KAZIMIERZ GŁAŻEWSKI

Protokół przesłuchania świadka Kazimierza Głażewskiego, cieśli z Warszawy, [zamieszkałego przy] ul. Przemysłowej 2, który po należytym zaprzysiężeniu zeznaje:


Imię i nazwisko Kazimierz Głażewski
Wiek i miejsce urodzenia 34 lata, Warszawa
Narodowość polska
Miejsce stałego zamieszkania Warszawa, ul. Przemysłowa 2
Obecne miejsce zamieszkania Hohne (Belsen), obóz w Niemczech, blok 85, pokój 29

12 sierpnia 1940 r. – mieszkałem [w tym czasie] w Warszawie – odbyły się masowe aresztowania przez Niemców wszystkich mężczyzn Polaków zamieszkałych w mojej dzielnicy. Znalazłem się pomiędzy tymi aresztowanymi i 15 sierpnia 1940 r. wysłany zostałem do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, gdzie przebywałem przez 4 lata i 14 dni. 29 sierpnia 1944 r. wysłany zostałem do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Byłem tam dziewięć dni, a stamtąd wysłano mnie do obozu w Swinemünde [Świnoujściu], gdzie przebywałem aż do 9 kwietnia 1945 r., po czym wysłano mnie znów do Belsen.

W więzieniu w Oświęcimiu pracowałem jako cieśla. Byłem w komandzie liczącym ok. 50 cieśli i zwykle wysyłani byliśmy do pracy w fabrykach położonych w pobliżu obozu.

W Oświęcimiu często byłem świadkiem bicia i okrucieństwa. Nierzadko sam byłem bity przez kapo z mojego komanda, nazwiskiem Balke, bił mnie ręką i kijem. Balke zwykł był mówić, że to bicie nas było rewanżem za to, co myśmy zrobili Niemcom.

Szefem SS-manów w moim komandzie był Unterscharführer Blankie [Blanke?]. Chociaż prowadził on nasze komando, nie znał się na ciesielstwie, co było powodem [tego], że dawał nam często roboty niemożliwe do wykonania. Gdyśmy odpowiadali, że nie możemy tej roboty zrobić, począł nasz bić. Ulubionym jego narzędziem był bat, musieliśmy się ustawiać w szeregu, a on przechodził i nas bił. W ten sposób często byłem bity przez Blankego.

18 stycznia 1942 r. przybył do obozu Obersturmführer Aumeier. Wspominam o nim ze względu na dwa incydenty, o których niżej mowa. On szczególnie zamieszany był w te wypadki. Przypominam sobie także, jak przy jednej okazji zwrócił się z przemową do więźniów i powiedział nam, że żaden z więźniów w obozie nie ma prawa żyć dłużej niż trzy tygodnie.

19 marca 1942 r. Aumeier jak zwykle prowadził apel. Trzymał w rękach listę i wywoływał z niej nazwiska ok. 180 więźniów. Z wszystkich ich utworzono jedną grupę i widziałem, jak odmaszerowali oni do bloku 3. W tym czasie moje komando pracowało całkiem blisko obozu. Wyszliśmy później jak zwykle i w jakiś czas potem, po zakończeniu apelu, widziałem znów tę grupę więźniów. Odchodzili z bloku 3. do 11.

Po południu, gdy powracałem z pracy, zauważyłem za blokiem 11. pewną liczbę załadowanych trupami wozów. Krew z nich ciekła, a ponieważ wszystkie te wozy były odkryte, przeto mogłem widzieć ciała, które wyglądały tak, jak gdyby [ludzie ci] dopiero niedawno umarli. Było tych wozów około czterech.

29 października 1942 r. zdarzył się podobny wypadek podczas apelu. Aumeier znów wywoływał z listy dużą liczbę więźniów. Zdaje mi się, że wywołano razem ok. 300 więźniów. Podobnie jak w poprzednim wypadku odmaszerowali oni do bloku 3., a potem do 11., jednak tym razem widziałem, że ich ręce były z tyłu na plecach związane drutem.

W tym czasie przebywałem na bloku 11. Blok ten był blokiem karnym. Powróciłem po południu z pracy. Zapytałem moich przyjaciół, którzy w nim mieszkali, co się stało w więźniami. Powiedzieli mi, że widzieli, jak więźniów zabrano na małe podwórze między blokami 10. a 11. Znane ono było wśród nas jako „arena śmierci”. Więźniowie musieli wchodzić pojedynczo na ten podworzec i stanąć twarzą do muru. Każdy z tych więźniów został potem zastrzelony strzałem w tył głowy przez Rapportführera Palica [Palitscha]. Zapamiętałem sobie te dwie sytuacje szczególnie dokładnie, ponieważ – chociaż zdarzały się dotąd wypadki uśmiercania więźniów – to nie widziałem ani nie słyszałem dotychczas o masowych egzekucjach, jak te właśnie.

Jednego człowieka szczególnie sobie zapamiętałem, a był nim Pilarek. Po raz pierwszy zobaczyłem go w czerwcu 1940 r. Był on kapo prowadzącym komando, które pracowało w podworcu z drewnem i miało do czynienia z drewnem. Więźniowie, którzy pracowali w tym komandzie, musieli wyładowywać drewno i układać w stosy. Być wysłanym do tego komanda uważane było za rodzaj kary. Często musiałem iść na podworzec z drewnem po drewno potrzebne do mojej pracy i nierzadko widziałem, jak Pilarek bił więźniów.

Na jesieni Żyd polski, który poprzednio pracował w moim komandzie, pracował w komandzie Pilarka. Nie znam jego nazwiska, jednak dobrze go znałem z widzenia. Pewnego dnia w tym czasie udałem się po drewno na podwórze z drewnem i zobaczyłem, jak tego Żyda polskiego Pilarek włóczył po ziemi, kopał go po ciele i bił po piersiach. Człowiek zdawał się tracić przytomność i Pilarek go zostawił. Po upływie kilku minut więzień zaczął się poruszać i Pilarek znów począł go kopać po ciele i piersiach, a także szturchał go obcasem swego buta po twarzy. Gdy odchodziłem z podworca z drewnem, człowiek ten leżał na ziemi nieprzytomny.

Dwie lub trzy godziny później widziałem, jak czterech ludzi z komanda Pilarka odnosiło ciało tego człowieka do bloku, w którym mieszkał. Przekonany jestem, że więzień ten zmarł, w przeciwnym bowiem wypadku jego towarzysze byliby go zanieśli do szpitala (rewiru). Było rzeczą przyjętą zanosić zwłoki z powrotem do tego bloku, w którym żył, ażeby w ten sposób wszyscy policzeni więźniowie być mogli przy sprawdzaniu ich liczby.

Inny jeszcze wypadek, który dotyczył mego przyjaciela, wydarzył się na początku 1943 r. Ten mój przyjaciel nazywał się Józef Ratajski i pracował w moim komandzie. Zaniemógł on na zdrowiu do tego stopnia, że nie mógł pracować, i odesłany został do komanda Pilarka.

Pewnego dnia w tym czasie dowiedziałem się, że mój przyjaciel jest w szpitalu, i poszedłem tam go odwiedzić. Twarz jego pokryta była guzami od pobicia i na jednej stronie miała głębokie wcięcie. Oznajmił mi, iż lekarz powiedział mu, że miał także złamane trzy żebra. Oświadczył mi też, że zranienia te pochodziły od bicia przez Pilarka, który bił go za to, że pracował powoli. W kilka dni po tej wizycie, gdy przyjaciel mój nie wyszedł ze szpitala, spytałem kierownika bloku, jak się choremu powodzi. Ten oznajmił mi, że powiadomiony został przez szpital o zgonie mego przyjaciela.

Tłumacz: Stwierdzam, że przetłumaczyłem w sposób należyty powyższy protokół świadkowi w jego języku ojczystym przed złożeniem przez świadka wyżej widocznego podpisu.

Else Brieger

Zaprzysiężono przede mną, kpt. Artylerii Królewskiej, nr 1 Wojenny Oddział Śledczy, 5 października 1945 r. Spisano do użytku Brytyjskiej Armii Renu

Stwierdzam zgodność powyższego tłumaczenia z przedłożonym mi oryginałem sporządzonym w języku angielskim.

Kraków, 2 kwietnia 1947 r., dr Karol Bocheński, adwokat i zaprzysiężony tłumacz sądowy dla języków francuskiego, angielskiego, niemieckiego, hiszpańskiego i portugalskiego; Kraków, ul. Świętego Sebastiana 16.

Protokół z dalszym zeznaniem Kazimierza Głażewskiego. Zeznanie pod przysięgą Kazimierza Głażewskiego z ul . Przemysłowej 2 w Warszawie, obecnie zamieszkałego w obozie Hohne (Bergen-Belsen), blok 85, pokój 29 (obóz w Niemczech). Zaprzysiężone przede mną kapitanem Mylesem Lernerem z Artylerii Królewskiej, nr L, Oddział Śledztw Wojskowych w obozie Hohne, dnia 30 stycznia 1946 r.

Okazano mi zeznanie moje nr 383, zaprzysiężone przeze mnie 5 października 1945 r. W ustępie 15. tego to zeznania mówiłem o biciu Józefa Ratajskiego. Pragnę w dalszym ciągu oświadczyć, że osoba o której wyżej mowa i która bita była przez Pilarka była według mojej wiedzy narodowości polskiej.

Zaprzysiężono przez wymienionego wyżej zeznającego Kazimierze Głażewskiego dobrowolnie w obozie Hohne, 30 stycznia 1946 r. przede mną kapitanem Mylesem Lernerem z Artylerii Królewskiej na użytek brytyjskiej Armii Renu. Stwierdzam niniejszym, że zeznający nie rozumie języka angielskiego i zeznanie jego zostało mu przetłumaczone przez Stefana Markowskiego, tłumacza cywilnego, w mojej obecności, zanim złożył on na protokole swój podpis oraz, że całkowicie zgodził się z jego treścią.

Poświadczam niniejszym, że przetłumaczyłem dokładnie zeznanie to z języka angielskiego na polski wymienionemu zeznającemu Kazimierzowi Głażewskiemu i że przyjął on treść tego protokołu do wiadomości bez zarzutu.

Markowski, tłumacz cywilny, obóz w Hohne, 30 stycznia 1946 r.

Stwierdzam zgodność powyższego tłumaczenia z przedłożonym mi oryginałem w języku angielskim.

Kraków, 4 kwietnia 1947 r., dr Karol Bocheński, adwokat i zaprzysiężony tłumacz sądowy dla języków francuskiego, angielskiego, niemieckiego, hiszpańskiego i portugalskiego; Kraków, ul. Świętego Sebastiana 16.