Dziewiąty dzień rozprawy, 20 marca 1947 r.
(Po przerwie).
Obecni jak w siódmym dniu rozprawy.
Przewodniczący: Wznawiam rozprawę Najwyższego Trybunału Narodowego. Proszę poprosić świadka Kłodzińskiego.
Świadek podał co do swej osoby: Stanisław Kłodziński, 29 lat, absolwent medycyny, stanu wolnego, wyznania rzymskokatolickiego, w stosunku do stron obcy.
Przewodniczący: Jakie są wnioski stron co do trybu przesłuchania świadka?
Prokurator Cyprian: Zwalniamy z przysięgi.
Adwokat Umbreit: Zwalniamy z przysięgi.
Przewodniczący: Trybunał postanowił przesłuchać świadka bez przysięgi. Proszę opowiedzieć, w jakich okolicznościach świadek znalazł się w Oświęcimiu i co może w ogóle w sprawie tej opowiedzieć.
Świadek: Dostałem się do Oświęcimia 12 sierpnia 1941 r. po przywiezieniu z więzienia na ul. Montelupich. Aby naświetlić sprawę wyraźnie i jasno, muszę się cofnąć do chwil poprzedzających aresztowanie, kiedy praca moja związana była z tak zwanym komitetem oświęcimskim, wyłonionym w Krakowie w związku z założeniem obozu w 1940 r..
Aresztowany byłem za wywiad, przeprowadzany na terenie więzień województwa krakowskiego i następnie samego obozu oświęcimskiego. Po raz pierwszy w Oświęcimiu przed aresztowaniem znalazłem się w grudniu 1940 r., kiedy wydelegowano mnie z tak zwanej grupy społecznej Oświęcimia, mającej pomagać obozowi, w celu załatwienia przyjęcia paczek dla więźniów. Ponieważ wiadomości, jakie docierały do ludności cywilnej, do Polaków w Generalnym Gubernatorstwie, były zastraszające, chodziło o zbadanie ich przez wypytywanie się okolicznej ludności o warunki w obozie. Zetknąłem się wówczas
z Lagerkomendantem Fritschem, który przyjął mnie zupełnie oficjalnie, jako lekarza Polskiego Czerwonego Krzyża i – o dziwo – po raz pierwszy zgodził się na transportowanie paczek żywnościowych do Oświęcimia. Paczki te zostały przysłane na święta Bożego Narodzenia w 1940 na 1941 r. i wtedy poszedł pierwszy raport władz ZWZ do Warszawy, po czym wiadomości o obozie w Oświęcimiu stawały się coraz dokładniejsze. Ludność okolicznych wsi została zaopatrzona przez grupę oświęcimsko-krakowską w pieniądze, w materiały takie jak swetry, rękawiczki, skarpety, w żywność, w lekarstwa, ponieważ zdawało się, że to jest jedyna możliwa, nielegalna droga, którą Polacy będą mogli nieść pomoc swoim aresztowanym współziomkom. Wynik tej akcji był niewątpliwie dorywczy i chaotyczny. Ludność cywilna sąsiednich wsi, szczególnie Brzeszcz i Jawiszowic, która stykała się z więźniami, narażając własne życie, podawała im odzież czy lekarstwa. Następnie zaczęto zbierać pierwsze raporty ze stanu obozowego i przysyłać je do Generalnego Gubernatorstwa. Z raportów tych już ówcześnie zdawano sobie dokładnie sprawę, czym był obóz oświęcimski i jakie były w nim warunki. Przychodziły wiadomości o stanie obozu, o dziennej liczbie trupów, o napływających tak zwanych Zugangach i z tego układano materiał, który drukowano czy to w prasie podziemnej, czy też przesyłano za granicę.
Kiedy w związku z tą pracą w 1941 r. w sierpniu znalazłem się jako więzień na terenie obozu oświęcimskiego, komendant obozu w przemówieniu do całego transportu zapowiedział nam, że życie nasze, o ile będziemy pracować normalnie, ogranicza się do trzech miesięcy. To były słowa ówczesnego komendanta obozu Fritscha. Mówił nam, że w normalnych warunkach, to znaczy nie kradnąc, a normalnie pracując, przeciętny człowiek w obozie nie może żyć dłużej niż trzy miesiące.
We wrześniu tegoż roku udało mi się nawiązać kontakty z grupą krakowską – już nielegalne. Te kontakty były oczywiście dorywcze. Przychodziły grypsy, odpowiadaliśmy z obozu jako więźniowie na te grypsy i w ten sposób wzajemnie informowaliśmy się o sytuacji w obozie i w kraju. Prócz tych raportów, które wpływały do Krakowa pod adresem pani Lasockiej, zaczęły przychodzić nasze zapotrzebowania. Ograniczały się one przede wszystkim do lekarstw. Poznaliśmy wówczas, że warunki na rewirze są straszne, że brak najprostszych środków jak aspiryna lub węgiel drzewny, że brak środków na świerzb – brakowało tak cennego środka jak mitigel, którym smarowali się chorzy. Lekarstwa przychodziły przez Rajsko, przez Bodendienstwirtschaft. Było to komando, gdzie wielu młodych ludzi, pracujących przy pomiarach pod późniejszy obóz, miało kontakty z ludnością cywilną, która mogła im podawać najrozmaitsze rzeczy, a oni następnie szmuglowali je do obozu; przenosili czy to w nogawkach od spodni, czy w butach, czy w czapkach i oddawali w odpowiednie ręce, które rozdzielały je potem między chorych. W ten sposób kontakty między obozem a ludnością cywilną trwały do 1942 r., kiedy w drugiej połowie tego roku utworzyła się już właściwa grupa Oświęcimia.
Mówię to w dużym skrócie, albowiem w międzyczasie były tak zwane wsypy. Pierwsza pochłonęła wielu naszych kolegów bez względu na przynależność partyjną, a nawet bez względu na narodowość. Ludzie ci z narażeniem życia oddawali usługi obozowi, zapominając o tym, że każdy krok grozi im śmiercią. Trudno w tym miejscu nie wspomnieć nazwisk: Edek Biernacki, Winogórski, „Skrzetuski”, czyli Pogonowski z Bodendienstwirtschaft. Większość ich już nie żyje, a ci co żyją, niestety są jeszcze w zapomnieniu.
Odnośnie do rewiru znalazłem się na nim dopiero po pół roku, gdzieś mniej więcej z początkiem 1942 r. Rozpocząłem pracę od najniższych funkcji, nie będąc zaangażowany jako lekarz. Byłem sanitariuszem, następnie tak zwanym Wachterem pilnującym bramy bloku, wreszcie zostałem lekarzem. Zastanawialiśmy się często w obozie, jaki jest właściwie cel rewiru, czyli szpitala, w tym okresie. Równocześnie bowiem, gdy w 1941 r. zaczęto budować Oświęcim, zaczęto stawiać również bloki rewirów. Jeżeli Oświęcim miał odgrywać rolę obozu zagłady, to w jakim celu budowano w tym obozie szpital? Zdawaliśmy sobie sprawę, że był budowany nie dla nas, ale dla zagranicy, dla instytucji międzynarodowych, jaką był Czerwony Krzyż w Genewie. Widocznie Niemcy liczyli się z tym, że do Oświęcimia przyjadą komisje międzynarodowe, które będą chciały sprawdzić, jaki jest stan sanitarny obozu. W rewirze, gdzie panował głód, brud, wszy i zimno, były dwie części luksusowe, nawet na europejską skalę, urządzone w okresie wojny: sala chirurgiczna i gabinet dentystyczny – Zahnstation. Kładziono wyraźny nacisk na te dwa miejsca, które tylko i wyłącznie pokazywano komisjom. Były to nie tylko komisje SS-mańskie, były również komisje z rozmaitych instytucji społecznych niemieckich, NSDAP – pokazywali, tłumaczyli własnym rodakom, że urządzenia sanitarne są postawione na wysokim poziomie.
Bezwzględnie, w tym życiu Oświęcimia konspiracja musiała odegrać zasadniczą rolę, albowiem lekarze nie mogli leczyć, nie mając lekarstw, nie można było mówić o pomocy, jeżeli wyżywienie, normalna ilość kalorii dziennie była dla więźnia, a tym bardziej dla wyczerpanego chorego, za mała. Ponieważ rewir był jednak miejscem, do którego bali się wchodzić SS-mani, a szczególnie te działy, na których leżeli chorzy na tyfus plamisty, brzuszny, dyzenterię, te miejsca były do pewnego stopnia bezpieczniejsze niż pozostałe części rewiru. Nic więc dziwnego, że więźniowie obmyślili, że będzie tutaj siedziba ich komórki konspiracyjnej, z której będzie można przekazywać wiadomości na zewnątrz. Jedną z głównych siedzib był blok 20, sala 3, gdzie dzisiejszy premier Cyrankiewicz przesiedział dłuższy czas, pisywał nocami, wydawał rozkazy, miał miejsca spotkań z kolegami z różnych komand. Było to miejsce stosunkowo bezpieczne, bo SS-mani zaglądali tam rzadko. Pamiętam wizytę Grabnera, który przyszedł na salę 3 bloku 20 sprawdzić personalia jednego chorego, który później miał zostać skazany na śmierć. Na sali musiał być Achtung, chorzy nieprzytomni powinni byli wyprężyć ręce, podnieść głowę do góry i w tej nieruchomej pozycji czekać, póki nie będą zwolnieni z tego rozkazu. Grabner wszedł. Zatrzęsła się sala od okrzyków Achtung. Z lękiem rozglądał się wokół, bo się bał, że z koców zostanie na niego strzepnięta wesz. Po dwóch słowach zamienionych z więźniem wyszedł z sali i nie chciał wracać, mimo że rozmowa powinna była trwać dłużej, bo więzień ten, mimo że w ciężkim stanie, był wezwany na rozmowę w politische Abteilung. To był 1943 r. Coraz bardziej masowo przychodziły lekarstwa przysyłane z Krakowa. Początkowo mało, potem przychodziły ilości fantastyczne – kilogramy chininy, litry opium, tysiące zastrzyków przeciwtyfusowych. Przysłano około 70 kilogramów surowej glukozy, którą można było przerobić na glukozę właściwą. To wszystko zostało rozdzielone między nasze laboratoria, obóz kobiet Jawiszowice, Brzeszcze, nawet obóz cygański czy familijny. Oprócz lekarstw próbowano zorganizować na większą skalę paczki żywnościowe, ale już z zagranicy. Po otrzymaniu spisów, gdzie było podane nazwisko, imię i numer więźnia, Kraków przesłał je do Szwajcarii do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Z końcem 1943 – początkiem 1944 r. dostaliśmy w Oświęcimiu wiele dokładnie adresowanych paczek z imieniem i nazwiskiem więźnia. Wywołało to naturalnie odpowiedni skutek wśród SS-manów, chodziło bowiem o to, żeby udowodnić SS, że są możliwości, by pokazać potomności i całemu światu rzeczy, które się w obozie działy. Rzeczywiście, wtedy SS-mani zlękli się, rygor się zmienił gwałtownie, skutkiem tych paczek było, że przysłano specjalną komisję, które miała za zadanie wytropienie i zlikwidowanie organizacji w obozie. Na szczęście to się nie udało. Jeżeli chodzi o moją pracę lekarską, to zajmowałem się głównie tyfusem brzusznym. Przez jakiś czas byłem na bloku durchfallowym, po czym przez dwa lata pracowałem na sali tyfusu plamistego. Że SS-mani nic nie robili w tym kierunku, żeby epidemię zlikwidować, to nie ulega wątpliwości. Likwidowano ją z grubsza, gdy zagrażała samemu wojsku, SS, natomiast wtedy, gdy miała tylko swoje endemiczne komórki w poszczególnych blokach, na tę rzecz zasadniczo nie reagowali.
Jeżeli chodzi o blok 20, miał on swój specyficzny charakter. Uwidaczniał się on w tym, że były tam choroby zakaźne, sala tyfusu plamistego, brzusznego, róży, dyzenterii, częściowo szkarlatyny, a na górze dwie wielkie sale gruźlicze. Niewątpliwie, nasilenie poszczególnych chorób łączyło się z porą roku czy traktowaniem ludzi w obozie. W okresie, kiedy ludzi więcej bito, naturalnie mieliśmy więcej przypadków wokółranowej róży. W okresie, kiedy nie funkcjonowały urządzenia higieniczne, kiedy wszy się mnożyły w wielkiej ilości, było olbrzymie nasilenie tyfusu plamistego. Gruźlica powoli, lecz systematycznie zabierała setki chorych. Jeżeli mówię o specyficznym charakterze bloku 20, to dlatego, że oprócz tego, że był blokiem zakaźnym, był on równocześnie blokiem doświadczalnym. Doświadczenia odnoszące się do tyfusu są mi troszkę bliżej znane, bo przy mnie były wykonywane. Lekarz Vetter, któremu firma Bayer płaciła za podanie pozytywnych wyników eksperymentalnych nowo wyprodukowanych leków, jeszcze bez składu chemicznego, które przesyłało się lekarzom, przyjeżdżał na blok 20, składał preparaty, polecał robić dokładne zestawienia historii choroby, w których się umieszczało działania poszczególnych nowych preparatów. Pamiętam dokładnie periton, płyn, który w objętości jednego litra wstrzykiwało się dożylnie tyfuśnikowi przez pół godziny o temperaturze mniej więcej 40 stopni. Ponieważ potajemnie w naszym laboratorium oświęcimskim zbadaliśmy skład tego płynu, więc zastosowanie jego było do pewnego stopnia uspokojeniem sumienia lekarskiego. Stwierdzono, że składał się on z dekstrozy, chlorku sodowego i roztworu fizjologicznego, a więc że niewątpliwie jest nieszkodliwy. Jednakowoż kiedy po 40 czy 50 wypadkach pozytywnego działania peritonu złożyliśmy odpowiedni raport Vetterowi z żądaniem dalszych ilości peritonu dla chorych, ten odmówił i powiedział, że nie ma dalszych próbek. Wystarczyło mu, że rezultat był pozytywny, raport jego do firmy Bayer wypadł pomyślnie, a chorzy, którzy byli tylko przez krótki czas królikami doświadczalnymi, nie mogli w dalszym ciągu otrzymywać tego środka.
Innym środkiem był B-10-34, prawdopodobnie zbliżony do sulfonamidów. Nie wywierał on szkodliwego wpływu, nie stwierdzono jednak jego pozytywnego działania u chorych zakaźnych, z wyjątkiem róży. Kazano go jednak stosować w dyfterii, w tyfusie brzusznym i plamistym, jakkolwiek uczeni powinni byli sobie zdawać sprawę, że nie będzie miał działania pozytywnego.
O zastrzykach fenolu zdaje się, że większość kolegów tu już mówiła. Nadmienię, że fenol, czyli kwas karbolowy stężony do 30 procent, był początkowo wstrzykiwany dożylnie, później dosercowo. Ponieważ miałem nieszczęście widzieć w kilku wypadkach, jak fenolowano ludzi, mogę stwierdzić, że śmierć następowała bardzo szybko. Po 30 sekundach chory tracił przytomność i w tym mrocznym stanie, kiedy można było jeszcze wyczuć jego tętno, był wyrzucany przez korytarz do tak zwanego Waschraumu w bloku 20, gdzie rzucano jedne zwłoki na drugie, a po skończonym fenolowaniu, obejmującym 50 – 60 osób, Leichenträgerkommando odwoziło ich do kostnicy albo wprost do krematorium.
Równocześnie w bloku 20 dokonywano sekcji. Zaangażowano tam profesora Olbrychta, który miał za zadanie stwierdzić na szeregu przykładów działanie preparatu zwanego rutenolem. Wyniki jego sekcji były zawsze negatywne.
Jeżeli chodzi o działalność lekarską, ja bym na tym skończył.
Przewodniczący: Świadek wspomniał, że był na oddziale tyfusowym. Czy mógłby świadek określić, jaka była mniej więcej śmiertelność dziennie w procentach?
Świadek: To było zależnie od nasilenia i od okresu choroby. Tak, jak we wszystkich epidemiach, w początkowym okresie nasilenie choroby i równocześnie śmiertelność są największe. Był okres, że wynosiła ona do 30 procent.
Przewodniczący: Jaki był mniej więcej stan ilościowy chorych?
Świadek: W okresie największego nasilenia epidemii było około 400 przypadków w ciągu jednego dnia.
Przewodniczący: Na tym bloku, czy w obozie?
Świadek: To był specjalny blok dla tyfusowych. Tam byli oni izolowani. Stan dochodził do 1,6 tys. – 1,8 tys.
Przewodniczący: Jak wyrażała się ta ilość procentowo?
Świadek: Dzienny przychód wynosił 200 osób w czasie dużego nasilenia.
Przewodniczący: A śmiertelność?
Świadek: Około 30 proc., a więc jakieś 50 – 60 wypadków dziennie.
Przewodniczący: Świadek wspomniał, że nie podejmowano żadnych zabiegów lekarskich?
Świadek: W początkowym okresie lekarze absolutnie nie mieli czasu, bo liczba nagromadzonych chorych na sali była tak olbrzymia, że nie można było ich obsłużyć en masse. Wybierano wypadki indywidualne, to znaczy takich chorych, którzy mieli szanse przetrwania i starano się ulżyć ich cierpieniom. Ale brakowało lekarstw i środków wszelkiego rodzaju.
Przewodniczący: Czy były selekcje w tym okresie?
Świadek: Tak.
Przewodniczący: Jak często?
Świadek: W 1942 i 1943 r. selekcje odbywały się prawie regularnie co miesiąc. W razie większego nasilenia napływu na rewir, selekcje mogły być dwa, a nawet trzy razy na miesiąc. Liczba osób, objętych selekcją wynosiła 30 do 40.
Przewodniczący: Świadek wspomniał o zastrzykach z fenolu. Czy świadek był przy tym zatrudniony?
Świadek: Nie.
Przewodniczący: A skąd świadek czerpie te wiadomości?
Świadek: Ponieważ na tym samym bloku, to znaczy na bloku 20, gdzie się to odbywało, mieszkałem, więc bywałem naocznym świadkiem.
Przewodniczący: Kogo poddawano tym zastrzykom?
Świadek: Przede wszystkim tych, których stan lekarz – po bardzo powierzchownym obejrzeniu – uznał za beznadziejny. Czasem, przy wyjątkowo złym humorze lekarza, wystarczała jakaś blizna pooperacyjna na brzuchu, na przykład po operacji wyrostka robaczkowego, żeby zakwalifikować chorego. Oprócz tego wykorzystywano fenol również jako środek usuwania ludzi skazanych wyrokiem politycznym, których wydział polityczny kierował na zlikwidowanie – z tym, żeby zamiast go rozstrzelać, poddać go zastrzykowi fenolu.
Przewodniczący: Czy kobiety i dzieci też były poddawane zastrzykom?
Świadek: O ile pamiętam, w 1943 r. grupa dzieci z Zamojszczyzny.
Przewodniczący: Dużo?
Świadek: Pierwszy transport około 48 dzieci, drugi transport około sześćdziesięciu kilku. Dokładnie nie pamiętam. Te zostały wszystkie zafenolowane i wysłane do krematorium.
Przewodniczący: Czy są pytania do oskarżonego?
Prokurator Cyprian: Świadek tu wspomniał, że Międzynarodowy Czerwony Krzyż, prawdopodobnie z Genewy, wysłał pewną liczbę paczek indywidualnych do poszczególnych więźniów w Oświęcimiu. Czy świadek wie, jak wiele tych paczek było?
Świadek: Według wiadomości, które otrzymaliśmy przez kontakt z Niemcami w paczkarni, stwierdziliśmy, że było ich z pewnością kilka tysięcy. Na obóz doszło 100 do 120, reszta została rozkradziona przez SS-manów.
Prokurator Cyprian: Czy paczki, które zostały doręczone, były adresowane do poszczególnych adresatów, czy zbiorowo?
Świadek: Były adresowane indywidualnie.
Prokurator Cyprian: Także i te, które przepadły?
Świadek: Tak.
Prokurator Cyprian: Czy ci, którzy otrzymali paczki, otrzymali je w stanie kompletnym czy nie?
Świadek: Ci, co otrzymali paczki, otrzymali je w całości. Musieli oni wysłać pocztówkę zwrotną, że otrzymali paczki całe i nienaruszone.
Prokurator Cyprian: Czy za tych, którzy paczek nie otrzymali, wysyłał ktoś pocztówki ze sfałszowanym podpisem po odebraniu paczek?
Świadek: Według naszych przypuszczeń, niepotwierdzonych, musiały być wysyłane pocztówki ze sfałszowanym podpisem.
Prokurator Cyprian: Czy ci, którzy otrzymywali paczki indywidualnie, nie mieli przykrości od władz obozowych?
Świadek: Ponieważ to było za Liebehenschela, nie mieli żadnych przykrości.
Prokurator Cyprian: A więc to było za Liebehenschela?
Świadek: Tak, wtedy, kiedy oskarżony przyjeżdżał do obozu w związku z Sonderaktionen-Höß.
Prokurator Cyprian: Czy świadek coś wie, żeby z Oświęcimia we wczesnym stadium podawano do prasy zagranicznej wiadomości, co się tam dzieje?
Świadek: Dopiero od roku 1941, mniej więcej listopad – grudzień.
Prokurator: Jaką drogą to szło?
Świadek: Szło to przez komendy pracujące na zewnątrz obozu, dochodziło do rąk ludności otaczającej obóz, szmuglowano te wiadomości do Krakowa, z Krakowa do Delegatury Rządu, a potem prawdopodobnie iskrówką albo przez specjalnego kuriera.
Prokurator: Gdzie to się ukazywało za granicą?
Świadek: Tego nie wiem.
Prokurator: Czy to przesyłanie wiadomości za granicę miało jakikolwiek wpływ na losy Oświęcimia?
Świadek: Myśmy tłumaczyli sobie w Oświęcimiu pewne okresy większego czy mniejszego terroru SS-manów właśnie tym, że zagranica w jakiś sposób interweniowała. W późniejszym okresie mogliśmy sprawdzić przez radio w obozie, że wiadomości są podawane przez radio Londyn. To było w roku 1943, 1944. W obozie więźniowie pracowali przy naprawie odbiorników radiowych – ci ludzie te wiadomości na własne uszy słyszeli i powtarzali potem nam. Była komenda elektrotechniczna, gdzie naprawiano radioodbiorniki SS-manów i gdzie udawało się złapać stacje zagraniczne.
Prokurator: Świadek mówił o zastrzykach fenolu, że po 30 sekundach więzień tracił przytomność. Czy to był okres bezbolesny?
Świadek: Pierwszy okres był bolesny. W wypadkach zastrzyków dożylnych śmierć następowała w okresie dwóch do trzech minut. Wystarczyły małe odchylenia, np. igła była zbyt gruba, a powodowało to wielką bolesność.
Prokurator: A zastrzyki dosercowe, czy są łatwe?
Świadek: Bardzo łatwe. Wystarczy długa igła 10 cm i przekłucie między trzecim a czwartym żebrem. Na wolności zastrzyki dosercowe są stosowane w przypadku adrenaliny.
Biegły Kowalski: Chcę postawić kilka pytań oskarżonemu.
Przewodniczący: Po skończeniu zeznań świadka.
Adwokat Umbreit: Świadek zeznał, że zastanawiano się nad tym, dlaczego w obozie wyniszczenia, jakim był bezsprzecznie Oświęcim, urządzono szpital, i że doszliście do przekonania, że robiono to na wypadek jakiejś komisji. Czy były jakieś komisje?
Świadek: Zagranicznych komisji nie było. Były komisje niemieckie, stosunkowo często: cztery, pięć razy do roku. Widzieliśmy przedstawicieli SS, partii NSDAP, a także ludzi cywilnych. Oprowadzano ich po takich blokach i takich miejscach, które absolutnie nie powinny budzić grozy wśród zwiedzających.
Adwokat: Czyli komisje te były czystą komedią?
Świadek: Były sztucznie robione.
Adwokat Ostaszewski: Świadek widział wypadki zagazowania, uśpienia fenolem, zastrzelenia. Chodzi o ustalenie, który z tych sposobów mordowania ludzi był – jeżeli tak można powiedzieć – najbardziej humanitarny?
Świadek: Jeżeli zastrzyki fenolu były szybko zrobione i bez uprzednich niedokładności, które się zdarzały – to niewątpliwie śmierć ta była najszybsza.
Adwokat: Świadek mówił o zmianie stosunków w Oświęcimiu w roku 1943, 1944. Świadek powiedział, że prawdopodobnie było to pod wpływem radia. Czy zdaniem więźniów Oświęcimia były w tym kierunku idące, że zmiana stosunków nastąpiła na skutek ustąpienia Hößa i przybycia Liebehenschela, czy też była podyktowana z góry?
Świadek: Ta zmiana, według naszego mniemania, była podyktowana z góry. Nie osoba Hößa decydowała w tym wypadku. Front się szybko zbliżał.
Adwokat Umbreit: Kto dawał te zastrzyki dosercowe? Czy jeden SS-man stale?
Świadek: Było kilku SS-manów, a oprócz tego dwóch więźniów: Pańszczyk i Walentynowicz, którzy na rozkaz władz niemieckich te zastrzyki dawali.
Przewodniczący: Świadek jest wolny.