JAN SZEWCZYK

Dnia 27 września 1947 r. w Krakowie, członek krakowskiej Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, sędzia grodzki dr Henryk Gawacki, na pisemny wniosek pierwszego prokuratora Najwyższego Trybunału Narodowego z dnia 25 kwietnia 1947 r. (L.dz. Prok. NTN 719/47), na zasadzie i w trybie dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), w związku z art. 254, 107, 115 kpk, przesłuchał w charakterze świadka niżej wymienionego byłego więźnia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, który zeznał, co następuje:


Imię i nazwisko Jan Szewczyk
Wiek 26 lat
Wyznanie rzymskokatolickie
Narodowość i przynależność państwowa polska
Zajęcie student Akademii Górniczej
Miejsce zamieszkania Kraków, ul. Czarnowiejska 45/8
Zeznaje bez przeszkód

W styczniu 1940 r. zostałem aresztowany w Nowym Sączu, potem w czerwcu 1940 r. zostałem przewieziony z więzienia w Tarnowie w grupie 600–700 ludzi do obozu w Oświęcimiu i tam 14 czerwca 1940 r. zostałem osadzony jako polski więzień polityczny numer 440. 10 marca 1943 r. zostałem przeniesiony do obozu w Neuengamme koło Hamburga, gdzie przebywałem do października 1943 r. 1 października 1943 r. udało mi się uciec, jednak w listopadzie 1943 r. zostałem w drodze w Białymstoku zatrzymany i potem przebywałem w więzieniach w Berlinie i Poczdamie, w obozie w Großbeeren k. Berlina, a w końcu w Sachsenhausen.

W Oświęcimiu po przebyciu kwarantanny, trwającej do 5 lub 6 lipca 1940 r., pracowałem przy budowie bloków, potem przy planowaniu placu apelowego, a od około połowy sierpnia 1940 r. w Landwirtschaftskommandzie w okolicznych miejscowościach. Mniej więcej od połowy października 1940 r. do lipca 1941 r. zatrudniony byłem przy wożeniu żywności rolwagą nr 1 do kuchni obozowej, a potem przeszedłem na rewir w obozie macierzystym w charakterze Nachtwächtera. Na jesieni 1941 r. zostałem przydzielony do obsługi mieszkających w budynku Führerheimu oficerów i tam pracowałem do ostatnich dni lutego lub pierwszych dni marca 1942 r. W tym czasie zostałem osadzony za karę w bunkrze na pięć nocy Stehzelle, potem przez tydzień pracowałem z powrotem we Führerheimie, a gdy w tym czasie służbę we Führerheimie objęły kobiety, zostałem osadzony znowu na bloku 11. w osobnym pomieszczeniu na tydzień, a następnie z rozkazu Lagerführera zostałem skierowany do kompanii karnej. We wrześniu 1942 r. zwolniono mnie z SK [Strafkompanie] i przez około miesiąc pracowałem w Harmensee przy budowie stawów rybnych. Potem zachorowałem na tyfus, a następnie na zapalenie opon mózgowych i w tym czasie przebywałem na bloku 7. w Brzezince. Po wyzdrowieniu pozostałem na tym bloku i pełniłem różne posługi, polegające przeważnie na wynoszeniu trupów zmarłych więźniów. Stamtąd odjechałem w marcu 1943 r. do Neuengamme.

Przypominam sobie dobrze, że były Lagerführer Aumeier przybył do obozu w Oświęcimiu w okresie, gdy zatrudniony byłem jako posługacz w budynku Führerheimu przed osadzeniem mnie w bunkrze, co nastąpiło – jak wspomniałem na wstępie – w ostatnich dniach lutego lub pierwszych dniach marca 1942 r. Stwierdzam to na tej podstawie, że inny więzień posługacz w budynku Führerheimu otrzymał polecenie przygotowania pokoju dla nowego Lagerführera. Więzień ten, Magdoń, dziś już nieżyjący, opowiadał mi, że Aumeier po wejściu do przeznaczonego dlań pokoju skrzyczał Magdonia za to, że lustro powieszone było za wysoko w stosunku do wzrostu Aumeiera.

Gdy pracowałem w budynku Führerheimu przed osadzeniem mnie w bunkrze, pewnego razu w czasie apelu wybuchł pożar na bloku 24., Aumeier z wyciągniętym pistoletem wraz z innym SS-Führerem pobiegł do tego bloku, krzycząc – jak to stale czynił – po drodze, i okazało się, że zapaliły się szczapy drewna złożone za piecem, w którym się paliło dla ogrzania sali bloku. Na tej podstawie stwierdzam, że Aumeier przybył do Oświęcimia w porze zimowej – na przełomie zimy czy wiosny.

Pod koniec lutego lub na początku marca 1942 r. zostałem skazany przez Lagerführera na pięć nocy Stehzelle za nieprawne posiadanie znalezionych w moim sienniku ukrytych środków żywności. Po ukończeniu pracy zostałem odprowadzony wraz z innymi więźniami skazanymi na podobną karę Stehzelle, do bunkra na bloku 11. Tam się okazało, że wszystkich więźniów do odbycia takiej kary Stehzelle jest 47. Pojedyncze małe cele, w jakich odbywało taką karę czterech, a nawet sześciu więźniów, były już obsadzone i dlatego SS-man, który miał nas zamknąć, zaprowadził nas wszystkich do celi zwanej ciemnicą. Cela ta nie miała okna, a jedynie w ścianie przeciwległej drzwiom wejściowym znajdował się mały otwór wąskiego kanału dla dopływu powietrza. Cela ta ogrzewana była kaloryferem. W ciągu nocy z powodu braku dopływu świeżego powietrza w dostatecznej ilości oraz gorąca od ogrzewających celę rur kaloryfera więźniowie poczęli tracić przytomność i dusić się. Straciłem przytomność i odzyskałem ją w pokoju pisarza blokowego na bloku 11., gdzie koledzy więźniowie zdołali mnie uratować. Następną noc spędziłem na swoim bloku i na drugi dzień rano poszedłem – jak zwykle – do pracy we Führerheimie. Wieczorem po ukończeniu pracy, stosownie do wydanego zarządzenia, zostałem odprowadzony na blok 11. i osadzony w osobnym pomieszczeniu wraz z innymi towarzyszami owej nocy w ciemnicy. Okazało się wówczas, że z 47 więźniów zamkniętych w owej ciemnicy pozostało tylko 27. Nie wiem, co się stało z resztą – przypuszczam jedynie, że zginęli w następstwie uduszenia się. Na bloku 11. w osobnym pomieszczeniu przebywaliśmy wszyscy przez tydzień, a z wypowiedzi SS-manów wywnioskowałem, że w tym czasie zastanawiano się, czy nie należy nas wszystkich rozstrzelać. Po upływie tygodnia zwolniono nas na obóz, a zwalniający nas SS-Führer oświadczył nam: „Idziecie na obóz, ale pamiętajcie – ani słowa, gdyż inaczej zostaniecie rozstrzelani”. W tym czasie odbyłem resztę mojej kary w stojącej celi [Stehzelle].

Po zwolnieniu nas z bloku 11., po upływie tygodnia wszystkich nas 27 więźniów na zarządzenie Lagerführera przeznaczono do kompanii karnej na nieoznaczony czas. W kompanii tej otrzymałem oznaczenie w kształcie czarnego kółka. Początkowo przebywaliśmy na bloku 11., a potem zostaliśmy przeniesieni do Brzezinki na blok 1., położony obok kuchni obozowej. Kompania karna liczyła ok. 500 więźniów i zatrudniona była przy budowie tzw. Königsgraben, a tylko drobna część, ok. 20 więźniów, pracowała w miarę potrzeby w obozie.

Pewnego dnia w czerwcu 1942 r., gdy pracowałem w obozie, rozegrała się na miejscu pracy przy wzmiankowanym rowie odwadniającym strzelanina i [doszło do] wielkiego zamieszania oraz ucieczki więźniów z kompanii karnej, który to wypadek władze obozowe określiły mianem buntu. Spędzono wszystkich więźniów z tego miejsca pracy na podwórze bloku 1., spędzono również z pracy małą grupę więźniów, wśród których ja się znajdowałem, i więźniów z czarnymi kółkami oddzielono i zamknięto na bloku 1. Przebywając tam, słyszałem pojedyncze strzały z pistoletu i gdy po strzale na chwilę zdołałem wyjrzeć przez okno wychodzące na podwórze, a muszę powiedzieć, że dla własnej ostrożności stałem – jak można było – najdalej od okna, widziałem Aumeiera z pistoletem w ręku. Podglądałem bezpośrednio po strzale i to tylko przez bardzo krótką chwilę i dlatego nie wiem, czy to strzelał Aumeier. Potem widziałem leżące na ziemi ciała zabitych i mogło być tych trupów w każdym razie więcej niż 14. Trupy te zaraz potem usunięto, a ja wraz z innymi więźniami z czarnymi kółkami wyskrobywałem ślady krwi na podworcu. Znajomi więźniowie z obozu macierzystego opowiadali mi, gdy wyszedłem z kompanii karnej, że wszyscy więźniowie z czerwonymi kółkami zostali wówczas odprowadzeni na blok 11. obozu macierzystego, idących tam bowiem owi więźniowie, owi znajomi, spotkali na drodze, a jak wnosić należy, cała ta kompania karna z czerwonymi kółkami została rozstrzelana na bloku 11. Więźniowie zaś pobrani z rewiru zostali podobno zagazowani, jak opowiadali inni więźniowie sanitariusze.

Na apelach w 1941 r. – o ile się nie mylę – słyszałem niejednokrotnie, jak znany mi z osoby i z nazwiska Plagge składał Rapportführerowi meldunki dotyczące bloku 11, z czego wnoszę, że Plagge pełnił służbę na tym bloku.

Gdy pracowałem jako posługacz w budynku Führerheimu, zetknąłem się z Kollmerem. Wraz z innymi SS-Führerami Kollmer pił i po pijatykach takich pokój Kollmera znajdował się w stanie opłakanym, ściany i sufit były postrzelane i pokoju tego, wyznaczonego mi do uprzątania, nie mogłem nieraz na czas i należycie przyprowadzić do porządku. Razu pewnego Kollmer skopał mnie za to, że pokój jego nie był należycie wysprzątany.

Na tym czynność i protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.