GÉZA MANSFELD

Po przerwie Przewodniczący zarządził przesłuchanie świadka Gézy Mansfelda, który zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Géza Mansfeld
Data i miejsce urodzenia 25 lutego 1882 r. w Budapeszcie
Imiona rodziców Pál i Kornelia Schönaug
Narodowość węgierska
Wyznanie protestanckie
Zawód lekarz, profesor farmakologii i patologii eksperymentalnej Uniwersytetu w Peczu
Stan cywilny żonaty z Márią Gráner (los żony nieznany), ma dwie córki: 22- i 26-letnia, jedna z nich przebywała w obozie w Birkenau, ma o niej pośrednie wiadomości

Świadek zeznaje w języku niemieckim.

Minister Rzymowski: W jakich językach i na jakie tematy publikował Pan swe prace?

Świadek: Publikacje moje obejmują sześć dużych tomów. Ogłaszałem je w językach niemieckim i francuskim. Najważniejsze z nich odnoszą się do serca, tarczycy i narkozy.

Minister Rzymowski: Kiedy, w jakich warunkach został Pan aresztowany? Kiedy przybył Pan do Oświęcimia? W jakich warunkach Pan tam przebywał i które ze swych przeżyć od czasu aresztowania uważa Pan za najważniejsze i nadające się do podania do opinii publicznej?

Świadek: Niemcy wkroczyli na Węgry 19 marca 1944 r. W godzinach przedpołudniowych 25 marca 1944 r. urządzili w mym mieszkaniu rewizję, przerzucili wszystkie rzeczy i kazali mi iść ze sobą. Odstawiono mnie do więzienia policyjnego w Peczu, gdzie otrzymałem osobny pokój. W tym samym czasie aresztowano w Peczu ok. 30 osób.

W więzieniu tym przebywałem ok. trzech tygodni. Przez cały czas byłem specjalnie traktowany, ponieważ zarówno władze uniwersyteckie, jak i studenci wysyłali delegację do gestapo z prośbą o zwolnienie mnie. Przez cały czas [mojego] pobytu [tam] łudzono mnie, że zostanę zwolniony. Dopiero 18 lub 20 kwietnia 1944 r. przyszedł oficer i oświadczył mi, że następnego dnia odchodzi transport i muszę z tym transportem odjechać. Rzeczywiście, tak też się stało, przewieziono mnie mianowicie do obozu w Oberlanzendorf, położonego ok. 20 km od Wiednia. Podróż odbyłem wraz z 34 innymi więźniami. W obozie pod Wiedniem byliśmy jeden tydzień i nic specjalnego o pobycie tam powiedzieć nie mogę. Chodziliśmy w naszych własnych ubraniach. Po tygodniu przewieziono nas do obozu w Mauthausen pod Linzem.

Poseł Kuryłowicz: Z jakich sfer rekrutowało się tych 34 więźniów? Czy byli tam sami inteligenci?

Świadek: Byli wśród nas rzemieślnicy, lekarze, adwokaci, a więc ludzie różnych zawodów i o różnym wykształceniu.

Doktor Kupferberg: Jakie przestępstwa zarzucano tym więźniom?

Świadek: Zauważyłem, że na liście, która została wręczona przy wsiadaniu do pociągu jadącego do Oberlanzensdorf, było napisane, iż jesteśmy wrogo usposobieni do Niemców.

W obozie w Mauthausen polecono nam się rozebrać, ostrzyżono nas, ponumerowano i umieszczono w kwarantannie. Będąc w kwarantannie, nie stykałem się z więźniami z innych bloków obozu, opiekowałem się tylko przebywającymi wraz ze mną chorymi.

14 czerwca 1944 r. wezwano mnie do politycznego kierownika obozu, który przedstawił mi rozkaz najwyższej władzy, SS z Berlina, zarządzający przeniesienie mnie jako pracownika naukowego do Instytutu Higieny w Oświęcimiu. Wydano mi moje ubranie i dwóch Unterscharführerów odwiozło mnie do Oświęcimia.

W obozie tym spędziłem pierwszy dzień w kwarantannie. Wieczorem tego samego dnia otrzymałem przydział do Instytutu Higieny. Okazało się, że instytut ten znajdował się w Rajsku, oddalonym o ok. 3,5 km od obozu. Pracowało tam ok. 100–110 osób, w tym ok. 50 naukowców. Byli to sami więźniowie. Na noc powracaliśmy do obozu, a rano doprowadzano nas codziennie pod eskortą do instytutu. Kierownikiem instytutu był dr Bruno Weber. Jego zastępcami [byli] dr [Hans] Delmotte, belgijski volksdeutsch rodem z Liège, i dr Hans Münch.

Początkowo zatrudniono mnie przy badaniach nad malarią. Były one przeprowadzane na zarządzenie najwyższego szefa instytutu, przebywającego w Berlinie, o nazwisku Mogilski lub Mogilewski [Mrugowsky]. Dostarczono mi na szkiełkach próby krwi, pobrane przez SS-manów od 100 tys. ludzi z okolicy Oświęcimia. Poinformowano mnie, że badania te przeprowadza się, ponieważ przed rokiem panować miała w okolicy Oświęcimia malaria, więc chodziło o stwierdzenie, czy choroba ta już wygasła. Drugą pracę wykonywałem na zarządzenie dr. Delmotte’a. Zebrał on materiał ze 120 przypadków zachorowań na tyfus plamisty, sporządził z tego protokoły, które oddał mi do zestawienia i opracowania. Trzecią pracą było badanie 16 tys. więźniów na syfilis, które przeprowadziłem w laboratorium znajdującym się na bloku 20.

W nocy 30 września 1944 r. polecono wszystkim więźniom z całego obozu stawić się nago w kąpieli. Gdy się tam zebrali, Unterscharführer Kaduk przeprowadził [wśród nich] selekcję. Odbywało się to w ten sposób, że więźniowie defilowali przed Kadukiem, a ten wskazywał na tych, którzy mu odpowiadali. Więzień wskazany przez Kaduka laską miał się zgłosić następnego dnia na bloku 10. i przeznaczony był do komina. Takich było ok. tysiąca, a między nimi i ja oraz trzech więźniów z mego komanda. Oficjalnie mówiono nam, że obóz będzie ewakuowany i dlatego wybiera się starszych, którzy pojadą koleją. Następnego dnia ustawiono nas, to znaczy wybranych przez Kaduka, na drodze do Birkenau. Pochód nie ruszył jednak w drogę, ponieważ była mgła, wobec czego obawiano się prowadzić więźniów, by nie zbiegli pod jej osłoną. Owi trzej z mojego komanda zostali wycofani z szeregu. Ja pozostałem nadal i gdy ok. godz. 9.00 rano mgła rozproszyła się, byłem przekonany, że pójdę na śmierć. Przed wyruszeniem defilowaliśmy jeszcze przed stołem, na którym siedział jakiś funkcjonariusz SS, wywoływał numery i zapisywał nazwiska. W pewnej chwili nadbiegł ktoś w stronę naszej grupy i wywołał mój numer. Gdy się zgłosiłem, oświadczono mi, że moje komando żąda wycofania mnie jako potrzebnego do pracy naukowca. Na skutego tego zostałem wyłączony z owej grupy straceńców. Jak się później okazało, znalazłem się w niej na skutek pomyłki pisarza blokowego.

Ocalenie zawdzięczam Polakowi Włodarskiemu, który zauważył moją nieobecność przy pracy, zawiadomił o tym dr. Müncha, a ten zatelefonował z instytutu do obozu i spowodował zwolnienie mnie. Jest to najsilniejsze z mych wrażeń obozowych.

Wszyscy czterej, to znaczy ja i owi trzej koledzy z naszego komanda, powróciliśmy do pracy w instytucie. Weber oświadczył mi wówczas, żebym codziennie chodził tam do pracy, bo pobyt poza obozem jest bardziej bezpieczny.

Tego samego dnia po powrocie do instytutu rozmawiałem z dr. Delmotte’em. Podenerwowany ostatnim przejściem zapytałem go wprost, jak to jest możliwe, by taki człowiek prosty i bez wykształcenia jak Kaduk przez zwyczajne wskazanie kijem mógł decydować o życiu lub śmierci tysiąca ludzi i skazywać ich na zagazowanie. Delmotte zapytał mnie, czy jestem pewien, że ludzie ci zostali zagazowani i skąd o tym wiem. Odpowiedziałem mu, że jestem tego tak pewien, jak on sam. Odpowiedzią Delmotte’a było krótkie: „No, tak”. Oświadczenie to utwierdziło mnie w przekonaniu, że wszyscy ludzie z tej grupy wyselekcjonowanej przez Kaduka, z której udało mi się w ostatniej chwili uratować, zostali zagazowani. Przekonanie to było zresztą powszechne.

W tym czasie przeprowadziłem wraz z dr. Münchem, u którego przydzielono mi specjalne laboratorium, badania nad działaniem sulfonamidów na króliki.

17 grudnia 1944 r. zemdlałem w czasie pracy w instytucie. Dostałem silnego krwotoku żołądkowego, wobec czego odwieziono mnie do szpitala, gdzie przebywałem aż do końca.

Posłanka Boguszewska: Jakie posiłki otrzymywali więźniowie i co się na nie składało?

Świadek: Rano i wieczorem jadłem w obozie, obiad spożywałem w instytucie. Więzień otrzymywał na cały dzień 300 gr chleba, rano dawano nam na śniadanie kawę, tzn. ciemno zabarwioną wodę, na obiad – wodnistą zupę: rozgotowane liście, buraki i jarzyny, wieczorem dwa razy w tygodniu margarynę, jeden raz kiełbasę i jeden raz ser. Przy tym odżywianiu straciłem w czasie pobytu w obozie 23 kg. Pracownicy zatrudnieni w Rajsku dostawali pięć razy w tygodniu ok. godz. 10.00 także trochę jałowego mleka.

Pewnego razu zapytałem Müncha, jak to się stało, iż z Mauthausen dostałem się do obozu i instytutu w Oświęcimiu. Wspominam o tej sprawie teraz, ponieważ wiąże się ona z przydziałem mleka dla więźniów zatrudnionych w instytucie. Münch odpowiedział, co następuje: pewnego razu zwiedzał Instytut Higieny najwyższy jego szef z Berlina. Po dobrej i zakrapianej alkoholem kolacji zapytał on, [w] czym może pomóc instytutowi. Zażądano od niego dodatkowego pożywienia dla więźniów zatrudnionych w instytucie oraz przekazywania do Oświęcimia z przeznaczeniem do prac w Instytucie Higieny wszystkich naukowców, którzy zostaną aresztowani i znajdą się w obozach. W ten sposób otrzymaliśmy mleko, no i ja na skutek tego zostałem przetransportowany z Mauthausen do Oświęcimia.

18 stycznia 1945 r. dokonano ewakuacji obozu, pozostawiając w nim tylko chorych. 21 stycznia 1945 r. wszyscy SS-mani zbiegli z obozu, tak że chorzy więźniowie pozostali bez dozoru. 25 stycznia 1945 SS-mani powrócili, ustawili chorych przed blokiem, rozdzielili na trzy grypy, to znaczy Żydów, aryjczyków i reichsdeutschów. Byliśmy przekonani, że po tej selekcji Żydzi zostaną wybici. W pewnej chwili powstało zamieszanie. SS-mani kazali nam wrócić do bloków, a sami znikli. Od tego czasu więcej ich nie widziałem. 27 stycznia wojska radzieckie zajęły Oświęcim.

Przewodniczący: Czy wyniki Pańskich badań potwierdziły przypuszczenie, że w okolicy Oświęcimia panowała malaria?

Świadek: Badania moje wykluczyły istnienie malarii. Nie stwierdziłem ani jednego pozytywnego wypadku.

Przewodniczący: Czy chorych na syfilis leczono normalnie, czy też przeprowadzano na nich eksperymenty i [jeśli tak, to] jakie?

Świadek: Jak już wspomniałem, zbadano 16 tys. osób, z czego trzbiakiem uzyskano wynik pozytywny w jednym procencie. Ponieważ uzasadniał on tylko podejrzenie choroby, wszystkich podejrzanych zbadano metodą Wassermanna. Uzyskano nią pozytywny odczyn w jednej trzeciej przypadków z owego jednego procenta wszystkich badanych.

Przewodniczący: Wiele kilogramów przybrał Pan na wadze od czasu oswobodzenia?

Świadek: Przybrałem 13 kg.

Posłanka Boguszewska: Czy Pana i ludzi z Pańskiej grupy traktowano lepiej jako naukowców?

Świadek: W związku z pracą, którą wykonywałem jako naukowiec, miałem do czynienia w miejscu tej pracy z lekarzami. Rozmawiali oni ze mną uprzejmiej niż z innymi więźniami, mnie osobiście nie bito. Gdy zachorowałem, dawano mi lekarstwa.

Poseł Kuryłowicz: A jak było na bloku?

Świadek: Na bloku, gdzie przebywałem po ukończeniu pracy, traktowano mnie jak każdego innego więźnia.

Poseł Kuryłowicz: Doktor Meisel relacjonował mi, że SS-mani, a więc personel podległy lekarzom kierującym Instytutem Higieny, traktowali i naukowców źle, bili ich i stosowali gimnastykę.

Świadek: Stwierdzam, że tak było, robiono to jednak z innymi, a nie ze mną.

Docent Hubert: Czy więźniom szczepiono tyfus i lues, czy też badano ludzi zakażonych tymi chorobami?

Świadek: O tyfusie plamistym nic bliższego powiedzieć nie mogę, bo gdy przybyłem do obozu, choroba ta już wygasła. Ogólnie zaznaczam, że badań chorych nie przeprowadzano z troskliwości o zdrowie [więźniów], chodziło po prostu o to, by przed Berlinem wykazać się sukcesami i pracą wykonaną w instytucie.

Docent Hubert: Czy wymienieni przez Pana lekarze są ludźmi o nazwiskach znanych w świecie naukowym i czy niemieckie uniwersytety utrzymywały z nimi kontakt?

Świadek: Brunona Webera uważam za dobrego bakteriologa. Zdaje się, że złożył pracę habilitacyjną na uniwersytecie w Monachium, gdzie ubiegał się o docenturę. Hans Münch pracował również w Monachium, w Instytucie Higieny Kiskalta, gdzie uzyskał nagrodę za jakąś pracę. Z nagrodą tą związane było stypendium, za które Münch miał wyjechać do Turcji, gdzie badał choroby infekcyjne. O kontakcie uniwersytetów z tymi ludźmi nie mam wiadomości.

Poseł Kornacki: Czy ci lekarze, a więc koledzy zawodowi, jako przełożeni pomagali wam w indywidualnych wypadkach, np. w [„organizowaniu”] jedzenia i papierosów? Czy pytali was o warunki życia w barakach? Jaki był ich indywidualny stosunek do więźniów i do Pana Profesora?

Świadek: O koleżeństwie nie było mowy, nie było również żadnej pomocy. Co najwyżej Weber interweniował w obozie, gdy któregoś z nas w baraku szczególnie źle traktowano. Interwencję taką przypominam sobie w związku ze skargą Paula Reichtela, którego pobił starszy bloku.

Nie wspomniałem dotąd o najważniejszym, a mianowicie o doświadczeniach wykonywanych na ludziach. W bloku 28. istniał pokój 13., w którym przeprowadzano eksperymenty na młodych mężczyznach. Najpierw tylko o tym słyszałem. Później spotkałem jednego z mych uczniów, który był lekarzem w tym właśnie pokoju. Było to pomieszczenie zupełnie zamknięte, nikt poza specjalnie przeznaczonymi nie mógł się do niego dostać, a z obecnych tam nikt nie mógł wyjść. Nawet potrzeby fizjologiczne załatwiano na miejscu. Uczeń ów, major lekarz, przebywa jeszcze dotąd w niewoli niemieckiej, dlatego wolałbym nie wyjawiać jego nazwiska. Wieczorem zaprowadził mnie do pokoju 13. Znajdowali się tam młodzi Żydzi, którym wstrzykiwano naftę i benzynę. Zapytałem owego lekarza, po co się to robi, przecież efekt tych zastrzyków jest znany i od dawna wypróbowany na zwierzętach. Odpowiedział mi, że eksperymenty te przeprowadza się na zarządzenie lekarza obozowego Kleina, który polecił przeprowadzenie ich na żądanie oficera z Wehrmachtu. Chodziło bowiem o dokładne stwierdzenie objawów chorobowych wywołanych tego rodzaju zastrzykami, gdyż stosowali je na sobie żołnierze niemieccy, aby w ten sposób uchronić się od pójścia na front. Przed ok. dwoma tygodniami wyjechał do Katowic więzień Imre Bárdi z Budapesztu, na którym dokonano zabiegu w pokoju 13. Badany on był pięciokrotnie przez komisję sowiecką, której podał również nazwisko owego oficera z Wehrmachtu. Tragiczny w tej sprawie był fakt, że połowa ludzi, na których przeprowadzano badania w pokoju 13., ginęła. Zastrzyki powodowały bowiem schorzenia i stan chorobowy, który wymagał pobytu w szpitalu przez czas dłuższy aniżeli 14 dni, a w obozie chorych dłużej niż dwa tygodnie, jako nieuleczalnych, palono w komorach gazowych.

Profesor Mysłakowski: Czy słyszał Pan o lekarzu Claubergu?

Świadek: Gdy przybyłem do obozu, Clauberga już tam nie było. Słyszałem, że robił eksperymenty ze sterylizacją kobiet.

Profesor Mysłakowski: Czy Instytut Higieny w Oświęcimiu miał na celu badania naukowe, czy też pracami jego chciano osiągnąć coś, co miałoby cel polityczny?

Świadek: Praca instytutu miała pozory pracy naukowej. Robiono ją jednak dla blefu, na oko, i – jak już wspomniałem – by popisać się przed władzami berlińskimi, jak ważna jest to placówka. Służył on również celom higieny praktycznej, badano tam np. wodę do picia.

Prokurator Pęchalski: Czy w czasie rewizji, przeprowadzonej przy aresztowaniu Pana, zabrano coś Panu?

Świadek: Przetrząsano wszystko, przewrócono cały dom, niczego nie zabrano, nic nie mówiono, tylko kazano mi iść do więzienia.

Obywatelka Nałkowska: Czy nie zauważył Pan wypadku, by któryś z owych niemieckich naukowców załamał się i upadł na duchu, widząc, że wykonuje prace będące tylko blefem, lub widząc tyle niepotrzebnego okrucieństwa?

Świadek: Byli to wszystko SS-mani. U SS-mana nie ma uczucia, traktuje on ludzi jak przechodzień mrowisko. Obojętne mu jest, czy zginie tysiąc czy 10 tys. ludzi. Były to wszystko osoby zupełnie nieczułe na ludzkie cierpienia. Warunki bytowania więźniów zupełnie ich nie wzruszały ani nie interesowały.

Poseł Kuryłowicz: W Instytucie Higieny badano również kiełbasę podawaną więźniom. Jakie były wyniki tego badania, czy była to kiełbasa świeża, jakie były jej składniki?

Świadek: Kiełbasę badano tylko bakteriologicznie dla stwierdzenia, czy nie zawiera ona zarazków paratyfusu.

Poseł Kuryłowicz: Czy wiadomo Panu, że lekarze niemieccy kazali więźniom opracowywać naukowo zagadnienie i opracowania więźniów oraz wyniki ich prac publikowali następnie jako własne prace naukowe?

Świadek: Jak już poprzednio wspomniałem, opracowałem dla Delmotte’a owe protokoły 120 przypadków tyfusu. Gdy pracę swą ukończyłem, Delmotte ją zabrał i wyjechał na ok. dwa tygodnie. Po tym czasie powrócił z tytułem doktora, który uzyskał na podstawie mej pracy, przedstawiwszy ją jako własną dysertację doktorską. Podobne prace wykonywali dla Niemców lekarze więźniowie Umschweif, Koblenz, Meisel i Lewin. Również Münch przeznaczył do opublikowania pod swoim nazwiskiem wykonaną przeze mnie pracę o działaniu sulfonamidów. Weber zatrudniał więźniów przy pracach nad grupami krwi, a wyniki miał również publikować jako własne prace.

(Stwierdzono, że świadek ma wytatuowany na lewym przedramieniu nr 189121).

Przewodniczący: Zarządzam przerwę do godz. 15.00.

Zakończono o godz. 13.30.

Niniejszy protokół jest przekładem stenogramu sporządzonego w 1945 r. z posiedzenia Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Oświęcimiu, które odbyło się pod przewodnictwem ówczesnego Ministra Sprawiedliwości Edmunda Zalewskiego.

Kraków, 18 grudnia 1946 r.