeprowadzano rewizję u każdego więźnia, rozbierając go do naga.
W więzieniu tym siedzieli Polacy, Ukraińcy i Niemcy. Stosunek Ukraińców i Niemców do Polaków był wrogi, a częste sprzeczki doprowadzały nawet do bójek, w następstwie czego wymierzano surowe kary Polakom.
3 grudnia 1940 r. wywołano mnie z celi i ogłoszono wyrok. Skazano mnie na dziesięć lat przymusowych robót w obozach karnych. W nocy z 3 na 4 grudnia wywieziono mnie wraz z innymi więźniami do więzienia w Charkowie. Umieszczono nas po 40 ludzi w wagonach towarowych, które zostały natychmiast zamknięte. Podróż trwała dziewięć dni. Pożywieniem naszym były śledzie i 400 g chleba dziennie, bez wody i płynów. Jeśli więźniowie uporczywie domagali się wody, wtedy konwojenci zamiast wody okładali więźniów kolbami karabinów, mówiąc: „Wody, sobaka, nie połuczysz!”. Wreszcie dojechaliśmy do Charkowa, gdzie samochodami przewieźli nas do więzienia. Tu przeprowadzono kąpiel i dezynfekcję i rozmieszczono nas po celach. Cele miały po pięć metrów długości, trzy – szerokości i trzy do czterech – wysokości. W takiej celi przebywało do 20 więźniów. Wikt był znośny i zezwolono nawet pisać do rodzin.
25 grudnia 1940 r. wywieziono nas do obozu na Uralu w swierdłowskiej obłasti, do miejscowości Iwdel. W łagrze zarządzono 14-dniową kwarantannę, podczas której zaczęto przyzwyczajać nas do robót fizycznych, jak rżnięcie drzewa opałowego. Wikt tutaj był znośny. Otrzymywaliśmy na śniadanie herbatę (bez cukru), na obiad – zupę i kaszę oraz 400 g chleba dziennie. Pozwolono również pisać do rodzin. Po zakończeniu kwarantanny podzielono nas na brygady robocze, obejmujące po 30 do 35 ludzi. Brygadierami w brygadach polskich byli Polacy. Łagier znajdował się w terenie lesistym i górzystym, otoczony był drutami kolczastymi z wieżami obserwacyjnymi. Na terenie tym znajdowało się 16 większych baraków. W obozie było ok. 3500 ludzi. Straż pełnili strzelcy NKWD. Każda brygada miała w baraku swój przedział, w którym umieszczone były nary bez sienników i bez koców. Tego nigdy nie otrzymaliśmy. Spaliśmy więc na deskach, podkładając spodnie, a nakrywając się tak zwaną kufajką. Wikt zależał od wypracowania obowiązującej normy. Były trzy kotły, to jest kategorie pożywienia (jakościowo i ilościowo). Jeżeli więzień nie wykonał stu procent obowiązującej normy, otrzymywał wodnistą zupę nawet bez roślinnego tłuszczu i 200 g chleba, a na noc zamykano go do karceru. Norma wynosiła siedem metrów sześciennych drzewa opałowego na człowieka. Czas pracy liczył się od godz. 7.00 rano do 20.00 wieczór. Czystość była względna, każdego tygodnia kąpiel, odbywało się strzyżenie włosów i zmiana bielizny. Również opieka lekarska była możliwa. Zwolnienia od pracy wyjątkowo były uwzględniane, jeśli były uzasadnione.
W obozie tym byli Polacy, Ukraińcy, Białorusini, Rumuni, Rosjanie oraz Żydzi. Współżycie więźniów na ogół było przykładne i znośne. Kategoria przestępstw zarzucanych więźniom dotyczyła wyłącznie spraw politycznych.
Władze NKWD odnosiły się do więźniów bardzo nieprzychylnie, wyzywano nas i za najmniejsze przewinienie bito i wsadzano do karceru. W karcerze również obowiązywała praca, wikt zaś był znacznie szczuplejszy, gdyż więzień otrzymywał raz na dzień wodnistą zupę i 250 g chleba.
Przez cały czas mego pobytu w obozie zmarło, jak mi mówiono, dziesięciu więźniów. Nazwisk nie pamiętam.
Łączność z krajem i rodziną utrzymywaliśmy.
30 września 1941 r. zwolniono nas grupami. Odszukałem swoją rodzinę, która była wywieziona 13 kwietnia 1940 r. do Semipałatyńska. Z rodziną byłem do 19 lutego 1942 r., następnie wyjechałem do Ługowej [Ługowaja], gdzie wstąpiłem do armii polskiej.