STANISŁAWA MARCHWICKA

Dnia 5 sierpnia 1947 r. w Krakowie, wiceprokurator Sądu Apelacyjnego w Krakowie Edward Pęchalski, członek Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, działając na zasadzie dekretu z dnia 10 listopada 1945 r. (DzU RP nr 51, poz. 293), z udziałem protokolantki, aplikantki Krystyny Turowiczówny, przesłuchał w trybie art. 20 przepisów wprowadzających kpk, w związku z art. 107 i 115 kpk, niżej wymienioną świadek, która zeznała, co następuje:


Imię i nazwisko Stanisława Marchwicka
Stan cywilny żona Wojciecha
Imiona rodziców Józefa i Konstanty Szkrabalowie
Data i miejsce urodzenia 23 października 1899 r. w Oświęcimiu
Narodowość i przynależność państwowa polska
Wyznanie rzymskokatolickie
Zajęcie przy mężu
Karalność niekarana
Miejsce zamieszkania Kraków, Prokocim, ul. Krakowska 33

Po aresztowaniu w dniu 20 lipca 1940 r. i po przesiedzeniu najpierw w więzieniu Montelupich w Krakowie, a następnie w więzieniu w Tarnowie, 10 września 1941 r. odesłana zostałam wraz z transportem liczącym 138 kobiet Polek do obozu w Ravensbrück. Otrzymałam tam nr 7192 i przebywałam w tym obozie do lipca 1945 r., gdyż w momencie upadku Niemiec byłam chora i znajdowałam się w szpitalu obozowym.

W obozie w Ravensbrück wśród wielu innych osób załogi obozowej zapamiętałam specjalnie Oberaufseherin Marię Mandl, która tam przebywała gdzieś do jesieni 1942 r. Była ona postrachem całego obozu, gdyż odznaczała się wyjątkowym sadyzmem w stosunku do więźniarek. Jeżeli miałabym podać krótką charakterystykę jej osoby, to musiałabym o niej powiedzieć, iż w tym okresie był to potwór w ludzkim ciele. Bez przerwy kręciła się po obozie i szukała okazji, by móc się wyładować na więźniarkach, które w okrutny sposób biła bez najmniejszego powodu. Widywałam ją zawsze z pejczem w ręce. Więźniarki unikały jej, gdyż przy spotkaniu bez najmniejszego powodu biła owym pejczem po głowie. Szczególną nienawiść okazywała w stosunku do więźniarek narodowości polskiej. Gdy jej się cośkolwiek nie spodobało w samym wyglądzie, to wystarczyło, by więźniarka owa została zbita po twarzy, a następnie skopana po całym ciele.

Ja sama również zostałam przez nią pobita. Spotkała mnie mianowicie na terenie obozu, gdy w worku odnosiłam do magazynu zrobione przez więźniarki pończochy. Ponieważ magazyn był zamykany o godz. 12.00 w południe, musiałam do niego przybyć wcześniej. Wyszłam więc wtedy kilka minut przed godz. 12.00, by zdążyć przed zamknięciem. Gdy Maria Mandl spotkała mnie w drodze, była za pięć minut 12.00. Nie pytając o żadne wyjaśnienie, zaczęła mnie okładać rękami po twarzy i kopać, a gdy się już biciem nasyciła, poleciła mi zgłosić się do raportu karnego, przyrzekając mi karę chłosty i bunkra. Na szczęście raport w tym dniu odbierała inna Oberaufseherin, która kazała mi zgłosić się w dniu następnym do samej Marii Mandl. Ja jednak tego nie uczyniłam i w ten sposób uniknęłam bunkra i chłosty.

Bardzo często Mandl przeprowadzała rewizje osobiste więźniarek oraz w barakach i w przypadku stwierdzenia, że dana więźniarka przechowuje coś z jedzenia lub też ma cieplejsze odzienie, biła ją, a następnie wyznaczała różne kary. Wśród stosowanych przez Mandl maltretowań bardzo częste było pozbawianie na pewien czas jedzenia lub też zarządzanie różnych ćwiczeń karnych. Wystarczyło na przykład, by Mandl podczas apelu zauważyła gdzieś nierówno ustawioną piątkę więźniarek, a już cały blok skazany był na dłuższą głodówkę i dodatkowe stanie godzinami na apelu.

Była ona złym duchem i koszmarem obozu w Ravensbrück. Ma na sumieniu bardzo wiele więźniarek, które za głupstwa kierowała do kompanii karnej lub też do bunkra, a tam kobiety te po krótszym lub dłuższym pobycie kończyły się. Osadzenie w bunkrze było prawie równoznaczne ze skazaniem na karę śmierci. W bunkrze bowiem przebywało się z reguły nago i było głodzoną, a nadto i bitą. Toteż dłuższego czasu w bunkrze nie można było przetrzymać.

Bezpośrednio po moim przybyciu do obozu w Ravensbrück stanowisko Oberaufseherin zajmowała Langefeld, a następnie inna Niemka, Erika. Były one jednak przez krótki czas i zaraz potem stanowisko to zajęła Maria Mandl. Wprowadziła ona od razu surowszy kurs w stosunku do więźniarek. Między innymi w marcu 1942 r. zarządziła, iż więźniarkom nie wolno nosić butów aż do października. Ponieważ w marcu było jeszcze zimno, a zwłaszcza podczas apelów rannych, niektóre z nas ukradkiem podkładały sobie podczas apelu pod stopy kawałki papieru. Maria Mandl w przypadku dostrzeżenia tego biła bezlitośnie daną więźniarkę. Pamiętam, jak raz z tego powodu pobiła jedną staruszkę ponad 60 lat mającą. Staruszka ta wówczas na skutek uderzeń Marii Mandl upadła na ziemię, a w jakieś dwa tygodnie potem zmarła.

Maria Mandl była również czynna w 1942 r. przy wybieraniu więźniarek przeznaczonych do robienia na nich doświadczeń w obozie w Ravensbrück. Nie widziałam tego na własne oczy, bo byłam zajęta pracą na innym komandzie, ale wiem z opowiadania koleżanek, iż kilkakrotnie Maria Mandl przychodziła na mój blok, wypędzała wszystkie więźniarki przed blok i tam osobiście wybierała po kilka kobiet, które następnego dnia wzywane były do szpitala i tam poddawane zabiegom doświadczalnym.

Gdy w jesieni 1942 r. Marię Mandl zabrano z Ravensbrück do Oświęcimia, więźniarki obozu Ravensbrück przyjęły ten fakt do wiadomości z wielkim zadowoleniem i ulgą. Trudno sobie bowiem było wyobrazić, ażeby po Mandl przyszła Oberaufseherin, która byłaby dla więźniarek tak potworna i okrutna jak ona.

Na tym protokół zakończono i po odczytaniu podpisano.