MARIA ŻUMAŃSKA

Kraków, dnia 25 listopada 1947 r.

Maria Żumańska,
Polski Związek Więźniów Politycznych
Kraków, ul. Bankowa 8

Dodatkowe zeznanie Marii Żumańskiej

byłej więźniarki obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu

W sierpniu i wrześniu 1943 r. zostałam przydzielona do pracy w sekretariacie oskarżonej Mandel [Mandl]. Oddano mi wówczas tysiące kartotek zagazowanych Żydówek-więźniarek, w których polecono mi wymazywać względnie wyskrobywać przy pomocy żyletki litery „SB” (Sonderbehandlung) i zobowiązano mnie do tajemnicy [o] moich czynnościach.

W miejscu wymazywanych liter polecono mi wpisywać słowo verstorben. Domyśliłam się, że jest to robione w tym celu, aby zatuszować śmierć osób skazanych na zagazowanie [oraz] że załoga Oświęcimia [razem] z oskarżoną Mandl zrobiła to na własną rękę bez polecenia „góry”. Oskarżona Mandl oraz nieżyjący już dzisiaj Hössler kontrolowali osobiście kartoteki, czy nie znać na nich fałszowania. Następnie kartoteki te powędrowały do drewnianych skrzynek, które po jakimś czasie zniknęły z biur.

W tym czasie, dokładnie 11 września 1943 r., przeznaczono do gazu cały blok 25., w którym znajdowało się tysiąc, względnie ponad tysiąc, więźniarek-Żydówek, zdrowych i młodych. Zarządzono w obozie ścisłą Blocksperę, tzn. nie wolno było nikomu wyjść z bloku. Działo się to o godz. 15.00. Oskarżona Mandl wraz ze swoim sztabem stanęła u bram bloku 25. Obserwowałam całą scenę transportu przez okna Blockf ührerstuby, w której pracowałam, więc mogłam dokładnie widzieć zachowanie się oskarżonej. Gdy po swoje ofiary zajechały auta, przystawiono do nich schodki i przy pomocy kijów zmuszano więźniarki do wejścia na schodki. Ofiary broniły się rozpaczliwie, wiedząc dokąd jadą. Oskarżona często kopnięciem nogi „pomagała” takiej ofierze w zajęciu miejsca na tym karawanie dla żywych. W aucie działy się rozpaczliwe sceny. Jadące na pewną śmierć więźniarki płakały, krzyczały, żegnały się z nami przesyłając nam rękami ostatnie pozdrowienia. Wiedziały zapewne, że przylepione do szyb, obserwujemy ich tragiczne chwile. Wznosiły ręce do nieba, jakby błagały o cud, który się nie chciał stać.

W takich właśnie chwilach, oskarżona Mandl opowiadała swoim towarzyszom coś wesołego (jak się tego można było domyśleć), bo od czasu do czasu śmiali się, nie zważając zupełnie na rozgrywającą się tragedię. Oskarżona miała wówczas cyniczny wyraz twarzy, nie zważając na to, co działo się za jej zgoda i z jej polecenia. Po kilku minutach samochody wracały po nowe ofiary – po nowy rozdzierający powietrze krzyk. Po skończonej akcji auta wracające z krematorium przywoziły łachmany pomordowanych, a po godzinie buchający z krematoriów ogień dał nam znak, że okrucieństwu niemieckiemu stało się zadość. Wracała też do swego biura oskarżona Mandel, ale na jej kamiennej twarzy nie zauważyłam ani cienia wzruszenia, ani cienia wyrzutów sumienia.

Z takim samym lekkim sercem przeprowadzała oskarżona Mandel selekcje. Nieczuła na prośby, na błagania skazanych, jednym słowem – ab, kończyła prośby zwracających się do niej o darowanie życia.

Resztę drobniejszych faktów znęcania się nad więźniarkami, a prowadzących do celowego wyniszczenia, podałam w protokole.