Dnia 6 maja 1947 r. w Busku-Zdroju przewodniczący Komisji Badania Zbrodni Niemieckich z siedzibą w Busku-Zdroju, w osobie sędziego Jana Jurkiewicza, z udziałem protokolanta, starszego rejestratora St. Głodka, przesłuchał niżej wymienionego w charakterze świadka. Po uprzedzeniu świadka o odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania i o treści art. 107 kpk oraz o znaczeniu przysięgi, sędzia odebrał od niego przysięgę na zasadzie art. 111–113 kpk, po czym świadek zeznał, co następuje:
Imię i nazwisko | Jan Chima |
Wiek | 41 lat |
Imiona rodziców | Jakub i Elżbieta |
Miejsce zamieszkania | Dobrowoda, gm. Radzanów |
Zajęcie | rolnik |
Wyznanie | rzymskokatolickie |
Karalność | niekarany |
Stosunek do stron | obcy |
Od października 1942 r. byłem sołtysem wsi Dobrowoda. Warunki służby mej były bardzo trudne, gdyż Niemcy bardzo dokuczali kontyngentami i zabieraniem bydła, zabierali również na roboty do Niemiec oraz wysyłali ludzi do obozu karnego w Słupi w naszym powiecie, w szczególności tych, którzy nie przynosili mleka. Często do wsi naszej przyjeżdżał niejaki Fiszer, żandarm z Buska, i nieraz bił ludzi, przeważnie za to, że nie byli na warcie nocnej.
W 1943 r., czy też 1944 r., dobrze tego nie pamiętam, żandarmi z Buska zabili mieszkańca naszej wioski, niejakiego Bogusława Grzegorzewskiego, technika z zawodu. Za co zabili go – nie wiem, wiadomo tylko, że nazwali go Niemcy bandytą. Grzegorzewski był bardzo porządny człowiek i ludzie go bardzo żałowali. Niemcy nie pozwolili go nawet pochować na cmentarzu, a zakopali tam, gdzie go zabili, a mianowicie u jednego gospodarza w stodole, do której się ukrył zabity. Rodzina jego wkrótce pochowała Grzegorzewskiego na cmentarzu po kryjomu przed Niemcami. Nieraz przyjeżdżali do wsi tak zwani Sonderdienści i tłukli u ludzi garnki za to, że ludzie nie dawali w terminie kontyngentu mleka.
Tak jednego razu przyjechali do nas ci Sonderdienści i wstąpili do jednego gospodarza, że mało mleka dał. Gospodarz ten Stanisław Stępień, wyczuwając niedobre, zamknął mieszkanie i uciekł w pole. Niemcy parę razy przychodzili do jego mieszkania, które zawsze było zamknięte. W końcu Niemcy rozbili drzwi i okna i powyrzucali garnki i krzesła na podwórko.
Fiszer, o którym wyżej wspominałem, jednego razu ukatował gospodarza naszej wioski Stanisława Wójcika za to, że nie był na warcie. Wójcika Fiszer bił rozebranego na jesieni i już było chłodno. Wójcik jednak utrzymał się przy życiu. Jednego razu do wsi przyjechał słynny Hans, gestapowiec, i postawił mnie pod płotem, i groził mi zastrzeleniem, jednak mój syn zaczął płakać i prosić go, na to Hans uśmiechnął się i zwolnił mnie. Kazał jednak dać świnie i wioska mu dała owce i świnie.
Nic więcej w sprawie tej nie wiem.