Dnia 31 stycznia 1947 r. w Końskich Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Niemieckich w Radomiu, ekspozytura w Końskich, przesłuchała niżej wymienioną w charakterze świadka. Świadek, uprzedzona o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk, zeznała, co następuje:
Imię i nazwisko | Helena Krajew |
Wiek | 30 lat |
Imiona rodziców | Berek i Rywka |
Miejsce zamieszkania | Pabianice, ul. Turyńska 50 |
Zajęcie | biuralistka |
Wyznanie | mojżeszowe |
Karalność | niekarana |
Przed wojną mieszkałam w Pabianicach, gdzie pracowałam jako biuralistka w firmie włókienniczej Fogel i Płotkin. Pod koniec 1940 r. wysiedlono mnie do Łodzi, gdzie pracowałam w niemieckim biurze wojskowym jako sprzątaczka, przy czym było nas 20 osób, Żydów, którzy tu pracowali u Niemców, a na wieczór byli odprowadzani do wspólnego lokalu, gdzie byliśmy pilnowani przez żołnierzy niemieckich. Raz dziennie dawano nam 15 deka chleba i wodnistą zupę.
Po sześciu tygodniach zostałam wysłana z transportem ok. 200 Żydów pociągiem do, zdaje się, [nieczytelne], ale po drodze przed Końskimi udało mi się uciec i przyszłam do Końskich, gdzie dwa tygodnie mieszkałam u różnych ludzi.
Gdy w Końskich utworzono getto, znalazłam się w nim. Przebywało tam kilka tysięcy Żydów z Końskich oraz z innych miast, którzy przedtem przyjechali do Końskich lub byli przytransportowani. W getcie dostawaliśmy na początku 20, a później 15 lub 10 deka chleba dziennie i zupę – początkowo dwa razy, a później raz dziennie. Z [powodu] ciasnoty pomieszczeń i nędznego odżywiania się w getcie panowały tyfus i dyzenteria, na które umierało 10 do 15 osób dziennie. W okresie półtora roku istnienia getta mogło być zabitych paręset Żydów za usiłowanie wydostania się z getta lub też za to, że chciało się wziąć żywność od Polaka przez druty. Zabójstw tych dokonywali żandarmi niemieccy, którzy pilnowali getta. Jeden z żandarmów zabił Żyda nazwiskiem Juda Brumsztajn [?] z Łodzi.
Pod koniec 1942 r. getto w Końskich zostało zlikwidowane przez Niemców, to jest przez miejscowych żandarmów, gestapo i przyjezdną formację niemiecką. Żydzi z getta w Końskich oraz z Radoszyc i Gowarczowa zostali wywiezieni w liczbie kilku tysięcy – dokąd, nie wiem, ale przypuszczam, że do obozów śmierci. Podczas wysiedlania zostało zabitych przez Niemców kilku Żydów. Pozostało w Końskich około stu Żydów, przeważnie chorych, którymi opiekowały się lekarz kobieta i cztery pielęgniarki, między nimi ja. Ze znalezionych później ukrytych Żydów Niemcy część zabili, część wysłali do Oświęcimia. Wiadomo mi o zabiciu przez Niemców ok. 50 znalezionych Żydów.
W tym czasie uciekłam z getta w Końskich i ukrywałam się w okolicach. Po dwóch tygodniach zostałam zatrzymana przez żandarmów i wywieziona do Oświęcimia z grupą ok. 50 dziewcząt żydowskich. W Oświęcimiu byłam trzy tygodnie w baraku, w którym było tysiąc osób. Dziennie dawali 20 deka chleba, 5 deka kiełbasy, obiad to była zupa dość gęsta. Cały dzień siedzieliśmy w baraku i wychodzić nie było wolno. Raz dziennie blokowa prowadziła po sto osób do ubikacji: o godz. 3.00 w nocy i o 4.00 po południu. Odbywały się apele, na których trzeba było stać po trzy – cztery godziny, bez względu na pogodę. Jeśli kogo brakowało, musieliśmy klęczeć po dwie – trzy godziny albo nie dostawaliśmy zupy. Przy przyjmowaniu do obozu zabrano nam całą odzież i ostrzyżono włosy, a dano tylko suknie bez bielizny i nie dano butów, a było to pod jesień. Widziałam, jak więźniowie wracali z pracy – za każdym razem przynosili parę trupów. Słabszych odsyłano do specjalnego bloku i stamtąd brano do gazowania, a następnie do pieca.
Po trzech tygodniach wybrano 200 osób, między nimi mnie, i wysłano na roboty do Niemiec, w zamkniętych wagonach towarowych. Żywności dali na dwa dni, jechaliśmy osiem, gdyż tory były zbombardowane. Przywieziono nas do obozu Bergen-Belsen, gdzie byliśmy sześć tygodni w namiotach w lesie, tam przyszliśmy do siebie, gdyż dawali jeść raz dziennie zupę, 20 deka chleba, do tego kiełbasy lub margaryny 5 deka. Później pojechaliśmy do obozu pracy do [nieczytelne] Hanower, gdzie pracowałam w fabryce amunicji. Odżywianie było marne, a praca wyczerpująca. Pracowało tam 1500 Żydówek, z czego 200 zmarło na tyfus i inne choroby, kilka wypadków śmiertelnych miało miejsce z powodu nieostrożności. Skutkiem wybuchu zginęło przeszło 20 osób. Męczono [nas] bezcelową pracą i bito, jeśli uważano, że ktoś nie pracuje należycie. Tam byłam aż do czasu wyzwolenia, to jest do maja 1945 r.