Dziewiąty dzień rozprawy. 20 marca 1947 r.
Świadek podał co do swej osoby: Jan Grabczyński, 29 lat, doktor medycyny, żonaty, wyznania rzymskokatolickiego, w stosunku do stron obcy.
Przewodniczący: Jakie są wnioski stron co do trybu przesłuchania świadka?
Prokurator Siewierski: Zwalniamy z przysięgi.
Adwokat Umbreit: Zwalniamy z przysięgi.
Przewodniczący: Trybunał za zgodą stron postanowił przesłuchać świadka bez przysięgi. Proszę opowiedzieć nam, w jakich okolicznościach świadek dostał się do obozu, jakie tam spełniał funkcje i co z jego własnych przeżyć i obserwacji może powiedzieć w sprawie oskarżonego Hößa.
Świadek: W listopadzie 1942 r. zostałem aresztowany w Sandomierzu na skutek podejrzenia o udzielanie pomocy lekarskiej partyzantom i oskarżenia, jakobym był pochodzenia żydowskiego. Do obozu w Oświęcimiu zostałem przewieziony w grudniu 1942 r. Od drugiego dnia, początkowo jako chory, następnie jako pielęgniarz, później jako lekarz pracowałem na bloku 21, który był blokiem chirurgicznym. Początkowo pracowałem jako lekarz w górnej części bloku, który był blokiem ropnym, następnie od 1942 r. byłem lekarzem całego bloku chirurgicznego aż do kwietnia 1944 r. W kwietniu 1944 r. zostałem z obozu zwolniony, z zastrzeżeniem, że stoję do dyspozycji Standortarzta. Przewidywano dla mnie zajęcie w budującym się szpitalu SS. W sierpniu 1944 r., kiedy wykończenie szpitala zbliżało się, uciekłem i ukrywałem się w okolicy Krakowa.
W odniesieniu do oskarżonego Hößa chciałem podnieść jeden z faktów, odnoszących się do odpowiedzialności za tak zwane selekcje, które były dokonywane wśród chorych w obozie. Jak wiadomo, w październiku 1943 r. Höß odszedł ze stanowiska komendanta obozu, a został nim Liebehenschel. W pierwszych dniach listopada przez miejscowego Standortarzta Wirtza została w dość ostry sposób przeprowadzona selekcja. Wybrani do zagazowania chorzy zostali skomasowani na jednym bloku. Zdziwiło nas niesłychanie, gdy chorzy ci po dwóch dniach wrócili na swoje bloki. Jak mówili ludzie, którzy mieli być przy rozmowie Wirtza z ówczesnym komendantem Liebehenschelem, nie chciał on podpisać tej listy ludzi, którzy mieli iść do zagazowania. Wirtz również tej odpowiedzialności nie chciał wziąć na siebie i ludzie zostali zwolnieni. Przez cały czas późniejszy aż do mojego zwolnienia selekcje nie były już przeprowadzane. Co było potem, nie wiem.
W bloku, na którym pracowałem, kiedy przyszedłem, warunki w sensie pracy chirurgicznej były prawie niemożliwe. Na stosunkowo małej przestrzeni było zgromadzonych w mojej połowie bloku około 800 chorych. Chorzy chirurgicznie, którzy nie mogli się o własnych siłach poruszać, musieli się windować na łóżka jedno- albo dwupiętrowe. Znoszenie ich z tych łóżek, dokonywanie opatrunków sprawiało niesłychane trudności. Warunki higieniczne były bardzo złe. Na tych wąskich łóżkach tylko Reichsdeutsche, którzy mieli osobną salę, leżeli pojedynczo, aryjczycy leżeli po dwóch, a Żydzi nawet po trzech. Jeżeli wziąć pod uwagę, że byli to ludzie ciężko chorzy ze schorzeniami kończyn, leżenie po dwóch było dla nich niesłychaną męczarnią. Odżywianie szpitalne, jak wiadomo, było jeszcze gorsze niż w obozie, ponieważ chorzy byli pozbawieni tak zwanej tygodniowej Zulagi. Sprawiało to, że odporność organizmów była minimalna. Byle skaleczenie prowadziło do powstawania rozległych ropowisk, tak wielkich, jakich ja jako chirurg z 15-letnią praktyką na wolności nigdy nie miałem możliwości obserwować. Chorzy, często nieprzytomni, spadali z górnych łóżek. Sam miałem możność udzielenia pomocy około 18 chorym, którzy w dodatku do swego zasadniczego schorzenia skutkiem upadku z piętrowego łóżka doznali złamania bądź kości ramieniowej, bądź obojczyka.
Warunki, jakie panowały na sali chorych, były poniżej wszelkiej krytyki, natomiast sala operacyjna była wyposażona zupełnie nieźle, zarówno pod względem instrumentów, jak i materiału opatrunkowego. Tłumaczyłem sobie to w ten sposób, że lekarze SS mieli polecenie przejść przeszkolenie chirurgiczne. Było założenie, aby każdy z nich umiał dokonać niektórych zabiegów operacyjnych, jak amputacja, operacja wyrostka robaczkowego czy przepukliny. Tym tłumaczyłem sobie, dlaczego wyposażenie sali operacyjnej było mniej więcej przyzwoite. Z tych lekarzy, którzy kształcili się tam, byli: Entress, Lucas, Rhode, Thiele [Thilo?], Fischer, König. Oni nie liczyli się zupełnie z materiałem operacyjnym i uderzające było – abstrahując od ludzkiego podejścia – że Entress potrafił jednego dnia zoperować chorego, a w ciągu trzech następnych dni posłać go na śmierć przez zagazowanie bądź zastrzyk fenolu. Poziom wykształcenia tych lekarzy niemieckich, ich wiadomości były niezwykle małe. Było to z jednej strony straszne, a z drugiej wygodne dla nas, gdyż przy selekcjach mogliśmy stawiać diagnozę dobrą dla chorych i w ten sposób częściowo ratować ich od śmierci przez zagazowanie czy zastrzyk fenolu.
Wyposażenie oddziału chirurgicznego w leki było bardzo skąpe. Te, które dostawał oddział, urągały wszelkiej wiedzy lekarskiej. Dziennie dostawaliśmy kilkanaście tabletek sulfonamidowych na 600 – 800 chorych. Ratowaliśmy się tylko tym, co przynosili nam więźniowie pracujący bądź w aptece SS, bądź przy tak zwanej kanadzie. Była w tym wielka zasługa pracujących tam kolegów. Są to: Wesołowski, Toliński, prof. Olbrycht, kolega Sikorski, Szewczyk. Tragicznie przedstawiała się ilość środków nasennych lub odurzających. Przedmiotem usilnych moich starań było to, żeby zebrać odpowiednią ilość etylu czy chlorku etylu, żebyśmy mogli użyć ich w stosunku do chorych, u których koniecznie trzeba było przeprowadzić zabieg operacyjny. To, mogę powiedzieć, że udało się nam uzyskać w zupełności. Nie było chorych, którzy by byli operowani bez tych środków.
Na oddziale chirurgicznym był zupełny brak środków opatrunkowych w sensie szyn wyciągowych lub innych środków unieruchamiających koniecznych do leczenia złamań, które były częste przy tym systemie pracy, jaką wykonywali więźniowie. Ratowaliśmy się w ten sposób, że improwizowano nam to bądź w stolarni, bądź w ślusarni obozowej. Oczywiście, to były roboty robione na lewo, poza rozkazami obozu. W ten sposób sami musieliśmy organizować pomoc dla współwięźniów.
Jakie typy zabiegów operacyjnych były wykonywane? Największa ilość to były flegmony, które były wywoływane tym, że odporność organizmu była minimalna, tak że byle skaleczenie wywoływało stan zapalny. Stanowiło to około 80 proc. chorych, którzy się przez blok 21 przewinęli. Następnie były to przepukliny wywołane wyniszczeniem organizmu, wychudzeniem, to znaczy zupełnym spadkiem podściółki tłuszczowej. Następnie pewna część ostrych przypadków, które przy 20-tysięcznej masie więźniów, jaka była w Oświęcimiu, musiały się zdarzać. Następnie zabiegi wykonywane z polecenia bądź gestapo, bądź władz obozowych, jak sterylizacja lub kastracja. Były to zabiegi z wyroku sądu w wypadku tak zwanych Mischingów, gdzie chodziło o sterylizację, lub też w wypadkach pederastów, u których wykonywano kastrację. Prócz tego znany już z pewnością lekarz-lotnik nazwiskiem Schumann wykonywał kastracje ludzi, którzy byli naświetlani promieniami Roentgena.
Osobny zupełnie rozdział stanowili chorzy przywiezieni przez oddział polityczny. Byli to przeważnie partyzanci lub spadochroniarze schwytani na terenie Śląska, co do których oddział polityczny wykazywał ogromną pieczołowitość, chcąc utrzymać ich przy życiu dla zeznań. W tym wypadku wywierano nawet ogromną presję na mnie bądź na innych lekarzy oddziału chirurgicznego, żądając, aby ci ludzie zachowani byli przy życiu.
Do najtragiczniejszych przeżyć lekarza należała tak zwana selekcja, która była przeprowadzana tak na oddziale chirurgicznym, jak i na innych oddziałach. Polegała ona na przeglądzie wszystkich chorych. Była to zupełnie pobieżna ocena stanu chorego – na jeden rzut oka, jednym skinieniem ręki był skazywany na śmierć. Do marca 1943 r. selekcje były przeprowadzane w Oświęcimiu wśród wszystkich więźniów prócz Reichdeutschów. Od marca 1943 r. były przeprowadzane wyłącznie wśród Żydów. Za mojej bytności selekcje skończyły się z przybyciem komendanta Liebehenschela.
Przewodniczący: Czy świadek ma jeszcze coś do powiedzenia?
Świadek: W tej chwili nic więcej mi się nie nasuwa.
Biegły Kowalski: Czy wśród materiału obserwacyjnego, jaki był na oddziale chirurgicznym, były także kobiety?
Świadek: Z Brzezinki były przewożone chore z przypadkami nagłymi, to znaczy zapalenie ślepej kiszki, uwięzła przepuklina, zapalenie woreczka żółciowego.
Biegły Kowalski: A jeżeli chodzi o zabiegi chirurgiczne mające na celu sterylizację? Czy były one wykonywane?
Świadek: Owszem, były wykonywane. Takie operacje były robione zwykle na bloku 10.
Biegły Kowalski: A jeżeli chodzi o amputację jąder, czy obydwa jądra były usuwane, czy tylko jedno?
Świadek: To było robione z polecenia Schumanna, o którym wspominałem. Były wypadki, gdzie była stosowana chemikastracja, czyli usuwanie jednego jądra, i były nieliczne wypadki więźniów, u których wykonywano kastrację obustronnie.
Biegły Kowalski: Jaki był los ludzi po dokonaniu na nich operacji?
Świadek: Chory wracał na obóz.
Biegły Kowalski: A wycięte jądra dokąd się wyrzucało?
Świadek: Materiały te pakował Schumann do słoików z płynem ustalającym, prawdopodobnie roztworem formaliny, następnie było to pakowane w liczne pudła i wysyłane przez Schumanna osobiście.
Biegły Kowalski: Czy na oddziale chirurgicznym znajdowały się dzieci cygańskie z chorobą zwaną rakiem wodnym?
Świadek: Widziałem troje takich dzieci. Na oddziale chirurgicznym te dzieci nie leżały, tylko na bloku 28, albo też bywały odsyłane z powrotem do obozu cygańskiego.
Przewodniczący: Świadek wspomniał o naczelnym lekarzu blokowym. Co to była za funkcja?
Świadek: Każdy blok posiadał lekarza, który był odpowiedzialny przed naczelnym lekarzem za fachowe czynności na tym bloku wykonywane.
Przewodniczący: To byli lekarze więźniowie, a nie było żadnego niemieckiego lekarza?
Świadek: Szefem całego szpitala obozowego był Lagerarzt.
Przewodniczący: Ile bloków podlegało temu Lagerarztowi?
Świadek: Początkowo trzy. W lecie 1943 r. szpital został powiększony do pięciu bloków.
Przewodniczący: Jaki był mniej więcej stan chorych?
Świadek: Stan chorych wahał się zależnie od warunków. W zimie powiększał się, gdyż dochodziły liczne wypadki odmrożeń. Na ogół jednak liczba chorych wahała się od 1,8 tys. do 4,5 tys. chorych.
Przewodniczący: I na tę liczbę chorych był jeden lekarz Niemiec?
Świadek: Tak.
Przewodniczący: A ilu było lekarzy więźniów?
Świadek: Początkowo, przed moim przyjściem do obozu, lekarzy więźniów nie wolno było zatrudniać w szpitalu. Funkcje odpowiadające lekarskim spełniali ludzie niemający nic wspólnego z medycyną. Jednakże później Lageraltester „zielony” Niemiec, nazwiskiem Bock zgodził się na to, żeby kilku Polaków pracowało w szpitalu. Jednakże w wypadku jakiejś komisji czy odwiedzin władz obozowych musieli się oni ukrywać. Ukrywali się na strychu bloku 21 przykryci szmatami. Wychodzili, kiedy komisja odeszła.
Przewodniczący: Jak odbywało się przyjmowanie chorych do szpitala?
Świadek: Mówię o tych czasach, kiedy ja byłem. Chorzy zbierali się na ulicy lagru przed blokiem 28 koło godziny 5 rano. Po 6 wchodzili do izby przyjęć, która się znajdowała w bloku 28. Tam byli badani przez lekarza więźnia izby przyjęć. Dzielono ich na tych, którzy byli do przyjęcia do szpitala i takich, którzy po założeniu opatrunku lub podaniu lekarstwa wracali na komando. Chorzy, którzy byli zakwalifikowani do przyjęcia, czekali rozebrani do naga w tak zwanym Waschraumie. Koło 10 przyjeżdżał niemiecki Lagerarzt i zasadniczo on decydował o przyjęciu. Przy tych przyjęciach do szpitala na oko odbywała się czasami również selekcja. Jeden rzut oka Lagerarzta decydował, czy chory zostanie przyjęty, czy zostanie skazany na śmierć przez zastrzyk fenolu lub przy większej grupie zostanie wysłany na zagazowanie. Na ulicy lagru przy bloku 28 rano widziało się czasami bardzo tragiczne sceny, wyciąganie więźniów, którzy się zgłaszali jako chorzy z masy czekających. To byli przeważnie kapowie Niemcy, którzy nie chcieli, żeby z ich komanda ludzie szli do szpitala, ponieważ potrzebowali większej liczby rąk do pracy. Bili przy tym i nie chcieli puścić do szpitala.
Przewodniczący: Ilu chorych zgłaszało się przeciętnie dziennie na odcinku, gdzie świadek pracował?
Świadek: Były dni, kiedy przychodziło do 40.
Przewodniczący: Ilu procentowo przekazywano do szpitala?
Świadek: Ja miałem na myśli, że 40 przyjmowano na mój blok.
Przewodniczący: Ja się pytam, ilu zasadniczo zgłaszało się chorych?
Świadek: Około 180 – 200.
Przewodniczący: Więc zaledwie jedna czwarta czy jedna piąta mogła liczyć na przyjęcie do szpitala?
Świadek: Maksimum.
Przewodniczący: Czy ci, co się zgłaszali, nie byli chorzy?
Świadek: Byli chorzy, ale warunkiem przyjęcia do szpitala była choroba już bardzo poważnie zaawansowana. Profilaktycznego przyjmowania lub przyjmowania lżejszych przypadków nie było. Ja osobiście miałem sanitariusza Skibińskiego, studenta medycyny, który nim się dostał do szpitala do pracy, przeszedł ambulatoryjnie tyfus brzuszny, bo nie został przyjęty do szpitala. Znałem również lekarza, który również zanim pracował w szpitalu, a pracował na obozie, przeszedł tam tyfus, potem zapalenie płuc i z tymi chorobami nie został przyjęty do szpitala.
Przewodniczący: Dlaczego, jakie były motywy?
Świadek: Oświadczono mu, że nie jest chory.
Przewodniczący: Czy nie miał gorączki, czy były jakie inne kryteria?
Świadek: Ja uważam, że to był wynik polityki eksterminacyjnej.
Przewodniczący: Czy badano chorych, czy stwierdzano na podstawie badania, czy na oko?
Świadek: Na oko.
Przewodniczący: Czy lekarz więzienny miał wpływ na to, żeby chory dostał się do szpitala?
Świadek: Nie miał żadnego wpływu, to zależało od lekarza obozowego, tylko on miał prawo decydowania. Później, kiedy rozbudowano szpital, kiedy była stosowana polityka ochraniania sił roboczych, miał większy wpływ na przyjęcie, to było w tym czasie, kiedy zaczął iść przemysł wojenny jak Dawu, jak Praga Halle, gdzie pracowali robotnicy.
Przewodniczący: Czym to się tłumaczyło?
Świadek: Bo potrzebowali ludzi.
Przewodniczący: W jaki sposób przedstawiał świadek, że dany więzień powinien być przyjęty do szpitala?
Świadek: Ja nie byłem lekarzem przyjęć. Krankenbau był powiększony. Było więcej łóżek. Lagerarzt często się interesował, z jakiego komanda jest więzień.
Przewodniczący: | Czy był określony czas, przez który chory mógł przebywać w szpitalu? |
Świadek: | Ponieważ selekcja była przeprowadzana mniej więcej, co dwa do czterech tygodni |
Lagerarzt | oglądał chorych, oglądał karty gorączkowe. Te karty były mniej więcej takiej wielkości |
(świadek pokazuje), na okres dwóch tygodni. Jeżeli były dłuższe, składały się z trzech kart, to ci chorzy byli bardzo podejrzani i brano ich do gazu.
Przewodniczący: Czy wyrobiła się praktyka, że chory nie powinien dłużej przebywać w szpitalu?
Świadek: Praktycznie tak, oni uważali, że chory nie powinien być w szpitalu dłużej niż cztery tygodnie.
Przewodniczący: Świadek wspomniał, że Reichsdeutsche mieli osobne łóżka, a inni więźniowie byli ułożeni na pryczach?
Świadek: Reichsdeutsche na bloku 21 mieli osobną salę.
Przewodniczący: Inni więźniowie byli stłoczeni?
Świadek: Jak mówiłem, aryjczycy leżeli po dwóch, a Żydzi nawet po trzech.
Przewodniczący: Jakie były warunki higieniczne?
Świadek: Wystarczy, jeżeli powiem, że chorych budzono o 4.00. Ponieważ początkowo u nas na bloku nie było urządzeń do mycia się, wszyscy chorzy chodzący, te cienie chorych, były pędzone do godz. 5.30 przez podwórze, bez względu na porę roku, do Waschraumu, myli się i bezpośrednio po umyciu wracali.
Przewodniczący: A jeżeli chory miał gorączkę 40 stopni to także?
Świadek: Zasadniczo tak, ale Pflegerzy – sanitariusze – sami narażając się, zostawiali ich na łóżkach.
Przewodniczący: Jak wyglądały te łóżka, czy to były łóżka szpitalne?
Świadek: To były NS-bette, szerokości 55 centymetrów, o trzech kondygnacjach, jedna nisko nad ziemią, jakieś 70 centymetrów, druga, nad nią trzecia.
Przewodniczący: To znaczy, że szpital od bloku się nie różnił?
Świadek: Pod względem łóżek zupełnie się nie różnił.
Przewodniczący: Więc czym się zasadniczo różnił, dlaczego miał tę nazwę, że to był szpital?
Świadek: Dlatego, że chorzy mogli cały dzień być w łóżku.
Przewodniczący: Tylko to. A jakie było posłanie?
Świadek: Takie, jak w całym obozie, to znaczy wytarte sienniki z wiórami drzewnymi, bez poduszki, z brudnymi, zawszonymi, zaropiałymi i zakrwawionymi kocami.
Przewodniczący: Czy, układając chorych, segregowano ich według kwalifikacji chorobowej, czy dowolnie?
Świadek: Trzeba było bezwzględnie podlegać zarządzeniom Lagerarzta, który nie pozwalał na mieszanie niearyjczyków i aryjczyków i uważać na oddzielenie Reichsdeutschów od innych narodowości. W tych trzech grupach – Żydów, aryjczyków i Niemców – układaliśmy chorych według ciężkości choroby, dzieląc na Stuby, przeznaczając dla najciężej chorych większą liczbę Pflegerów.
Przewodniczący: Czy mogły być takie wypadki, że chory na zapalenie otrzewnej położony został obok chorego na tyfus plamisty?
Świadek: Oddział dla zakaźnych był osobno, w bloku 20. Chorych zakaźnych na bloku nie wolno było trzymać pod moją osobistą odpowiedzialnością. Pamiętam, jak zimą 1943 r. wybuchła dość duża epidemia tyfusu plamistego i kilku chorych musiałem przenieść. Miałem wtedy duże przykrości.
Przewodniczący: Chorzy na Durchfall byli oddzieleni?
Świadek: Tak, na bloku 20. Potem, kiedy dołączono blok 19, połowa tego bloku była przeznaczona dla Durchfall. Blok 28 był blokiem chorób wewnętrznych i schorzeń gardła, uszu i krtani. Blok 20 był blokiem chirurgicznym, 19 – zakaźnym, 18 – Durchfallu, 9 – rekonwalescentów.
Pożywienie w szpitalu było normalne lagrowe, bez dodatku dla ciężko pracujących, bo uważano, że chorzy jako niepracujący nie mogą dostawać Zulagu przewidzianego dla ciężko pracujących. W szpitalu rano chory dostawał kubek wywaru z ziół, zwanego herbatą, na obiad dostawał miskę zupy i kartofle, jeżeli były, na wieczór wywar z ziół i oprócz tego zmieniającą się ilość chleba, która wynosiła ćwierć bochenka chleba lagrowego.
W szpitalu zasadniczo była również i Dietkuche, która wydawała pewną ilość diet. One były zastrzeżone dla Reichsdeutschów i prawie wyłącznie oni dostawali wszystkie diety. Bardzo mała część mogła być przydzielona innym chorym. Początkowo było zastrzeżenie, że diet nie mogli dostawać chorzy Żydzi. Pożywienie było bez względu na rodzaj choroby. Ja osobiście na blok 21 dostawałem 20 czy 25 porcji dietetycznych. Stan chorego na przydział diety nie wpływał.
Diety i lekarstwa dostawaliśmy z apteki SS. Były poza tym możliwości inne, dlatego że w aptece tej pracownikami byli więźniowie, oczywiście pod kierunkiem lekarza SS. Kradli oni lekarstwa dla współwięźniów. Kiedy zaczęły przychodzić transporty żydowskie, które szły od razu do komory gazowej, Niemcy zgromadzili leki, gdyż w transportach byli lekarze, którzy przywozili dość znaczne ich ilości. Na rampie wszystkie te rzeczy były odrzucane na bok, ludzie szli do komory gazowej. Rzeczy te dzielono na trzy kupy: na jednej były lekarstwa i środki żywnościowe, na drugiej ubrania. Więźniowie pracujący w kanadzie sortowali te leki. Przechodziły one zasadniczo do apteki SS, gdzie miały być dzielone wśród SS-manów i ich rodzin, będących strażą obozową. Te ilości były bardzo duże. Miałem możność widzieć osobiście, kiedy byłem już poza drutami, piwnicę wypełnioną insuliną najrozmaitszych marek – holenderskiej, węgierskiej – przywożoną przez Żydów.
Była również apteka więźniów, która dostawała oficjalne przydziały z apteki SS. Jakie ilości przeznaczano na cały Krankenblock nie mogę powiedzieć. Wiem, że dzienny przydział dla 600 – 800 chorych, których miałem u siebie, wynosił 30 tabletek sulfonamidów, podczas kiedy minimalna dawka dzienna wynosiła sześć tabletek. O leczeniu oficjalnym nie mogło być mowy.
Jeżeli ktoś się wyleczył, to było to w dużej części zasługą współwięźniów, którzy pracowali w kanadzie czy w aptece SS i którzy dostarczali tych leków, przenosząc je z narażeniem życia przez główną bramę.
Przewodniczący: Świadek wspomniał o sali operacyjnej, która miała być dobrze wyposażona. Świadek twierdził, że to dlatego, iż niemieccy lekarze uczyli się tam zabiegów. Czy to byli lekarze dyplomowani czy studenci?
Świadek: Z wyjątkiem Königa byli to lekarze dyplomowani. To nie byli chirurdzy. Był jeden ginekolog. Mieli rozkaz, by na odosobnionych placówkach mogli wykonywać najprymitywniejsze zabiegi. Najpierw patrzyli, następnie asystowali, potem amputowali kończyny, robili operacje wyrostka robaczkowego, przepukliny. Odznaczył się dr Entress, który był dość długi czas lekarzem. To był lekarz, który uzyskał dyplom w roku 1939 w Poznaniu, a już w roku 1942, jak ja przyszedłem, prowadził najbardziej trudne operacje chirurgiczne, jak resekcje żołądka, operacje kamieni żółciowych, jedne z najcięższych zabiegów lekarskich. Uzyskał tę specjalizację w przeciągu dwóch lat, gdy tymczasem na wolności potrzeba na to minimum sześciu lat.
Przewodniczący: Czy zawsze stan choroby uzasadniał operację?
Świadek: Stan niektórych chorych był zgodny ze wskazaniami lekarskimi, ale znam wypadek, że Entress, który nie umiał zamknąć przetoki jelitowej – choroba polega na tym, że [błony] śluzowe jelita zrastają się ze skórą i zamyka się przetokę zabiegiem – nie mając odpowiedniego chorego, zszył pętle jelita ze skórą, a następnie dokonał operacji przebicia. Operacja ta była dokonana dla jego nauki. Takie operacje są znane, tylko on nie umiał ich wykonywać.
Czy były wykonywane inne nieuzasadnione operacje? Nie wiem. Ja znam tylko ten jeden wypadek. Operacji codziennie robiono cztery – sześć.
Przewodniczący: Czy były operacje nie uwarunkowane stanem choroby?
Świadek: Na pewno dowolnie. Dowolna była również technika operacyjna, a właściwie brak było tej techniki, tego doświadczenia operacyjnego.
Przewodniczący: W innych warunkach można by było tego chorego utrzymać przy życiu?
Świadek: Bezwzględnie.
Przewodniczący: Czy w związku z tymi zabiegami lekarze więźniowie byli używani do pomocy przy zabiegach stosowanych przez lekarzy niemieckich?
Świadek: Tak. Oni musieli asystować.
Przewodniczący: Jak to się przedstawiało?
Świadek: Normalna asysta chirurgiczna.
Przewodniczący: Czy taki lekarz więzień nie miał wpływu, jeżeli widział, że dokonywanie operacji nie pokrywa się z zasadami nauki chirurgicznej?
Świadek: To zależy. Na Entressa nie można było mieć żadnego wpływu, jemu wyperswadować się nie dało. Na innych, jak Fischera, Königa, Rhodego można było wpłynąć i muszę przyznać, że np. Fischer nigdy nie brał się do zabiegu, którego nie umiał zrobić, którego przedtem nie przestudiował albo nie widział, jak robił lekarz więzień.
Przewodniczący: Czy zdarzało się, że jeden z tych lekarzy niemieckich po dokonaniu zabiegu zdecydował przy selekcji wysłać chorego na zastrzyk fenolu czy do gazu?
Świadek: To nie jest odosobniony przypadek. Entress wielokrotnie wybierał chorych przez siebie operowanych, w kilka dni po zabiegu operacyjnym, a więc w takim okresie, kiedy nie mógł się jeszcze przekonać, czy operacja udała się, czy nie. Zatem nie był już nawet po prostu ciekawy zobaczyć, jaki był efekt zabiegu. Poza techniką operacyjną chory go zupełnie nie interesował. Nie interesował się chorym również w sensie diety, jaka była potrzebna po operacji, czy w sensie dalszego postępowania np. zagipsowania przy operacjach dokonywanych na kończynach.
Przewodniczący: Świadek wspomniał o zastrzykach z fenolu. Co świadkowi wiadomo o tym?
Świadek: Wiadomo mi, że w obozie np. przez dawniejszego lekarza, który był przede mną, nazwiskiem Schwele, były czynione próby znajdowania środków, które miały na celu zabijanie chorych. Początkowo robiono to przez zastrzyki z evipanu, jednak było to zbyt kosztowne i za wolno działało. Następnie, próbując rozmaitych środków chemicznych, doszli do fenolu. Początkowo dawali go dożylnie, jednak działanie było zbyt wolne, więc potem wypracowali metodę zabijania przez zastrzyk dosercowy.
Przewodniczący: Czy z rewiru szpitalnego zabierano chorych tylko na zastrzyk fenolu?
Świadek: Jeżeli była mała liczba chorych wybranych przy przyjęciu chorych na blok 28, to zabijano przez zastrzyk. Natomiast tak zwana selekcja obejmowała zwykle znaczną liczbę chorych. Dla przykładu podam, że przy pierwszej selekcji, jaka była po moim przyjściu, z mojego bloku wzięto 150 ludzi. Te wielkie ilości były mordowane przez zagazowanie. Przy małej ilości uśmiercano przez zastrzyk fenolu. Tych zastrzyków dokonywali SDG, a także SS-mani, którzy byli przydzielani do bloków szpitalnych i byli za to opłacani.
Prokurator Siewierski: Może pan doktor bliżej wyjaśnić kwestię selekcji? Mianowicie, czy była ogólna zasada, że każdy chory, który leżał na rewirze dłużej niż cztery tygodnie, podlegał już selekcji?
Świadek: To był princip, ale od tego były odstępstwa. Jeżeli chory wyglądał na oko nieźle, to mógł zostać. Przecież później wyrobiła się praktyka, że myśmy chorych wytargowywali, mówiliśmy, że prognoza dla tego chorego jest dobra, że on się w ciągu kilku dni wykuruje, albo ja np. mówiłem Königowi, że dany chory mnie interesuje z punktu widzenia naukowego – chociaż to była całkiem zwykła flegmona – i on często odstępował od wyroku śmierci na tego więźnia.
Prokurator Siewierski: Czym był König? On nie był lekarzem?
Świadek: On był absolwentem.
Prokurator Siewierski: Czy ci chorzy, którzy byli wyselekcjonowani, z punktu widzenia lekarskiego rokowali nadzieję przyjścia do zdrowia?
Świadek: Bezwzględnie tak. Nawet w warunkach obozowych. Gdyby ich potrzymać na rewirze dwa albo trzy tygodnie, to znakomita większość tych chorych, nawet w obozowych warunkach szpitalnych, mogłaby żyć, a nawet wrócić do pracy obozowej.
Prokurator Siewierski: Czy pan nie miał okazji pomówienia po ludzku z lekarzami niemieckimi, żeby przekonać się, jak lekarz niemiecki zapatrywał się na takie stawianie sprawy?
Świadek: Wszelkie rozmowy więźniów z lekarzami niemieckimi były wykluczone, a już specjalnie na temat ich pracy zawodowej w obozie. Maksymalna możliwość rozmów, jaką miałem, były to rozmowy czysto fachowe, a więc o metodzie operacyjnej, o postępowaniu operacyjnym, o wskazaniach. Ale rozszerzenie ich na inne sprawy poza czysto fachowymi było zupełnie niemożliwe. Tam był stosunek władcy do pyłu.
Prokurator Siewierski: Czy ta praktyka selekcji trwała do końca, czy były jakieś odchylenia?
Świadek: Do marca 1943 r. byli selekcjonowani wszyscy z wyjątkiem Reichsdeutschów, do października lub listopada 1943 r. byli selekcjonowani tylko Żydzi, a jak komendantem został Liebehenschel, to przez ten czas aż do mojego zwolnienia, to znaczy do kwietnia 1944 r., w ogóle selekcji nie było, nawet wśród Żydów. Jak mi mówią koledzy, z którymi się teraz stykam, potem selekcje zostały przywrócone.
Prokurator Siewierski: Czy znane są panu tego typu selekcje, zwłaszcza we wcześniejszych latach, kiedy stosowano jakiś sprawdzian, np. przeskoczenie rowu czy podobne rzeczy?
Świadek: W bloku szpitalnym tego rodzaju rzeczy nigdy nie były stosowane.
Prokurator Siewierski: Czy selekcja oparta była na jakimś rzetelnym badaniu lekarskim?
Świadek: Absolutnie żadnym. Selekcja wyglądała w ten sposób, że na końcu sali stawał Lagerarzt, przy nim stawali SGD i wszyscy chorzy zdolni do chodzenia, rozebrani do naga, z kartą gorączki w ręku, przechodzili koło nich. Selekcja kilkudziesięciu chorych nie trwała dłużej jak 20 – 30 minut. Polegała na przejściu chorych i rzuceniu na nich okiem przez Lagerarzta.
Prokurator Siewierski: Czy była stosowana przez was, lekarzy więźniów, jakaś sztuka, polegająca na usuwaniu ze szpitala chorych w obawie przed selekcją?
Świadek: Owszem, jeżeli dowiedzieliśmy się na czas o selekcji – to było zwykle ukryte. Ale jeżeli dowiedzieliśmy się np. poprzedniego dnia, to o ile możności wypisywaliśmy chorych. To było często trudne, bo chorzy nie rozumieli, że robi się to w ich interesie i nie chcieli odchodzić na obóz.
Prokurator Siewierski: Czy samo Durchfallen było dostatecznym wskazaniem do przyjęcia do szpitala, czy wymagane były jeszcze jakieś inne schorzenia?
Świadek: Początkowy okres Durchfallu nie był taki ciężki. Później chory nie mógł się ruszać, tak, że musiano ich przyjmować do szpitala. To byli chorzy, którzy byli po prostu wysuszeni. Jeżeli chory oddawał 30 – 40 stolców dziennie, to organizm był zupełnie odwodniony.
Prokurator Siewierski: Czy Durchfall był chorobą powrotną, to znaczy, czy chory mógł ją przechodzić powtórnie?
Świadek: Mógł przechodzić ponownie. Nie była to choroba zakaźna, ale polegała na zaburzeniu gospodarki białkowej, mineralnej i wodnej w organizmie wskutek głodu.
Prokurator Siewierski: To nie była choroba zakaźna?
Świadek: Nie, wiele badań przeprowadzonych przez kolegów w praktyce obozowej wykazało znakomitą większość wypadków zupełnej bezbakteryjności. Tak, że musiano przyjąć założenie złej przemiany materii.
Prokurator Cyprian: Czy świadek mógłby powiedzieć, czy Durchfall był znany poprzednio, czy też znany jest z życia obozowego?
Świadek: Trudno mi powiedzieć, w każdym razie ja się z tym poprzednio nie spotykałem.
Prokurator Cyprian: A czy znana była poprzednio nazwa Durchfall?
Świadek: Nie.
Prokurator Cyprian: To znaczy, że przedtem choroba ta nie była obserwowana?
Świadek: Jestem chirurgiem, nie zajmowałem się badaniem chorób zakaźnych, więc dokładnie na to pytanie nie mogę odpowiedzieć. Ja osobiście nie spotkałem się z tym wcześniej.
Adwokat Ostaszewski: Mam pytanie do świadka. Świadek mówił o operacjach dokonywanych przez młodych lekarzy niemieckich, względnie przez jeszcze nieukończonych lekarzy.
Świadek: Przez jednego absolwenta, reszta to byli lekarze.
Adwokat Ostaszewski: Świadek wspomniał o wypadku, że była robiona operacja, a w kilka dni potem operowany został wysłany na śmierć. Jak to świadek rozumie, dlaczego to było zrobione?
Świadek: Była dokonywana selekcja i ten chory został wybrany, tak jak i wielu innych.
Adwokat Ostaszewski: Więc tego nie należy rozumieć jako chęć ukrycia zabiegu operacyjnego?
Świadek: Nie.
Adwokat Ostaszewski: Było to tylko nieinteresowanie się chorym?
Świadek: Tak.
Adwokat Ostaszewski: Jeżeli chodzi o sterylizację, względnie kastrację. Przede wszystkim, jaka była różnica między jednym zabiegiem a drugim, a następnie jak one były robione, czy pod znieczuleniem i czy przez polskich lekarzy?
Świadek: Sterylizacja polegała na przecięciu przewodu, czyli sznura nasiennego. Kastracja polegała na zupełnym usunięciu jąder.
Adwokat Ostaszewski: Czy to było robione przez lekarzy polskich?
Świadek: Te zabiegi zasadniczo, jeżeli były dokonywane z wyroku gestapo, powinny być robione przez lekarzy niemieckich, ponieważ to były, że tak powiem operacje wyrokowe. Kiedy był Entress, który miał pewnego rodzaju technikę operacyjną w tym kierunku, to on z reguły wykonywał to sam. Później, gdy przychodziły tego rodzaju wyroki, ze względu na to, że niektórzy lekarze nie umieli robić tego zabiegu, zlecali wykonanie go w swojej obecności lekarzowi więźniowi.
Adwokat Ostaszewski: Czy to było robione zawsze pod znieczuleniem?
Świadek: Zawsze ze znieczuleniem lędźwiowym.
Adwokat Ostaszewski: Nawet z wyroku?
Świadek: Tak. Było to robione w warunkach aseptycznych.
Adwokat Ostaszewski: Jeżeli chodzi o zabiegi robione przez Schumanna, czy okaleczony wiedział o tym, że jest traktowany jako królik doświadczalny?
Świadek: Wiedział. Przedtem wszyscy byli naświetlani promieniami Roentgena.
Adwokat Ostaszewski: Tak, że zdawali sobie sprawę?
Świadek: Tak.
Adwokat Ostaszewski: Czy świadek był obecny przy dawaniu zastrzyków czy to evipanu, czy fenolu?
Świadek: Nie.
Adwokat Ostaszewski: Więcej pytań nie mam.
Przewodniczący: Świadek jest wolny.
Zarządzam 10-minutową przerwę.